Złu na imię Obojętność - Magdalena Żuraw


 

 

 

 

 

 

 

Złu na imię Obojętność

Idę ulicą Świętojerską, daleko przede mną dość spektakularnie upada kobieta. Mijają ją ludzie, nikt się nie zatrzymuje. Podchodzę, chcę pomóc. Kobieta nie może wstać, boli ją noga, płacze. Ludzie przechodzą. Gdzie się podziali ci wszyscy chrześcijanie?

Na początek trochę danych. Na teranie naszego kraju zarejestrowanych jest kilkaset wspólnot religijnych. Dane statystyczne mówią, że mamy m.in.:

O 33,5 mln wiernych Kościoła Katolickiego

O 506 tys. wiernych Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego

O 127 tys. wiernych Chrześcijańskiego Zboru Świadków Jehowy

O 76 tys. wiernych Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego

O 53 tys. wiernych Kościoła Katolickiego obrządku bizantyńsko-ukraińskiego

O 23 tys. wiernych Kościoła Starokatolickiego Mariawitów

O 21 tys. wiernych Kościoła Zielonoświątkowego

O 19 tys. wiernych Kościoła Polskokatolickiego

O 12 tys. wiernych Międzynarodowego Towarzystwa Świadomości Kryszny

O 9,6 tys. wiernych Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego

O ok. 8 tys. wiernych Kościoła Chrześcijan Baptystów

O 5,1 tys. wiernych Muzułmańskiego Związku Religijnego

O 5 tys. wiernych Kościoła Katolickiego obrządku ormiańskiego

O 5 tys. wiernych Buddyjskiego Związku Diamentowego Drogi Linii Karma Kagyu

O 4,8 tys. wiernych Kościoła Nowoapostolskiego

O 4,5 tys. wiernych Kościoła Ewangelicko-Metodystycznego

O 3,5 tys. wiernych Kościoła Ewangelicko-Reformowanego

O 3,4 tys. wiernych Kościoła Bożego w Chrystusie

O 2,8 tys. wiernych Kościoła Wolnych Chrześcijan w RP

O 2,1 tys. wiernych Kościoła Katolickiego Mariawitów

O 2,3 tys. wiernych Kościoła Ewangelicznych Chrześcijan

O 1,8 tys. wiernych Kościoła Chrześcijan Wiary Ewangelicznej

O 1,6 tys. wiernych Świeckiego Ruchu Misyjnego "Epifania"

O 1,3 tys. wiernych Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich

O 1,2 tys. wiernych Związku Gmin Wyznaniowych Żydowskich

.i innych.

Każda ze wspólnot (nie tylko chrześcijańskich) kieruje się (co wypływa z podstaw wyznawanej ideologii, czy wiary) w większym lub mniejszym stopniu umiłowaniem człowieka. W każdej wspólnocie miłość bliźniego i wynikająca z niej troska o los człowieka jest, może nie fundamentem, ale jednym z filarów owej wiary. Nawet ateiści, humaniści i politycznie poprawne sekty feministek, równouprawnieniowców, tolerancjaków etc. kierują się w swoim życiu (w jakimś stopniu) dbałością o dobro człowieka (czy chociażby danej grupy). Wszystkich ludzi na tym świecie łączy troska o osobę (w wymiarze duchowym, cielesnym, doczesnym, wiecznym). Troska rozumiana na modłę arystotelewskiego dobra (pozbycie się pana Zbycha jest dobrem dla pana Stacha, który w związku z tym łapie za nóż i czyni dobro) ale jednak troska. Teoretycznie każdy z mijanych przez nas codziennie ludzi należy do jakiejś wspólnoty, jest jakiegoś wyznania.

I oto: idę chodnikiem wzdłuż jednej z warszawskich ulic. Po drugiej stronie na skutej lodem ziemi leży człowiek. Jest wieczór, temperatura spadła do minus siedemnastu, jego czapka leży gdzieś w zaspie. Nikt specjalnie nie zwraca na niego uwagi. Przechodzę przez ulicę, kucam przy nim, pytam co się stało (otwiera pijaniutkie, rozradowane oczy, bełkocze: "aniele mój" i tylko do tych słów ogranicza się zdolność dalszej komunikacji), nakładam mu czapkę na głowę, pomagam wstać, prowadzę na ławkę. W międzyczasie interesuje się nami partol policji, który ustala z kim ma do czynienia, wzywa straż miejską - mężczyzna spędzi noc na izbie wytrzeźwień.

