DLACZEGO NIE USŁYSZĘ - "MY WYGRYWAMY ONI PRZEGRYWAJĄ"? - Aleksander Ścios


W 30 rocznicę śmierci


Afera marszałkowa -
bo tak nazwałem cykl wydarzeń z lat 2007-2008 jest ,,matką" wszystkich afer z czasów rządów PO-PSL





 
Od redakcji RODAKpress:
Szanowni Państwo,

Aleksander Ścios od lat swoimi tekstami tworzy wspólnotę niezależnej myśli.
W tej trudnej pracy powinniśmy go wspierać i dlatego redakcja w imieniu Autora zwraca się do Państwa o dokonywanie dobrowolnych wpłat.
W tym celu przejdź na blog Aleksandra Ściosa

Kliknij na przycisk
"Przekaż darowiznę"
i dalej według instrukcji na stronie.
Dziękujemy wszystkim, którzy okażą wsparcie.

DLACZEGO NIE USŁYSZĘ - "MY WYGRYWAMY ONI PRZEGRYWAJĄ"?

"Jesteśmy w stanie wojny, a przegrywamy ją dlatego, bo nie chcemy zdać sobie sprawy, że ją toczymy" - te słowa Ronalda Reagana, można dziś odnieść nie tylko do oceny relacji Europa-Rosja, ale do obszaru spraw polskich i sytuacji istniejącej w III RP.
Jedno z największych zwycięstw sowieckiej strategii podstępu i dezinformacji polegało na zaszczepieniu obywatelom "wolnego świata" przekonania, jakoby "pokój za wszelką cenę" stanowił wartość nadrzędną, porządkującą wszystkie inne dążenia państw i narodów. "Pokój" ten można zaś było osiągnąć tylko wtedy, gdy słowo "wojna" zostanie wykluczone ze słowników politycznych, a postępki agresora przykryte dyplomatycznym bełkotem. "Pokój", wynosi się ponad inne wartości bezwzględne, jak: prawda, wolność myśli, wolność ruchu, dobro jednostki etc. Wszystko jest mniej warte od względnego pojęcia "pokoju", gdyż wiadomo, że w istocie nie chodzi tu o pokój bezwzględny, a jedynie o - pokój ze światem komunistycznym " - dostrzegał Józef Mackiewicz w "Zwycięstwie prowokacji".
Społecznościom "wolnego świata" łatwo wmówiono, że "bożkowi pokoju" należy podporządkować nie tylko sferę polityczną, ale obszar semantyki, wolności i prawdy historycznej. Ten niewolniczy sofizmat, uknuty w podziemiach Łubianki, został bezwzględnie wykorzystany przez światowych agresorów i najeźdźców.
Nie może dziwić, że z jego owoców korzystają dziś dwa państwa, którym świat zawdzięcza najokrutniejszą wojnę i śmierć milionów istnień. Wbrew racjom historycznym i moralnym, to one dyktują warunki europejskiego ładu - tak dalece, że zbrojną napaść armii Putina nazywa się "konfliktem ukraińskim" (pozwalając przy tym napastnikowi na uczestnictwo w farsie "pokojowego procesu", zwanego "formatem mińskim"), zaś państwu Angeli Merkel przyznaje prawo decydowania o przebiegu tej wojny i nowym podziale Europy.
Przed ponad rokiem, w tekście "Nim wrócimy do Jałty" napisałem, że " tzw. wolny świat nigdy nie będzie zainteresowany suwerenną Ukrainą i wyrwaniem krajów Europy Wschodniej spod kurateli Moskwy. Nowe władze Ukrainy już płacą ogromną cenę za poddanie się naciskom unijnych dyplomatów, których troska dotyczy głównie "nieulegania rosyjskim prowokacjom wojennym" i niepodejmowania walki zbrojnej". W tamtym tekście znalazły się słowa - " Największym zagrożeniem dla niepodległego bytu Ukrainy nie są dziś zdezelowane ruskie tanki i zdemoralizowana armia Putina, lecz pojałtańska polityka państw UE i USA, które za żadną cenę nie zrezygnują z prób "cywilizowania" Rosji i paktowania z kremlowskim terrorystą."
Gdyby ktoś próbował zrozumieć - na czym polega mechanizm zachodniego zaprzaństwa, od czasów Jałty istnieje niezmienna odpowiedź: stworzono fałszywy prymat "pokoju" nad "wojną", próbując tym aksjomatem ukryć chęć koegzystencji z komunistyczną zarazą, osłonić prymitywną pogoń za zyskiem, tchórzostwo i koniunkturalizm. Nieodmiennie też, nad piewcami tego dogmatu powiewa znak sowieckiego KGB i towarzyszy mu fetor tysięcy gawnojedów .

