RODAKpress - head
HOME - button
MY I ONI - Aleksander Ścios




KTO ZADA PYTANIA?

Osobliwą kategorią ludzi, są polscy dziennikarze. Powszechne wśród nich zdaje się być przekonanie o posiadaniu szczególnej wiedzy i zrozumienia mechanizmów rządzących polskimi sprawami. Można się nawet zastanawiać; dlaczego ludzie mieniący się elitą i "czwartą władzą" ulegają tak zdumiewającemu przesądowi, jakoby z uwagi na pracę w firmie medialnej posiedli dar oceniania rzeczywistości i formułowania nieomylnych sądów? Skąd bierze się to odczucie o własnej wyjątkowości i zdolnościach?

Nie wiadomo - czy miałyby one pochodzić z bliskości źródeł władzy, ilości otrzymywanych informacji, czy może być wartością nadaną, poprzez sam fakt grupowej przynależności.

Jeszcze bardziej zdumiewające, (choć wynikające z pierwszego zabobonu) jest przeświadczenie, że szczytem oczekiwań społeczeństwa jest czytanie lub wysłuchiwanie tego, co dany dziennikarz ma nam do powiedzenia, w formie osobistych ocen, analiz czy opinii. Jeśli nawet, są wśród nich tacy, których głosu warto wysłuchać, to przecież cecha ta nie jest bynajmniej powszechną i dotyczy zaledwie wyjątków. Większość "osobistych przemyśleń" dziennikarzy to zbiory banalnych, powierzchownych myśli, nacechowanych zwykle mnóstwem kompleksów, obaw lub demagogicznych naleciałości.

Czytanie o tym, co pracownik gazety ma do powiedzenia na temat przemówienia polityka, zgłębianie ocen "tła" i "okoliczności" w jakich przemówienie nagrano, czy wysłuchiwanie opinii "co należy myśleć" o słowach tego polityka, nie jest - jak sądzę - szczytem marzeń i oczekiwań Polaków wobec dziennikarzy. Podobnie - jak wysłuchiwanie miałkich wykładów o potrzebie "debaty publicznej" , "pokonywaniu podziałów", czy poprawnej egzegezy konkretnych decyzji politycznych.

Dawid McQuaid, szef warszawskiego biura agencji Dow Jones Newswires, powiedział kiedyś, że najpoważniejszym grzechem polskich dziennikarzy, jest dążenie do sprawowania rządu dusz. To naturalna pokusa. Mieć władzę większą od polityków, móc narzucać innym własny sposób widzenia, zasłaniać lub odkrywać rzeczywistość, kreować fakty, tworzyć problemy, niszczyć byty lub powoływać je do życia. A skoro dziennikarstwo daje władzę, warto w III RP być dziennikarzem i we władzy tej uczestniczyć. Tym bardziej, gdy "stan czwarty" jest pełen przywilejów niedostępnych innym "stanom", bo otrzymuje za darmo, ex definitione to, na co inne "stany" muszą dopiero zasłużyć - zaufanie społeczne.

Chciałoby się powiedzieć, że wszystko to już było. Przed wielu laty członek partii komunistycznej Jerzy Surdykowski, napisał w "Tygodniku Powszechnym": " W komunizmie dziennikarz-publicysta miał być lepiej wiedzącym i dalej widzącym "ojcem narodu", wieść go jak pasterz ku jedynie słusznej przyszłości ." Nie wiem, jak mocna jest ta sama pokusa wśród dzisiejszych dziennikarzy, ale niepodobna nie dostrzec podobieństw. Są przecież i tacy, którzy wykorzystują swój zawód, by "uprawiać politykę" - a w ramach tej misji próbują manipulować odbiorcą w interesie partii, grupy interesu, czy idei. Czym wówczas różnią się od poprzedników z czasu PRL-u, których zadaniem było służenie władzy, przeciwko własnemu społeczeństwu? Może też z tej, "historycznej zaszłości" bierze się przeświadczenie o wyjątkowym charakterze dziennikarskich ocen i sądów, a wiara w zdolności "demiurga" zastępuje zdolność do samooceny.

Nie ma, chyba istotnej różnicy pomiędzy dziennikarzem służącym decydentom lub grupie interesów, a politykiem. Prócz jednej - ten pierwszy korzysta z nienależnego mu zaufania publicznego, posługując się zawodem dziennikarskim, jak oszust fałszywym dokumentem, utwierdzając odbiorcę w przekonaniu o dziennikarskiej niezależności i rzetelności.

Być może, wyrażam tylko własne przekonanie, ale sądzę, że większość dziennikarzy nie zrozumiała jeszcze, że po 10 kwietnia Polska jest innym krajem, a Polacy innym społeczeństwem. Myślę, że już wkrótce ta "inność" powinna wyrazić się w odrzuceniu dziennikarskich zabobonów i powrocie do prostych, elementarnych zasad regulujących relacje dziennikarz - odbiorca. Można to nazwać postulatem prawdy - wartości deficytowej w polskim dziennikarstwie. Stanowi on, że pierwszym zadaniem dziennikarza jest przedstawianie rzeczywistości, a nie jej kreowanie i ocenianie. O tym, jak trudny to postulat mogliśmy się przekonać podczas tygodnia żałoby narodowej, gdy spod gruzów medialnych kłamstw, oszczerstw i manipulacji wydobyto na chwilę prawdziwe oblicze Prezydenta Kaczyńskiego i wielu innych postaci, które zginęły w katastrofie smoleńskiej. Był to może jedyny tydzień w 20 leciu III RP, gdy mogliśmy powiedzieć, że media nie kłamią. A przecież nie uczyniły nic niezwykłego, bo pokazały jedynie rzeczywistość taką, jaka istnieje i pozwoliły milionom Polaków dostrzec prawdziwy obraz.

