Święty Jan Paweł II - Ten Papież nie bałby się smoleńskiego krzyża


Ten Papież nie bałby się smoleńskiego krzyża

Jan Paweł II podjął się szaleńczego zadania. W księżycowy krajobraz blokowisk, zamieszkany przez ofiary komunistycznego eksperymentu, który trwał przez kilka dziesięcioleci, postanowił wszczepić na nowo historyczną Polskę. Wierzył, jak Zbigniew Herbert, że choć nie ma już "Miasta", po którym zostało "puste miejsce", to "wciąż ponad nim drży powietrze po tamtych głosach".

Kraków, rok 1999. Ulica Smoleńsk niedaleko papieskiego okna w Kurii. Wita ona przechodniów namalowanym na murze sprayem napisem: "Witamy na Smoleńsku, zapraszamy na klapsa". Dalej - setki biało-czerwonych flag i zdjęć Ojca Świętego - taki obrazek opisałem na łamach "Gazety Polskiej" 15 lat temu.

Jeżdżąc za Janem Pawłem II po Polsce w czasie jego trzech pielgrzymek, dostrzegłem tę prawidłowość: najpiękniej udekorowane były stare dzielnice, pełne zniszczonych kamienic z odpadającym tynkiem. Niegdyś piękne, ale po latach PRL i po transformacji mające raczej biednych mieszkańców. I niezbyt, jak wówczas ulica Smoleńsk, bezpieczne.
I drugi obrazek. Rok 2008, Watykan. Aula Pawła VI. Zaczyna się premiera filmu o zmarłym trzy lata wcześniej Janie Pawle II "Świadectwo". W auli cała śmietanka III RP, w której władzę objęła PO. Jolanta Kwaśniewska, Lech Wałęsa, Zbigniew Boniek, a w dalszych rzędach niemal cała czołówka polskiego biznesu i świata artystycznego, ot, jakby wyjęta ze zdjęcia w miesięczniku "Gala".

Nagle gdzieś na tyłach zaintonowana zostaje "Barka". Na sali konsternacja - niemal nikt nie zna słów. Biznesmeni rodem z komunistycznych firm polonijnych patrzą po sobie niepewnie: to jakiś tutejszy hymn czy co? Politykom i artystom coś tam świta, ale nie na tyle, by zaśpiewać choć zwrotkę z pamięci.

Ot, dwa światy. Ten na ulicy Smoleńsk za jego życia i ten, który przyjechał lansować się na premierze filmu o nim.

Wyrywał najeźdźcom kraj
Nie krył się w cichych katakumbach modlitw
lecz wyrywał najeźdźcom kraj
skibę po skibie, człowieka po człowieku

- pisze Bohdan Urbankowski w poemacie "Pamięci Jana Pawła II". Jak to wygląda z perspektywy 2014 r: wygrał czy przegrał?

Spróbujmy najpierw zdefiniować, co on chciał z Polakami zrobić, nie w warstwie czysto religijnej, lecz narodowej, zrośniętej zresztą z tamtą w jedną całość.

Do najbliższych przyjaciół Jana Pawła II należał pisarz Tadeusz Nowakowski, nazywany w Watykanie "papieskim reporterem", Polakom w kraju znany z Radia Wolna Europa pod pseudonimem Tadeusz Olsztyński.

Niektórzy hierarchowie i dyplomaci mocno niezadowoleni byli z tej przyjaźni. Twierdzili, że obecność jednego z najbardziej nieprzejednanych antykomunistów, kojarzonych z obozem londyńskich "niezłomnych", może zaszkodzić Kościołowi w oczach Breżniewa, a nawet przeszkodzić w... nawróceniu Rosji.

Nowakowski, człowiek przedwojenny, nie afiszował się jak inni, lecz odwrotnie, krył się z ową przyjaźnią. Towarzyszył papieżowi w jego 33 podróżach.

Opisał on, jak w czasie stanu wojennego Jan Paweł II leciał samolotem nad Saharą. Jeden z dziennikarzy, któremu pozwolono porozmawiać z Ojcem Świętym, powiedział, że chyba teraz w związku z sytuacją w Polsce musi on zapomnieć o nadziei. Papież zareagował zupełnie jak nie on - wybuchem gniewu. "Tyś, synu, miał odwagę z tym do mnie przyjść?! Ja wychowany na Norwidzie, na Żeromskim, który pisał, że jest taki skarb zakopany na dnie duszy polskiej, jak wierność sprawie z pozoru przegranej... Proszę mi zejść z drogi - chwycił żelazną ręką dziennikarza".