"Sowieci arogancko ostrzegają nas, byśmy nie wchodzili im w drogę (.) nie zamierzamy skamląc opuścić stron historii, bo tylko my możemy stanąć na ich drodze. Wyścig zbrojeń? Toczy się cały czas, ale w tej chwili biegnie tylko jedna strona. Pokój? Sowieci dobrze wiedzą, że nie mogliby grać z nami w tej samej lidze (.) gdybyśmy się tylko postarali, natychmiast przebiegliby do stołu i powiedzieli 'zaraz, chwileczkę', bo nie mogliby nam dotrzymać kroku" - mógł przed wielu laty powiedzieć Ronald Reagan.
Nie ma dziś polityków tego formatu, którzy w kwestii zagrożeń światowym bandytyzmem, formułowaliby reaganowską zasadę - " My wygrywamy, oni przegrywają ", a mając do wyboru ekonomiczną klęskę Rosji lub dbałość o kabzy kilku cwaniaków, ogłosiliby światu - " Pozwólmy ich gospodarce oszaleć ".
Dominuje postawa, dobitnie wyrażona przez człowieka, o którym oficer KGB Butkow twierdził, że jest sowieckim agentem o kryptonimie "Stiekłow". Ten człowiek stoi dziś na czele Sojuszu Północnoatlantyckiego, a jego niedawne słowa -" NATO "nie da się wciągnąć w wyścig zbrojeń ", stanowią najmocniejszą gwarancję dominacji Putina i decydują o uległości Zachodu wobec Kremla. A ponieważ my sami boimy się wyznać, że "toczymy wojnę" - jakże krótkowzroczne i złudne okażą się oczekiwania tych, którzy we "wzmacnianiu obecności NATO" upatrują szansę na obronę polskich granic.

Michael Reagan, najstarszy syn prezydenta USA, w wywiadzie udzielonym "Naszemu Dziennikowi"(14-15.08. 2012, Nr 189) podzielił się refleksją, jakiej próżno poszukiwać w światowych mediach:
"Rosja jest traktowana w ten sposób, ponieważ Stany Zjednoczone opuściły Polskę, a Polska, podobnie jak Czechy i inne kraje tego regionu, musi sama dbać o zabezpieczenie tyłów. Stany Zjednoczone zabezpieczają swoje tyły przez kłanianie się Putinowi, którego marzeniem jest rekonstrukcja Związku Sowieckiego, tyle że tym razem na Bliskim Wschodzie. To on pociąga za sznurki na Bliskim Wschodzie, ale nikt nie mówi o tym głośno. Sytuacja przypomina tę sprzed prezydentury mojego ojca: wiemy, jak jest naprawdę, ale lepiej tego nie mówić głośno. Ktoś musi się jednak na to zdobyć."
W perspektywie dzisiejszych gier Putina, związanych z Iranem czy z "konfliktem syryjskim", słowa Michaela Reagana nabierają głębokiego sensu. Zależność od "pokojowych intencji" Moskwy lub Pekinu oraz uwikłanie Ameryki w "zabezpieczanie tyłów", w związku z ekspansją "państwa islamskiego", będzie wkrótce najmocniejszą kartą światowych bandytów. I nie mam wątpliwości, że jedną z najmniej wartościowych monet w tej globalnej rozgrywce, będzie mój kraj. Potraktowany tak, jak pozwalamy, by nas traktowano.
W tym samym wywiadzie dla "Naszego Dziennika", M. Reagan przypomniał pewną historię związaną z jego ojcem:
"W 1976 roku, gdy mój ojciec ubiegał się nominację w wyborach prezydenckich i przegrał, zapytałem go: "Dlaczego chciałeś zostać prezydentem USA?". Odpowiedział mi: "Zbyt wiele lat patrzyłem na naszych prezydentów zasiadających razem z sowieckimi sekretarzami generalnymi i słuchałem, jak gensekowie oczekują, że zrezygnujemy z czegoś, tylko dlatego, że im tak pasuje. Mam dość patrzenia, jak Ameryka z czegoś rezygnuje tylko po to, żeby ugłaskać Związek Sowiecki. Chciałbym być pierwszym prezydentem USA, który usiądzie do stołu z sekretarzem generalnym Związku Sowieckiego, ale to ja wybiorę stół, i krzesło, i miejsce. A gdy on powie mi, z czego mam zrezygnować w imię dobrych stosunków, to ja wtedy wstanę z krzesła, przejdę wokół stołu, nachylę się nad nim i szepnę mu do ucha: "Niet".