Wielu dziennikarzy, zamiast tłumaczyć nam "jak należy widzieć", potrafiło pokazać to tylko, "co widać", pozostawiając oceny społeczeństwu. Te bowiem zawsze powinny należeć do odbiorcy, który na podstawie dostarczonych mu rzetelnych informacji, może podjąć decyzję, sformułować pogląd, dokonać krytycznej analizy. Byle tylko, otrzymał obiektywny przekaz i prawdziwą informację. Późniejsze wydarzenia - w tym haniebna reakcja na film "Solidarni 2010" czy fałszerstwa związane z wywiadem Miedwiediewa - stanowiły powrót do optyki "jak należy widzieć" i były wyrazem niebywałej pogardy wobec inteligencji i uczuć Polaków.

Tymczasem, czeka nas okres, gdy postulat dziennikarskiej prawdy, rozumianej jako przekaz informacji, staje się wręcz nieodzowny, a od nas tylko zależy - czy i jak potrafimy ten obowiązek wyegzekwować. Jeśli dziennikarze nie zechcą stanąć po stronie społeczeństwa, ogromna większość Polaków zostanie skazana na przypadkowy i bezrozumny wybór przyszłego prezydenta. W tej chwili bowiem nie obowiązuje w Polsce podstawowy wymóg demokracji, polegający na prawie wyborców do posiadania pełnej i rzetelnej wiedzy na temat osób kandydujących w wyborach powszechnych. Nie obowiązuje zasada, zgodnie z którą obywatele mają prawo znać przeszłość osoby, pretendującej do najwyższego stanowiska w państwie. Mają prawo wiedzieć; kim jest człowiek, któremu powierzają los państwa, co robił w przeszłości, jakie posiada predyspozycje, poglądy i zamiary. Mają prawo znać dokładny życiorys kandydata, sięgający wielu lat wstecz; efekty jego pracy na zajmowanych stanowiskach, zakres i konsekwencje podejmowanych decyzji. Mają prawo wiedzieć, kim są ludzie z jego otoczenia, jakie wartości reprezentują, z jakich środowisk się wywodzą. Wszystko - co dotyczy osoby kandydującej na najwyższe stanowisko w państwie, ma prawo być przedmiotem zainteresowania społeczeństwa i podlegać rzeczowej i dogłębnej ocenie.

Reguły demokracji, nakładają natomiast na polityka obowiązek wyjaśnienia spraw - szczególnie tych najbardziej kontrowersyjnych i trudnych. Nam zaś, udzielają trwałego prawa do zadawania pytań i oczekiwania wyczerpujących odpowiedzi. Ma to gwarantować poczucie bezpieczeństwa i równie ważne prawo do dokonania wolnego, nie obarczonego błędem wyboru.

Wiemy, że te reguły są dziś zbiorem niespełnionych życzeń, a przeszłość kandydata Platformy stanowi depozyt "tajnej wiedzy", dostępnej dla niewielkiej grupy osób. Zdecydowana większość Polaków nie posiada nawet podstawowych informacji o działaniach i intencjach Bronisława Komorowskiego, a oficjalny przekaz na temat tego kandydata obarczony jest wieloletnią dezinformacją i gigantyczną manipulacją.

Istnieją zatem dziesiątki pytań, jakie należy zadać temu człowiekowi, domagając się wyjaśnień i wyczerpujących odpowiedzi. Są dziesiątki okoliczności, dotyczące życiorysu kandydata, które powinny być wyjaśnione podczas kampanii. Są kluczowe pytania, za którymi kryją się ogromne afery, ludzkie nieszczęścia, i niezbadane dotąd tragedie.

Choć do obowiązków dziennikarzy należy opisywanie rzeczywistości, żaden dumny przedstawiciel "czwartej władzy" nie miał dość odwagi, by zadać te pytania. W imieniu oszukiwanych i manipulowanych. Zamiast wypełnienia obowiązku, otrzymujemy "analizy" i refleksje na temat kandydatów. Zamiast odpowiedzi kandydata, dostajemy dawkę ogłupiającego bełkotu, który nie może przynieść żadnej, racjonalnej wiedzy.

Jeśli dziennikarze nie zdobędą się na "tydzień prawdy" i odwagę tak prostą, by stanąć po stronie społeczeństwa - wybory prezydenckie będą tylko ponurą farsą z demokracji i kpiną z praw obywatelskich. Obawiam się, że takiej pogardy i nadużycia społecznego zaufania, Polacy nigdy nie zapomną.

Aleksander Ścios

11.05.2010r.
RODAKpress

RUCH RODAKÓW : O Ruchu Dolacz i Ty
RODAKpress : Aktualnosci w RR Nasze drogi
COPYRIGHT: RODAKnet
NASZE DROGI - button AKTUALNOŒCI W RR NAPISZ DO NAS