Polska kultura silniejsza od militarnych potęg

Ten wybuch gniewu można uznać za klucz do patriotyzmu Jana Pawła II. Pokazuje, że każda próba kwestionowania wartości polskiej tradycji i kultury dotykała go do żywego.

Nie mogę powstrzymać się tu przed dokonaniem współczesnego wtrętu: ci, którzy opowiadają dziś o "religii smoleńskiej", piszą, jak Filip Memches, że "smoleński romantyzm okazuje się rezygnacją z uniwersalistycznej, chrystocentrycznej refleksji na rzecz kreowania swojskiej, narodowej mitologii" i opatrując to błyskotliwą uwagą, że "Polska nie jest najważniejsza. Najważniejszy jest Bóg", idą w dokładnie przeciwnym kierunku niż papieskie nauczanie.
Jan Paweł II miał przekonanie, że wyrastająca z wyśmiewanego romantyzmu kultura polska jest źródłem polskiej siły, potężniejszej niż jakakolwiek armia. W książce "Pamięć i tożsamość" stwierdzał: "Jestem synem Narodu, który przetrzymał najstraszliwsze doświadczenia dziejów, który wielokrotnie sąsiedzi skazywali na śmierć - a on pozostał przy życiu, i pozostał sobą. Zachował własną tożsamość i zachował pośród rozbiorów i okupacji własną suwerenność jako Naród - nie w oparciu o jakiekolwiek inne środki fizycznej potęgi, ale tylko w oparciu o własną kulturę, która okazała się w tym wypadku potęgą większą od tamtych potęg".

Był wyznawcą tego, co publicysta nazywa pogardliwie "narodową mitologią". Co więcej , jako Głowa Kościoła uznawał jej szerzenie za swoją misję. Także dlatego, że miał głębokie przekonanie, iż to ona jest naturalnym i jedynym możliwym gruntem, na którym może rozkwitnąć na polskiej ziemi chrześcijaństwo.

To nieobecni mają rację

Gdy w Polsce trwała noc stanu wojennego, 30 maja 1982 r. papież spotkał się z polską emigracją londyńską. O tym spotkaniu mało kto dziś pamięta, bo dla nas ważne były jego pielgrzymki do Polski, ale słowa, które wówczas padły, należą do kluczowych.

Jan Paweł II nazwał ową wykpiwaną za niezłomność emigrację "rdzeniem Polski". "To, co dzisiaj przywykliśmy nazywać >Polonią angielską<, zaczęło się jako sam rdzeń Polski walczącej o świętą sprawę swej niepodległości. Jeszcze raz według tego hasła: >za wolność naszą i waszą<" - mówił.

I wskazywał rodowód tych, którzy tworzyli ten rdzeń: "Taką Polskę stanowili lotnicy broniący Wysp Brytyjskich, dywizje i brygady walczące pod Narwikiem, dywizje i brygady nadciągające z głębi republik radzieckich wschodniej Europy i Azji, a potem przez Persję, Bliski Wschód. Egipt i Libię, na Półwysep Apeniński, pod Monte Cassino, przywracając wolność >ziemi włoskiej<".

Patriotyzm Jana Pawła II wprost identyfikował się z Londynem, wyśmiewanym za "romantyzm", "niezłomność", "brak realizmu".

No to po kolei. "Romantyzm"? Tak, Jan Paweł II widział w Londynie kontynuatorów Mickiewicza i Słowackiego. Stwierdzał: "Nie sposób raz jeszcze nie wspomnieć Wielkiej Emigracji i tych wielkich, największych duchów, którzy w poczuciu żywej obecności modlili się do nieobecnej: >Ojczyzno moja! ty jesteś jak zdrowie; ile Cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, kto Cię stracił<".

O tej łączności z romantykami mówił: "Jakaś przedziwna tajemnica sumień i serc zaczęła się w ubiegłym stuleciu - i powtarza się w stuleciu obecnym".