Przyznam, że zawsze marzyłem, by w moim kraju objawił się polityk na miarę 40 prezydenta USA, by nad mitologią tchórzliwych "georealistów" zatryumfował głos -" My wygrywamy, oni przegrywają ". Dziś, tylko taki polityk mógłby odwrócić karty historii i ocalić nas przed losem przypisanym kiepskiej monecie.
Jako człowiek twardo stąpający po ziemi wiem, że takie marzenia nie spełniają się nigdy. Ludzie formatu Reagana zjawiają się tylko w jednym czasie i jednym miejscu. Nie ma też sensu poszukiwanie analogii między polityką polską i amerykańską, a moja uwaga nie służy kreśleniu prostych porównań i snuciu fantastycznych wizji. Co więcej - jestem przekonany, że gdyby (jakimś cudem) pojawił się polityk głoszący kolczaste prawdy i gdyby polityk ten powiedział gromkie "Niet" naszym najbliższym sąsiadom i wypowiedział wojnę rodzimym zaprzańcom - zostałby natychmiast wyklęty przez ludzi mieniących się patriotyczną opozycją i odrzucony przez "prawicowy elektorat". Kogo oburza takie dictum, ten jeszcze nie wie, że to naturalna reakcja tych, którzy znajdując się w stanie wojny, " przegrywają ją dlatego, że nie chcą zdać sobie sprawy, że ją toczą".
Ktoś mądrze napisał, że siłą Reagana była "wielkość charakteru". Prawda tego stwierdzenia wyklucza oczekiwanie na "powtórkę z historii", bo ta cecha jest całkowicie obca współczesnym "mężom stanu". Wielkości charakteru nie mierzy się bowiem pięknem deklaracji i poziomem politycznej demagogii, lecz miarą twardych, niepodważalnych faktów, prowadzących do zwycięstwa lub klęski.
"Te słowa, "My wygrywamy, oni przegrywają", doprowadzają postępowych liberałów do szału. Nie potrafią się pogodzić z faktem istnienia na świecie Dobra i Zła oraz z tym, że Dobro powinno zwyciężyć, a Zło zostać pokonane. Oni chcieliby równowagi, bez zwycięzców i bez pokonanych. Chcieliby, aby wszystko traktować jednakowo, choć nie ma ku temu podstaw. Komunizm nie może się równać wolności. Socjalizm nie może się równać kapitalizmowi. Pat nie jest równy pokojowi." - pisał syn Ronalda Reagana w książce "The New Reagan Revolution".
Warto pomyśleć, że choć wielu z nas deklarowałoby zgodność z oceną autora, to tylko nieliczni mieliby odwagę rozstania z "szałem postępowych liberałów" i chcieli uczestniczyć w wojnie Dobra ze Złem. W polityce III RP dominuje bowiem pogląd, że wszelkie wojny, konflikty i "kanciaste granice", są stanowczo zakazane i prowadzą do politycznej zguby. Prymat "pokoju" nad "wojenną retoryką", święci tryumfy od ponad ćwierćwiecza i jest zaszczepiony w nas równie mocno, jak lęk przed gniewem Moskwy czy obawa zerwania "dobrosąsiedzkich relacji". Panowie politycy mogą prześcigać się we wzniosłych enuncjacjach, dbając jednakże, by nie prowadziły one do stanowczego "Niet" i nie narażały na "ryzyko konfliktu". Dogmatyka rodem z Łubianki, wyznacza więc nie tylko ramy naszej polityki zagranicznej, ale decyduje o sposobach rozwiązywania spraw wewnętrznych i kreowania politycznych wizji. Stan równowagi" - bez zwycięzców i bez pokonanych, jest tym, co wydaje się najbardziej pożądane.

Dlatego ani dziś ani jutro nie będziemy mieli przywódców, których celem jest zwycięstwo. Mamy za to w nadmiarze takich, którzy zacierają granicę dobra i zła i z pomieszania tych nieprzystających porządków, chcą budować fundamenty Rzeczpospolitej. Mamy ludzi, którzy cofają się przed wrzaskiem miernot i ulegają medialnym terrorystom. Mamy zastraszonych "georealistów", uznających wojnę za największe nieszczęście i uciekających wciąż przed "eskalacją konfliktów". Mamy polityków proszących apatrydów o "osłabianie podziałów" i ustępujących przed dyktatem Onych. Mamy takich, którzy kosztem prawdy o realiach III RP chcą "odbudowywać wspólnotę" i mamią nas wizją "dialogu i porozumienia". Ci ludzie wierzą, że z kolaboracji ze złem wychodzi się zwycięsko lub idąc z nim na ustępstwa, da się ocalić dobro. Takie myślenie cechuje polityków słabych i ograniczonych, bo podważając naturalny porządek, w którym zło nie jest częścią lecz przeciwieństwem dobra - powadzi nas do klęski. Dlatego tu i teraz, nie usłyszę - "My wygrywamy, Oni przegrywają".

http://bezdekretu.blogspot.com/2010/05/my-i-oni.html
http://bezdekretu.blogspot.com/2014/05/my-i-oni-o-wspolnocie-w-ktorej-nie-ma.html

Aleksander Ścios
Blog autora

Z komentarzy na blogu:
Mariusz Molik 27 sierpnia 2015 22:14

Dobry wieczór Aleksandrze,
Dobry wieczór wszyscy Goście tego miejsca,

Napisałeś Aleksandrze:


"Przyznam, że zawsze marzyłem, by w moim kraju objawił się polityk na miarę 40 prezydenta USA"

Ja podzielam to marzenie.
Niemniej trudno wykazać, że pan Reagan działał tamże, w sytuacji choćby zbliżonej do sytuacji pana prezydenta Dudy.