Innego dnia: wracam do domu z zakupami, otwieram drzwi do klatki. Zza bloku wychodzi starszy mężczyzna. Jest bardzo ślisko, mężczyzna przewraca się na plecy, z reklamówek wypadają zgniecione puszki. Zanim zdążyłam postawić zakupy, podejść i sprawdzić, czy nic mu się nie stało, przeszły obok niego dwie kobiety. Dziadek pozbierał puszki, otrzepał się, powiedział, że ma przedwojenne zdrowie i wytrzymałość, podziękował za zainteresowanie i odszedł.

Jeszcze innym razem: idę ulicą Świętojerską, daleko przede mną dość spektakularnie upada kobieta. Mijają ją ludzie, nikt się nie zatrzymuje. Podchodzę, chcę pomóc. Kobieta nie może wstać, boli ją noga, płacze. Ludzie przechodzą. Proszę jakiegoś chłopaka, żeby mi pomógł podźwignąć kobiecinę, dzwonię po pogotowie. W pobliżu nie ma żadnej ławki, więc z uwieszoną na naszych ramionach i cierpiącą kobietą, czekamy na karetkę, która przyjeżdża po 10 minutach i zabiera ją do szpitala.

Trzy przypadki, w których żaden człowiek nie pobiegł na ratunek. Tymczasem miliony Polaków deklarują przynależność do któregoś z odłamów chrześcijaństwa. Tymczasem ich obowiązkiem jest pomagać bliźniemu w potrzebie. Tak? Dlaczego więc przechodzili obojętnie obok pijaka, bezdomnego i płaczącej kobiety? Obojętność i znieczulica, która ogarnia nas na każdym kroku jest PRZERAŻAJĄCA! Nie rozumiem jej. Nie pojmuję. Tym bardziej, gdy przypomnę sobie Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy i te miliony poobklejane serduszkami, uśmiechnięte i dumne ze swojej szlachetności.

Nie twierdzę, że wszyscy są nieczuli na cierpienie innych - bo nie są. (Ostatecznie jeszcze trochę ufam w dobre odruchy ludzi.)

.Ale gdzie podziały się te odruchy w trzech powyższych przypadkach?

A teraz trochę z innej beczki, choć nadal w temacie. Ostatnio (tj. 25.01.2010 r.) Prezydent Lech Kaczyński przyjął i odznaczył dzieciaki, które pospieszyły z realną i konkretną pomocą swoim rodzinom (i nie tylko). Niezależnie od tego, czy działanie to miało na celu wyłącznie podbicie serc przyszłych wyborców, Prezydent dokonał rzeczy bardzo dobrej - utwierdził dzieci w przekonaniu, że tak właśnie należy w życiu postępować i zawstydził (mam nadzieję) dorosłych, którzy przy okazji słuchania o zasługach dzieci, może uronili nawet łzę wzruszenia, chociaż nie podali ręki staruszkowi leżącemu w zaspie.

I na koniec słowo do chrześcijan:

Wiara nie może być wiarą martwą. Z martwą wiarą i my jesteśmy martwi. Znieczuleni, głusi i ślepi. Wiarę ożywia czyn. Nasza postawa do innych. Można brzydzić się pijakiem, bezdomnym, ale pomóc należy. Dlaczego? Jeśli nie z pobudek altruistycznych to z pragmatycznych - każdy z nas może kiedyś potrzebować pomocy. A poza tym jeśli czynem nie ożywimy naszej wiary, chrześcijaństwo uczynimy religią, jaką nigdy nie powinno się stać - religią pokornych, głupiutkich i nadstawiających policzki cielaków, którzy ze strachu, obawy i Bóg jeden wie dlaczego jeszcze, nie zareagują na profanację krzyża podczas Mszy Świętej. Tak już zresztą jest - we Włoszech jakiś wariat wyrwał księdzu z rąk przemienione Ciało Chrystusa i nikt nie rzucił się na pomoc!

Jak mawiał znajomy ksiądz: mniej automatycznych zdrowasiek a więcej otwartości na cierpienie innych. To nas NAPRAWDĘ uszlachetni.

Magdalena Żuraw

Artykuł ukazał się na stronie portalu Debata.pl

RODAKpress
03.02.2010r.

 
RUCH RODAKÓW : O Ruchu Dolacz i Ty
RODAKpress : Aktualnosci w RR Nasze drogi
COPYRIGHT: RODAKnet