"Niezłomność"? Papież mówił jej językiem: "Ci, którzy opuszczali kraj, czy za chlebem, czy z innych powodów, zabierali ze sobą Jasnogórski lub Ostrobramski obraz (.). Polska jest jednym z krajów najboleśniej doświadczonych na globie ziemskim. Jedną z ojczyzn najgłębiej przeoranych cierpieniem".

"Brak realizmu"? Dla Jana Pawła II to była wartość: ">Nieobecni< nie tylko >nie mają racji< - oni równocześnie składają dziejowe świadectwo. Mówią o Polsce, jaka była - i jaką powinna być. Mówią o tym, jaką była jej prawdziwa cena - i jaką pozostaje".

Papież nie mógł mówić inaczej, bo na twórczości "nieobecnych" emigrantów rodem z II Rzeczypospolitej się wychowywał. Gdy Karol Wojtyła zostawał papieżem, żył jeszcze ostatni ze skamandrytów, grupy będącej symbolem II Rzeczypospolitej, "niezłomny" emigrant Stanisław Baliński. W wierszu "Na dzień 22 października 1978" napisał o tej duchowej łączności:

Poeci z lat wygnańczych, jak wy kiedyś w Rzymie
Szukaliście pocieszeń na jawie i we śnie,
Tak On, w nocach swej walki, ksiądz Karol Wojtyła
Szukał pociechy w słowach waszej pieśni.

A dziś - Jan Paweł Drugi - na stopniach Piotrowych
Pod złotym dachem Rzymu, na białym marmurze,
Unosi je ku niebu, jak najcichsze róże:
"Panno Święta, co Jasnej bronisz Częstochowy
I w Ostrej świecisz Bramie".

Instynkt artysty

Jan Paweł II odczuwał polskość także jako artysta. Myślę, że nie od rzeczy będzie tu przypomnieć scenę opisaną przez pisarkę z tegoż "polskiego Londynu", Stefanię Zahorską, w jej szkicu o Witkacym. Oto podczas bezładnej ucieczki z Polski we wrześniu 1939 r. ukrywała się ona przed nalotem w bruździe kartoflanej. Nagle tuż obok ujrzała leżącego w niej Witkacego, z którym niegdyś się przyjaźniła.

Pisząc o jego bliskiej samobójczej śmierci po wkroczeniu do Polski Sowietów 17 września, Zahorska w przejmujący sposób wspomina, iż w ostatnich chwilach życia zdał on sobie sprawę, jak głęboko tkwił w polskości. "Zwróciwszy głowę ku zachodowi, chwytał już być może odgłosy zbliżającej się armii niemieckiej. Spojrzał ku wschodowi i wiedział, że stamtąd idzie armia bolszewicka. Wtedy zapewne zrozumiał, że całe jego życie było uwarunkowane dwiema granicami, tą na zachodzie i tą na wschodzie. [...] był tak naturalnie z nią związany, że świadomość jego zapomniała nawet zanotować ten fakt".

A więc - nawet on. Nie przypadkiem Jan Paweł II jako tego, którego wzór zdecydował o jego własnym wyborze drogi kapłaństwa, ukoronowanej wstąpieniem na Stolicę Piotrową, wymienił innego zakopiańskiego artystę, Brata Alberta - Adama Chmielowskiego, którego beatyfikował w 1983 r., a kanonizował w 1989 r. Poświęcił mu też sztukę "Brat naszego Boga".

"Dla mnie jego postać miała znaczenie decydujące, ponieważ w okresie mojego własnego odchodzenia od sztuki, od literatury i od teatru znalazłem w nim szczególnie duchowe oparcie i wzór radykalnego wyboru drogi powołania" - stwierdzał papież.

Kiedy indziej wyjaśniał: "Widziałem w nim model, który mi odpowiadał: rzucił sztukę, żeby stać się sługą biedaków - >opuchlaków<, jak ich nazywano".