Porównujemy wówczas państwo normalne, do tworu jakim jest III RP, gdzie pół narodu jest ogłupione i to ogłupione doszczętnie, kontrolowaną propagandą.
Nie mam czasu pisać o rozmiarach tej demoralizacji.

Co na takie dictum począć?

Jak w tych warunkach, nie mających za wiele wspólnego z prezydenturą Ronalda Reagana, cokolwiek osiągnąć?

Przyznam, że to pytanie nie opuszcza mnie od czasu zwycięstwa prezydenta Andrzeja Dudy.
Nie znam na nie precyzyjnej odpowiedzi.

Chciałem tylko napisać, że wielki prezydent Reagan działał w realiach kompletnie innych niż pan prezydent Duda, któremu życzę by był jeszcze większym prezydentem, niż jego zamordowany nauczyciel.

Odwołać się do tego co może łączyć, czy lepiej odwoływać się do tego co nas dzieli.
Tych rozterek, tej alternatywy - nigdy nie miał pan prezydent Ronald Reagan. Nigdy!

Po owocach poznamy.

Choć różnimy się chyba w ocenie ostatnich wydarzeń, to rad bym nadal czytać Twe opinie.
Nie ma sensu pisać ile razy, i to codziennie, "odbezpieczam rewolwer."
W tych warunkach, tym bardziej potrzebny jest głos, uznany (być może) za ekstremę.
Blady uśmiech w tym miejscu.

Ale sprawy idą powoli w dobrą stronę.
Tak uważam.

Pozdrowienia,

MM

Dobry wieczór Mariuszu,

W tekście wyraźnie napisałem - nie ma sensu poszukiwanie analogii między polityką polską i amerykańską, a moja uwaga nie służy kreśleniu prostych porównań i snuciu fantastycznych wizji. Te marzenia dotyczą "wielkości charakteru", za którym podąża odwaga, konsekwencja i polityczna wizja.
Nie porównujemy zatem III RP do USA ani Reagana do Dudy i nie pokazujmy chybotliwych analogii. Zresztą, wielu obszarach nie dałoby się ich sensownie przeprowadzić, bo Reagan zostając prezydentem, był już silnym i ukształtowanym politykiem, podczas gdy pan Andrzej Duda pozostaje wciąż politykiem "na dorobku". Niewiele też wiemy o jego poglądach, a jeszcze mniej o politycznych sukcesach.
Twoja uwaga, że "wielki prezydent Reagan działał w realiach kompletnie innych niż pan prezydent Duda" jest również "oczywistą oczywistością" (by sięgnąć do klasyka).
Skoro jednak poruszyłeś ten temat, chciałbym pokazać, że jednak istnieje obszar podobieństwa. Dotyczy on reakcji tzw. amerykańskiej elity na politykę Reagana i (w pewnym zakresie) wolno go zestawiać z szaleństwem, jakie ogarnęło "elity" III RP.
Najlepszy znawca spraw amerykańskich, nieodżałowany śp.Jacek Kwieciński, w tekście opublikowanym w roku 2011 w "Nowym Państwie" pisał m.in.:
"Reakcje amerykańskich tzw. elit ukazują, w jakiej atmosferze działać musiał Reagan. S. Bialer (1982 r.): "ZSRR nie jest i nie będzie w następnej dekadzie w stanie kryzysu"; A. Schlesinger (1982 r.): "ci, którzy w USA sądzą, że ZSRR jest u progu ekonomiczno-socjalnego upadku, poddają się głupim złudzeniom, samooszukują się, ośmieszają". Ekonomista J.K. Galbraith (1984 r.): "W ZSRR ma miejsce wielki postęp gospodarczy, odnotowuje się tam, w odróżnieniu od Zachodu, sukcesy". S. Talbott (1983 r.): "próba wypchnięcia Sowietów z Europy Wschodniej jest totalnie bezsensowna", 'należy się rozbrajać [tzn. USA powinny się rozbrajać - J.K.]". S. Cohen (1983 r.): "Reagan porzuciwszy zarówno >powstrzymywanie<, jak i detente, działa w zupełnie innym kierunku: chce zniszczyć ZSRR, a nawet obalić system komunistyczny. Jest to cel obłędny. Prezydent cierpi na potencjalnie śmiertelną sowietofobię, reaguje na potęgę ZSRR w sposób patologiczny, chory".
Potem A. Schlesinger twierdził, że upadku ZSRR "nikt nie przewidział". Reagan nie tylko go zapowiedział, ale spowodował.
Kapitalną uwagę Reagana - "pierwszym krokiem do przyspieszenia upadku sowieckiego komunizmu jest odróżnienie symptomów zimnej wojny od ich źródeł" - też wykpiono. Czy ci ludzie, ci politycy wspomagający w istocie Sowiety, dążyliby kiedykolwiek do pokonania komunizmu? Talbott: "Współistnienie z ZSRR nie ma alternatywy".

Charakterystyczna była też wściekłość komunistycznego Hollywood na wygraną Reagana (tu zestawienie z zachowaniem komediantów III RP) oraz reakcje niektórych amerykańskich uczelni.
John Lenczowski wspominał, jak przywitano współpracowników Reagana na Uniwersytecie w New Jersey. Anthony Salvia z Departamentu Stanu uczestniczył tam w debacie z przedstawicielem ambasady sowieckiej w Waszyngtonie Witalijem Czurkinem. Czurkin został przyjęty gromkimi owacjami, a Salvię wygwizdano. - Był traktowany przez słuchaczy jako reprezentant amerykańskiego imperializmu - wspomina Lenczowski.
Czy zatem rzeczywiście, była to sytuacja tak dalece odmienna?

Z pewnością różnimy się w ocenie ostatnich wydarzeń. Ale nie dlatego, bym ja był "w gorącej wodzie kąpany", a Ty spokojnie oczekiwał "poznania po owocach". Te różnice dotyczą rzeczy bardziej fundamentalnych i nie wynikają z tego, czy podoba się nam (lub nie podoba) nowy prezydent. To raczej kwestia diagnozy politycznej, doboru środków, słów i metod.
Polakom, potrzeba dziś wojownika, polityka twardego jak stal i odpornego na działania rozlicznych pokus. Trzeba kogoś, kto nie boi się najostrzejszej walki, chodzi zawsze dwa kroki przed przeciwnikiem i planuje dalej niż granica zastawionej pułapki. Ta twardość musi zaczynać się od słów, bo to one (w ogromnym zakresie) tworzą przestrzeń polityki i burzą mitologie bandytów. Odwaga zaś musi zaczynać się od wielkich projektów, bo tylko takie wizje zasługują na zwycięstwo.
Jeśli znajdujesz te cechy w panu prezydencie i tak postrzegasz jego słowa, plany i zachowania- widzisz więcej ode mnie.
Ja słucham słów prezydenta Dudy, słów jego ministrów i doradców i nie tylko "odbezpieczam rewolwer", ale chciałbym głośno wykrzyczeć, jak srodze z nas zakpiono.

Pozdrawiam

meewroo 28 sierpnia 2015 11:33

Panie Aleksandrze.
Duda wygrał wbrew logice, bardzo wielu utwierdziło się w przekonaniu że: "bedzie dobrze", "jakoś to bedzie" i "samo się". Oby nie był to Prezydent Śniących.


  • S. Wyspiański - "Wesele"; akt III, scena 36 - 37.

    http://literat.ug.edu.pl/wesele/wesakt3.htm

    Pozdrawiam

  • meewroo,

    Są przynajmniej trzy rzeczy, które mogą świadczyć, że nie była to "wygrana wbrew logice".
    1. utajnienie informacji o aneksie do raportu z Weryfikacji WSI (nie wiemy nawet czy dokument znajduje się w prezydenckim sejfie),
    2. kontynuacja polityki zagranicznej III RP ("potrzeba zaledwie korekty, nie rewolucji"). Jeśli ktoś pamięta diagnozę tej polityki z Programu PiS 2014 lub ma w pamięci słowa J.Kaczyńskiego - "Na świecie zauważono, że jesteśmy jak pochyła wierzba; Niemcy sobie z nas kpią, Rosja sobie z nas kpi.W UE nie uzyskujemy niczego" z roku 2011, musi przecierać oczy ze zdumienia nad cudem dokonanym po wyborze prezydenta Dudy.
    3. mianowanie P.Solocha szefem BBN (tu: szczególne zadowolenie S.Kozieja) oraz pozostawienie w Biurze osób pracujących tam za kadencji BK.

    Biorąc pod uwagę tylko te czynniki, być może mylimy się mówiąc o zwycięstwie wbrew logice. Choć niekoniecznie jest to logika, którą chciałbym zgłębiać.

    Pozdrawiam

  • Gdy w głębi serca purpurę okrutną
    Wyrabia prządka cierpienia,
    Smutni - lecz smutni, że aż Bogu smutno -
    Królewskie mają marzenia.*



    Drogi Panie Aleksandrze,

    Okazuje się, że w kraju, który zatracił ducha walki, skapitulował, w którym wszystko jest "do pewnych granic, do pewnych rozsądnych granic" - pozostajemy sami z naszymi "królewskimi marzeniami".

    Ani Pan, ani nikt z nas, nie usłyszy z ust polskiego polityka "MY WYGRYWAMY, ONI PRZEGRYWAJĄ". Obawiam się, że nie usłyszą tego także dzisiejsi Amerykanie, Francuzi czy Anglicy (co do Niemców nie byłabym pewna). Skutkiem samobójczego zatracenia instynktu samozachowawczego przez tzw. Zachód jest obecna bezwzględna, choć niczym nieuzasadniona, dominacja rozzuchwalonych bandytów ze wschodu oraz najeźdźców z południa.