Ruszył jak Brat Albert do "opuchlaków"

Jan Paweł II pielgrzymując do Polski, miał świadomość, że jak Brat Albert wychodzi do duchowych "opuchlaków". Że musi dotrzeć do ludzi, którzy urodzili się i ukształtowali w PRL, z wiedzą o ich własnej historii i tożsamości, od dziesięcioleci fałszowanej i poddawanej manipulacyjnej obróbce tak, by pasowała do komunistycznej doktryny.
W swoich homiliach Jan Paweł II szukał w polskim krajobrazie punktów zaczepienia, przynależących do tamtej, dawnej Polski. Wizualnych, plastycznych, bo jako artysta Karol Wojtyła wiedział, że obraz potęguje siłę oddziaływania słów.
Na zakończenie pierwszej pielgrzymki z 1979 r. mówił: "I dlatego pozwólcie, że - zanim odejdę - popatrzę jeszcze stąd na Kraków, na ten Kraków, w którym każdy kamień i każda cegła jest mi droga - i popatrzę stąd na Polskę...
I dlatego - zanim stąd odejdę, proszę was, abyście całe to duchowe dziedzictwo, któremu na imię >Polska<, raz jeszcze przyjęli z wiarą, nadzieją i miłością - taką, jaką zaszczepia w nas Chrystus na chrzcie świętym - abyście nigdy nie zwątpili i nie znużyli się, i nie zniechęcili, abyście nie podcinali sami tych korzeni, z których wyrastamy.

Proszę was:
- abyście mieli ufność nawet wbrew każdej swojej słabości,
- abyście szukali zawsze duchowej mocy u Tego, u którego tyle pokoleń ojców naszych i matek ją znajdowało,
- abyście od Niego nigdy nie odstąpili,
- abyście nigdy nie utracili tej wolności ducha, do której On >wyzwala< człowieka".

W 1983 r., w kraju spacyfikowanym przez juntę Jaruzelskiego, papież mówił: "Naród ginie, gdy znieprawia swojego ducha, naród rośnie, gdy duch jego coraz bardziej się oczyszcza, i tego żadne siły zewnętrzne nie zdołają zniszczyć".
W 1987 r. padają słynne słowa: "Każdy z was, młodzi przyjaciele, znajduje też w życiu jakieś swoje Westerplatte, jakiś wymiar zadań, które trzeba podjąć i wypełnić, jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć, jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić, nie można zdezerterować. Wreszcie, jakiś porządek prawd i wartości, które trzeba utrzymać i obronić, tak jak to Westerplatte. Utrzymać i obronić, w sobie i wokół siebie, obronić dla siebie i dla innych".

Ten ton nie zmienił się, a może i wzmocnił, w homiliach Jana Pawła II w czasach III RP. W 1997 r. mówił w Zakopanem: "Kiedy kończył się wiek XIX, a rozpoczynał się współczesny, ojcowie wasi na szczycie Giewontu ustawili krzyż. Ten krzyż tam stoi i trwa. Jest niemym, ale wymownym świadkiem naszych czasów. Rzec można, że ten jubileuszowy krzyż patrzy w stronę Zakopanego i Krakowa, i dalej: w kierunku Warszawy i Gdańska. Ogarnia całą naszą ziemię od Tatr po Bałtyk. (...) Brońcie krzyża, nie pozwólcie, aby Imię Boże było obrażane w waszych sercach, w życiu rodzinnym czy społecznym".

Gimnastykę kanonizacyjną czas zacząć

Każda pielgrzymka Jana Pawła II do Polski była kłopotem dla propagandy - tak w PRL, jak i w III RP. Ani żaden z rządów, ani "Dziennik Telewizyjny", ani "Gazeta Wyborcza" nie mogły pozwolić sobie na czołówki inne niż oddawanie hołdów papieżowi.

Jak oddając te hołdy, zwiększyć własną popularność, ogrzać się w jego blasku? A jednocześnie jak mu przeszkodzić, by treści będące odwrotnością tego, co my mówimy na co dzień, nie trafiły do ludzkiej świadomości? Nie była to łatwa gimnastyka i nie mam wątpliwości, że nie inaczej będzie przy okazji uroczystości kanonizacyjnych.

Odpowiedź na pytanie, kiedy papieżowi było trudniej, w PRL czy w III RP, nie jest, wbrew pozorom, prosta. Za komuny był masowy entuzjazm, poczucie wolności, przypominanie Polakom o ich historii porywało.

Był Sierpień '80, była pierwsza Solidarność z jego zdjęciem na bramie Stoczni Gdańskiej, z mszami odprawianymi dla strajkujących robotników, z drugim obiegiem przypominającym książki zakazanych pisarzy, w tym tych z rodowodem w przedwojennej Polsce.