    Reagan, jak Piłsudski - zdarzają się raz na stulecie, albo jeszcze rzadziej. Polska miała i tak wiele szczęścia, że w latach '80 najlepszym sprzymierzeńcem wielkiego prezydenta USA był największy syn polskiej ziemi, papież Jan Paweł II. Dlatego ani stan wojenny, ani "powojenny" chaos pseudotransformacji , nie pozbawiły nas godności. Stało się tak ostatecznie po r. 2005, gdy zabrakło króla i przewodnika.

    Pozostaje nam tylko głośne wykrzyczenie prawdy: że nas - któryż to już raz? - złudzono obietnicami i bezlitośnie oszukano. Bo zmieniono tylko dekoracje, ale zarówno scena, jak i przedstawienie na niej odgrywane pozostają wciąż te same.

    Pozdrawiam serdecznie i bardzo Panu dziękuję za ten wspaniały, "wykrzyczany" tekst.


    --------------------------------------------------------
    * w Norwidowym oryginale: "milczenia".

    Urszula Domyślna 28 sierpnia 2015 19:34

    ...

    "Mamy bardzo trudne położenie geopolityczne. Mamy bardzo trudne dzieje, zwłaszcza na przestrzeni ostatnich stuleci. Bolesne doświadczenia historii wyostrzyły naszą wrażliwość w zakresie podstawowych praw człowieka i praw narodu: zwłaszcza prawa do wolności, do suwerennego bytu, do poszanowania wolności sumienia i religii, praw ludzkiej pracy. Może czasem zazdrościmy Francuzom, Niemcom czy Amerykanom, że ich imię nie jest związane z takim kosztem historii. Że tak łatwo są wolni. Podczas gdy nasza polska wolność tak dużo kosztuje. (...) Nie pragnijmy jednak takiej Polski, która by nas nic nie kosztowała".

    - Jan Paweł II, 1983, podczas pielgrzymki do Ojczyzny, przebiegającej pod hasłem: "Pokój Tobie, Polsko, Ojczyzno moja".

    ---------------------------------------------

    Jak gorzko brzmią dziś te słowa: "Nie pragnijmy Polski, która by nas nic nie kosztowała".

    Teraz nie stać by nas było nawet na przysłowiowe "dwa grosze i dwie krople krwi".

    Aleksander Ścios 28 sierpnia 2015 21:00

    Droga Pani Urszulo,

    Bardzo dziękuję za ten wyśmienity komentarz. Trudno byłoby cokolwiek dodać, a cytat z "Wesela" jest wręcz idealny.
    Pozwolę więc sobie na nieco osobistą refleksję. Jestem w tej, wyjątkowej sytuacji, że mogę opisywać nasze realia (ale też i przedstawiać własne oczekiwania), bez oglądania się na środowiskowe "trendy"czy "patriotyczne powinności".
    Nie muszę rozumieć, dlaczego prezydent Duda nie chce ujawnić, czy aneks znajduje się w jego sejfie (o publikację nawet nie pytam), nie muszę też sobie tłumaczyć jego "szlachetności" wobec BK ani ze zrozumieniem patrzeć na mizdrzenie do różnych łobuzów.
    Nie muszę przekonywać siebie, że "po wyborach to się zmieni" ani mrugać porozumiewawczo do innych, zdegustowanych wyborców. Nie mam też obowiązku wyrażania partyjnego entuzjazmu ani traktowania wszystkich słów polityków PiS, jako prawdy objawionej.
    Nie jestem (na szczęście) w sytuacji pani redaktor Lichockiej i wielu innych "niezależnych" dziennikarzy i nie mam wiary tak wielkiej, by naginała fakty do własnych wyobrażeń.
    Dlatego - pozwalam sobie pisać o tym, co mi się marzy.
    O tym, że będą to marzenia niespełnione, wiedziałem z chwilą, gdy ogłoszono, że kandydatem PiS zostanie pan Andrzej Duda. Dlatego nie jestem zaskoczony pierwszymi dniami tej prezydentury i nie będę zdziwiony po 25 października.
    Przyznam natomiast, że z dużym podziwem słucham ludzi, którzy widząc już pierwsze symptomy, jakże dobrze znanej nam choroby, wołają - "będzie dobrze", "poczekajmy do wyborów", "sprawy idą w dobrą stronę".
    Mój podziw wynika z faktu, że oto są wyborcy gotowi podporządkować swoje oczekiwania, nadzieje i marzenia jakimś niejasnym, po wielokroć skompromitowanym regułom "strategii" partyjnej, że ci ludzie tak pięknie (jak w roku 1980 i 1989) potrafią wytłumaczyć wszelkie zadziwiające wolty i okazują zrozumienie dla partyjnej pragmatyki.
    Ta wiara (złośliwi nazwaliby ją naiwnością) nie przestaje mnie zadziwiać. I nie dlatego, by sama w sobie była czymś złym, ale z tej przyczyny, że tak nie postępują ludzie wolni.
    To jest wielka zagadka utraconego poczucia godności, rezygnacji z odwagi i intelektualnej samodzielności. Partia, prezes, polityk, a nawet prezydent, to są ludzie, od których musimy i mamy prawo wymagać. To są ludzie pracujący dla nas. Nie odwrotnie.
    Tam, gdzie nasze oczekiwania rozmijają się z faktami, nie wolno sięgać po kazuistykę lub zamykać oczu.
    Cień tej zapomnianej prawdy objawia się niekiedy w retoryce partyjnej, gdy owi politycy opozycji zapewniają nas, że "wsłuchują się" w nasz głos i mają świadomość służby. Tym smutniej brzmi to kłamstwo, że wyborcy jedynie słusznej opozycji, wcale nie czują się suwerenami i bynajmniej tego nie oczekują.
    Dlatego, Droga Pani Urszulo, pozostają nam marzenia o wielkiej prezydenturze i zwycięstwie.

    Pozdrawiam serdecznie

Cezary Markiewicz 29 sierpnia 2015 20:45

All

"Według informacji, które dostałem formalnie z archiwum - w kancelarii tajnej nie ma aneksu, o który panowie pytają. Nie ma go na terenie Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Poinformowałem o tym prezydenta i to wszystko, co w tej sprawie mogę na tę chwilę powiedzieć." powiedział Soloch, obecny szaf BBN u Prezydenta A. Dudy.

http://wpolityce.pl/polityka/263249-nasz-wywiad-pawel-soloch-nowy-szef-bbn-o-tym-co-zastal-w-biurze-po-gen-kozieju-wspolpracy-z-mon-i-o-tym-gdzie-znajduje-sie-aneks-z-raportu-wsi-polecamy?strona=2

Pozdrawiam

Cezary Markiewicz,

Odniosłem się już wcześniej do tej wypowiedzi pana Solocha. Niestety, nie tylko nie zawiera ona informacji, czy aneks nadal istnieje, ale wprowadza pewien element dezinformacji. Można się jedynie zastawiać, czy szef BBN robi to celowo, czy z powodu niewiedzy?
Z jednej strony mamy bowiem stwierdzenie- "w kancelarii tajnej nie ma aneksu, o który panowie pytają", by za chwilę usłyszeć - "Nie ma go na terenie Biura Bezpieczeństwa Narodowego".
To nie jest żadna odpowiedź i gdyby pytający byli niezależnymi dziennikarzami lub mieli trochę wiedzy w przedmiocie pytania, z pewnością drążyliby temat.
Otóż aneks do Raportu nie ma prawa znajdować się na terenie BBN, bo miejscem jego przeznaczenia jest tajny sejf prezydencki. Jeśli przyjmiemy literalną interpretację słów Solocha ( a przemawiają za tym również słowa - "Poinformowałem o tym prezydenta") wyraźnie widać, że informuje on o tym, iż aneks nie znajduje się miejscu, w którym nie może się znajdować.
Ta wypowiedź nie znaczy nic innego i trzeba zapytać - po co taka pseudoinformacja?
Ponieważ na jej postawie powstało już wiele błędnych sądów i interpretacji,a większość wyborców PiS jest przekonana, że Soloch potwierdził, iż nie ma aneksu,sądzę, że mamy do czynienia ze świadomym wprowadzeniem w błąd.
Pokuszę się też o przypuszczenie, że nie tylko nigdy nie poznamy treści tego dokumentu (tym bardziej po wyborach) ale nie dowiemy się nawet, czy jest on w prezydenckim sejfie.

viva cristo rey 28 sierpnia 2015 23:16

Autor i Komentatorzy

Jestem w tej, wyjątkowej sytuacji, że mogę opisywać nasze realia (ale też i przedstawiać własne oczekiwania), bez oglądania się na środowiskowe "trendy"czy "patriotyczne powinności" - napisał Autor. Jako całkowity, w zupełności niezależny od nikogo "easy Rider", mogę się pod tymi słowami podpisać oboma/iema(???:) rękami.

Choć może się narażam, ale nie mogę zgodzić się na niektóre, w mojej ocenie, niesprawiedliwe oceny prezydenta Dudy, jakie czytuję - w - i - pod ostatnimi tekstami Autora. W zasadzie jedynym zarzutem, z którym w jakiś sposób można się zgodzić jest niejasna gra wokół aneksu. Ale przecież sam Autor niejeden raz pisał, że kwestia aneksu nie jest warunkiem sine qua non uzdrowienia polskich spraw. Istnieje ogólnodostępny raport z likwidacji WSI, a dzięki takim ludziom jak Aleksander Ścios, wiedza z tego zakresu powoli, ale jednak przedostaje się do opinii publicznej. Myślę, że podobnie będzie z aneksem, potrzebny jest czas, nowy prezydent pełni funkcję kilkanaście dni. Za następnych kilkanaście będziemy dokładnie wiedzieć czy aneks w ogóle istnieje.