A w III RP było różnie. 1991 rok. Notowania polskiego Kościoła lecą na łeb, na szyję. Media mówią, że czarni zastąpili czerwonych. Ostentacja bogactwa niektórych księży i agresywne wypowiedzi kojarzonych z Kościołem polityków też robią swoje.

Pielgrzymka papieża z 1991 r. należy do najtrudniejszych. A i sam papież nie ułatwia zadania. Mówi o rzeczach niepopularnych. Aborcji, rozumieniu wolności. Są oklaski, ale klaszcze wąska grupa zaangażowanych.

Papież krzyczy na Polaków, bo ma poczucie, że paradoksalnie po 1989 r. jego wysiłek na rzecz zaszczepienia na nowo tradycyjnej polskości zderzył się z dużo skuteczniejszą od dotychczasowej propagandą tych, którzy owszem, nie chcą powrotu PRL, ale odrodzenia się tradycyjnej Polski nie chcą nawet bardziej.

Ci, którym wydawało się, że w 1991 r. papież ostatecznie przegrał, mylili się. Podczas pielgrzymek w 1997, 1999 i 2002 z niesamowitym entuzjazmem, kontrastującym ze spokojem starszych, witali go młodzi ludzie. Ojciec Święty wygrywał autentycznością, brakiem hipokryzji. Był duchowo młodszy od tych, którzy głoszą łatwiejsze systemy wartości.

Entuzjazm i groch z kapustą

Sięgam do notatek z roku 1999. Młodzież machająca przed papamobile chorągiewkami Burger Kinga i reklamówkami radia RMF. Chusty Archidiecezji Gdańskiej narzucone na koszulki zespołów heavy metalowych, koszykarskiej ligi NBA, muzycznych i piłkarskich idoli. Koszulki z Ojcem Świętym i amulety. Papieskie symbole nałożone na koszulki z liściem marihuany.

Groch z kapustą. I entuzjazm. Nie ma oszustwa. Okrzyku "Pomożemy!", który rozlega się w 1999 r. w Wadowicach, nie wymyślił z pewnością żaden pamiętający czasy PRL dorosły.

Ten entuzjazm przekłada się także co nieco na konkrety. Janowi Pawłowi II udaje się przekonać Polaków, że aborcja to zło. A w pierwszej połowie lat 90. wydawało się to bardzo trudne, jeśli nie niemożliwe. W 2000 r., według sondaży, to wśród młodzieży jest więcej przeciwników aborcji niż wśród starszych.

Robi też, co może, w sprawie odrodzenia polskiej tożsamości. Homilie Jana Pawła II podczas kolejnych pielgrzymek to nieustannie pokazywana Polakom galeria postaci z ich przeszłości: św. Wojciech, królowa Jadwiga, Brat Albert, Rafał Kalinowski, Urszula Ledóchowska, Faustyna Kowalska. I kolejnych wydarzeń: chrztu Polski, wojny polsko-bolszewickiej, Powstania Warszawskiego.

Częste w homiliach powracanie do czasów własnej młodości to też był powrót do II RP. Bo te wspomnienia nie różniły się wiele od opowieści jego rówieśników. Były w nich - nieporównanie więcej znaczące w erze przedtelewizyjnej - teatr i polska literatura, szkoła ucząca patriotyzmu, czysta rywalizacja sportowa, szacunek dla księdza. Dla Jana Pawła II było to gimnastykowanie się, by w innych czasach zaszczepić na nowo dawnego ducha.

Nie tylko w Wadowicach Ojciec Święty wymieniał w kazaniach miejscowości, nazwy ulic, kin, numery domów. W czasach zmieniających się co parę miesięcy kolorowych szyldów mówił o świecie z dzieciństwa. "Na tamtych mówili ogórcorze" - wspominał kolegów.

Starał się powiedzieć: znam świat, jego przywódców, ale ważniejsze jest dla mnie, że jestem stąd, z Wadowic, z Krakowa, z Polski. Wasze przywiązanie do miasta, ulicy, podwórka, drużyny piłkarskiej - to najważniejsza sprawa, to miłość do dzieła Stwórcy, tego wycinka, który powierzył wam.

Gdy w latach 90. używanie w mediach słowa "patriota" dozwolone było tylko z pełnym politowania uśmieszkiem, papieskie pielgrzymki wiązały się z prawdziwymi eksplozjami narodowej symboliki. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki chodzenie w koszulce w narodowych barwach przestawało być dowodem skrajnego nacjonalizmu, lecz stawało się powodem do dumy.

Pogrzeb papieża i IV Rzeczpospolita

Rok 2005. Znów sięgam do notatek, tym razem z ostatnich dni przed śmiercią Jana Pawła II. Sklep spożywczy na Dworcu Centralnym w Warszawie, obok ruchomych schodów zjeżdżających na peron 2. W drzwiach telewizor. Przed nim tłumek podróżnych. W ciszy oglądają relację z Watykanu. Nie wyglądają jak tacy, którzy czekają na szybki InterCity. Ani jednego garnituru, ani jednej czarnej walizki. Wypchane plecaki, torby i reklamówki.

Twarze. Ani rozpaczy, ani wymuszonego uśmiechu. Chropowate, często pokryte przedwczesnymi zmarszczkami. Uczucia skrywane, niedemonstrowane. Jeśli coś je zdradza, to oczy. Ani święte, ani natchnione. Ale bardzo przejęte. Takie, które jeśli próbują kłamać, to od razu widać, że brak im wprawy, profesjonalizmu. Twarze znane ze zdjęć z 1980 r. i z pielgrzymek Ojca Świętego do Polski.

Po śmierci Jana Pawła II Polacy wychodzą na ulice, a ich marsze gromadzą się niespodziewanie wokół niedocenionej jeszcze przez establishment grupy młodzieży - piłkarskich kibiców.

Polacy, przynajmniej na krótko, postanawiają, że chcą być historycznymi Polakami. W parę miesięcy później wybory wygrywa PiS, a prezydentem zostaje, wbrew sondażom, twórca Muzeum Powstania Warszawskiego Lech Kaczyński.

Czy ktoś go jeszcze pamięta?

W mediach rozpoczyna się festiwal nienawiści, którego elementem jest walka z tą częścią Polaków, którzy znającą słowa "Barki", nazwaną moherami. Kolejne roczniki nie słyszą już kazania Ojca Świętego na krakowskich Błoniach, nie mogą odczuć wspólnoty w witającym go tłumie.

Przeciwnicy odrodzenia polskiej tożsamości skwapliwie starają się z tego skorzystać. Gdy papież był mocny, Adam Michnik postanowił ogłosić się przedstawicielem jednego ze skrzydeł jego obozu. W 1999 r. napisał artykuł "Pasterz i prorok - lekcja podzięki". "Mówił jak dobry ojciec do gromady dzieci i wnuków, których nieraz wcześniej karcił. A teraz cieszy się, że wszyscy oni jakoś >wyszli na ludzi<... A ptaki śpiewały mu po polsku" - czytamy.

Jak to było z tym wyjściem na ludzi, dowiemy się w sierpniu 2010 r. Trwa lincz na obrońcach Krzyża Pamięci. Plucie i oddawanie moczu na znicze. A satanista "Nergal" udziela wywiadu "Gazecie Wyborczej". Mówi Michnikiem: "Napędza mnie gniew na polską mentalność. Na religijną obłudę. Na agresywnie wszechobecną, pustą moralność na pokaz. Na naszą wyssaną z mlekiem matki narodową martyrologię. Na umartwianie się. Na mesjanizm, tę mityczną wyjątkowość polskiego narodu".

I dalej: "Zamiast szanować i doceniać innych, często mądrzejszych od nas, patrzymy z pobłażaniem na naszych południowych sąsiadów, z nienawiścią na wschodnich i zachodnich. Bo Holocaust, bo Katyń, bo zabory, a teraz ten nieszczęsny Smoleńsk. Przecież to chore!".

Tak to śpiewa "Gazecie Wyborczej" "Nergal" - po polsku. Człowiek, który w piosence z 1997 r. nazywał Jana Pawła II "zdradziecką bestią", wykłada czytelnikom "Gazety Wyborczej" ideologię. Adama Michnika.

A Aleksander Kwaśniewski, który jako prezydent 25 razy spotkał się Ojcem Świętym, w wywiadzie dla "Krytyki Politycznej" kaja się przed Sławomirem Sierakowskim, że tak mało zrobił w sprawie neutralności światopoglądowej państwa. Mówi o Tusku: "On może zrobić więcej aniżeli my - jak to mówicie - postkomuniści mogliśmy. My byliśmy cały czas w cieniu oficjalnego, państwowego antykatolicyzmu czy antyklerykalizmu, który obowiązywał w latach PRL-u, więc nasze pole manewru było ograniczone. Poza tym w Watykanie był Jan Paweł II".

A więc, wreszcie, szczere postawienie sprawy: Jan Paweł II był dla nas zawalidrogą, obecnie mamy ten problem z głowy.

W 2012 r. w tygodniku "Wprost" Magdalena Środa pisze: "Czy ktoś go jeszcze pamięta? Wielbiony za życia, uznawany za najwyższy, bezdyskusyjny autorytet, wreszcie - błogosławiony. I nic, cisza. Jan Paweł II zniknął z wyobraźni społecznej".

Cóż, mówiąc żartem , ewidentnie naszego Ojca Świętego nie było u Lisa, Wojewódzkiego, nie został jurorem programu X Factor. Nie widziano go z Dodą, nie pisała o nim Kasia Tusk, a nawet nie był panelistą "Krytyki Politycznej". Typ ewidentnie nie jest na topie, skoro nie mówią o nim tam, gdzie bywa Magdalena Środa.

Dzięki niemu przetrwaliśmy

Czy ten triumfalizm Środy ma racjonalne podstawy? To jasne, że gdyby żył Jan Paweł II, nie byłoby tak ostentacyjnej - jak po Smoleńsku - wojny z polskością i religią. No dobrze, a czy byłby sam Smoleńsk? Czy jego sprawcy nie zrezygnowaliby, wiedząc, że Polska ma tak wpływowego adwokata? Same pytania pokazują stawkę walki o odbudowę siły polskości. To gra o wszystko. Kiedy ją w historii przegrywaliśmy, czekała nas likwidacja, często także fizyczna.
Ostatni raz sięgam do starych notatek z pielgrzymek. Rok 1997. "Kiedy woda leci na koło młyńskie, też nie od razu powstaje energia. Na owoce trzeba poczekać" - usłyszałem od jednego z górali.

Upór Jana Pawła II, by nie tylko w PRL, co jeszcze by mu wybaczono, ale i w III RP trwać przy "przestarzałej" polskości, pozwolił jej przetrwać najtrudniejsze lata. IV RP, która powstała po jego śmierci, zdołała u części Polaków wzmocnić poczucie własnej tożsamości. Kierowany przez prof. Janusza Kurtykę IPN, Muzeum Powstania Warszawskiego, kilka ważnych filmów pozwoliły zwiększyć liczbę świadomych swojej historii Polaków. Równolegle to od śmierci papieża rozpoczęła się ewolucja poglądów w młodym pokoleniu, którą najlepiej widać po kibicach piłkarskich czy polskim hip-hopie.

Energia uwolniona przez papieża działa, liczba młodych ludzi rozumiejących wartość polskiej tożsamości jest nieporównywalnie większa niż w początkach III RP. Czy jej dynamika będzie wystarczająca, by dokończyć tę polską część wielkiego dzieła Jana Pawła II? Czy media masowego rażenia zdołają to ich dążenie do odzyskania polskiej tożsamości rozpuścić? Czy dokona się wreszcie wymiana elit i te niepodległościowe zdominują postkomunistyczne?

Dla władzy kanonizacja Jana Pawła II będzie kolejną okazją do prostackich interpretacji, zgodnie z którymi papież kazał Polakom żyć w zgodzie, koniec, kropka. A kto nas krytykuje i chce zmiany, ten nie rozumie jego przesłania, jest zły i szuka wojny.

Dla nas niech będzie pretekstem do przypomnienia, czym naprawdę było dzieło papieża, szczególnie w odniesieniu do jego ojczyzny. I zrozumienia, że może być ono źródłem naszej siły.

Aha, no to w końcu on wygrał czy przegrał? Odpowiedź brzmi: za życia wygrał tyle, ile było do wygrania. Ciąg dalszy dopiszemy my sami.

?Piotr Lisiewicz

28.04.2014r.
Gazeta Polska

Czytaj więcej - 1 -
RUCH RODAKÓW: O Ruchu - Dołšcz do nas - Aktualnoœci RR - Nasze drogi - Czytelnia RR
RODAKpress: W skrócie - RODAKvision - Rodakwave - Galeria - Animacje - Linki - Kontakt
COPYRIGHT: RODAKnet