Zakładam, że A. Duda jest człowiekiem uczciwym, bo dlaczego miałbym przyjmować, że jest inaczej? Potwierdza to dobra trasa zagraniczna: Estonia trafiona w dziesiątkę merytorycznie i symbolicznie - mamy tu w zasadzie jednolite stanowisko z krajami bałtyckimi w kwestii baz NATO, a faktycznie obecności wojskowej USA. Być może będzie wspólne stanowisko regionu w tej sprawie w Rumunii. Dobra wizyta w Berlinie (kanclerz Merkel chce być z prezydentem Polski w stałym kontakcie telefonicznym - czy nie dlatego, że ten nieobliczalny Polak może z czymś wystrzelić?) - następnie Londyn i USA. Nie odebrałem jako porażki krytyki "formatu normandzkiego" - przeciwnie, przebieg rosyjskiej wojny na Ukrainie pokazuje, że Niemcy bez USA i innych podmiotów nie mogą być gwarantem pokoju w Europie. Jeśli to prezydent Polski stawia publicznie pytanie "co dalej", co dalej po nieuniknionym fiasku tego "formatu", to chyba dobrze?

Jeśli chodzi o mnie, to uważam, że dziś priorytetem prezydenta powinna być dbałość o fizyczne bezpieczeństwo obywateli wobec zagrożenia rosyjskiego. Jeśli Niemcy nie zgadzają się na stałą, wojskową obecność NATO, to być może będą się musiały zgodzić na dwustronny ścisły, polityczno-wojskowy sojusz z USA i bazy tego kraju. Pole manewru jest tu wcale niemałe, dajmy temu człowiekowi chwilę podziałać, bo podjął się realizacji istotnych punktów prezydentury L. Kaczyńskiego.

Oczywiście poparcie nie oznacza automatycznie postawy bezkrytycznej. Tu w pełni zgadzam się z Autorem.

Pozdrawiam serdecznie

viva cristo rey,

Wprawdzie rozmawiamy pod tekstem na nieco inny temat, ale skoro zechciał Pan napisać o moich niesprawiedliwych ocenach, powinienem chyba coś na to odpowiedzieć.
Uważam, że kategoria niesprawiedliwości jest tu nie na miejscu, bo w takim wypadku możemy raczej mówić o ocenach prawdziwych (zgodnych z faktami) lub błędnych (niezgodnych ze stanem rzeczywistym).
Ponieważ nie przedstawił Pan argumentów, które świadczyłyby o nieprawdziwości moich ocen, rozumiem, że znalazł Pan tu sądy, które mu się nie podobają i zechciał je nazwać niesprawiedliwymi.
W odpowiedzi Panu meewroo przedstawiłem tylko trzy okoliczności, które skłoniły mnie do formułowania negatywnych sądów o pierwszych dniach prezydentury Andrzeja Dudy. Jeśli któraś z nich jest fałszywa, chętnie się tego dowiem.
Pozwolę też sobie zauważyć, że w ocenie polityka nigdy nie stosuję normy "jest człowiekiem uczciwym". Pan prezydent Duda, z całą pewnością jest człowiekiem uczciwym, co nie wyklucza, że on sam lub jego otoczenie może popełniać błędy. Pan prezydent Duda może być człowiekiem kryształowej prawości, lecz okazać się słabym politykiem. Nie widzę tu najmniejszej sprzeczności.
Pozostawmy zatem kwestię uczciwości i prawości i popatrzmy na fakty.
Jakie są realne efekty wizyty pana prezydenta w Niemczech? Pan ocenią ją bardzo wysoko, ja wręcz przeciwnie. I nie dlatego, bym po pierwszej, "zapoznawczej" wizycie spodziewał się piorunujących zmian, ale z uwagi na to, co sam prezydent Duda uważa za największy sukces. Ponieważ nadal niewiele wiemy o treści rozmów (poza dyplomatycznym bełkotem) opinia pana prezydenta winna być wiążąca.
- "Ucieszyło mnie bardzo, że na zakończenie spotkania kanclerz powiedziała, że w tych sprawach chce pozostawać ze mną w stałym kontakcie, dosłownie kontakcie bieżącym, na zasadzie telefonicznej. Widzę, że jest zrozumienie u naszych partnerów" - powiedział prezydent Duda po rozmowie z niemiecką kanclerz. Pan również napisał o tym efekcie wizyty. Biorąc pod uwagę, że największą troską otoczenia pana prezydenta, polityków PiS i żurnalistów "wolnych mediów" było zapewnianie, że nasz prezydent nie jest germafobem i nie dyszy nienawiścią do Niemców - był to rzeczywiście epokowy sukces. Zapomniano jedynie dodać (co trafnie zauważył dziś pan Cywiński), że deklaracje o byciu "w stałym kontakcie", Merkel składa każdemu z zagranicznych gości. To taki miły i nic nie wnoszący zwrot.
Być może są wyborcy, którzy marzą o polskim prezydencie, któremu niemiecka kanclerz daje numer telefonu i łaskawie pozwala na "stały kontakt, dosłownie kontakt bieżący, na zasadzie telefonicznej", ale ja do nich nie należę. Mnie marzy się prezydent, który nie musi "podobać się" Niemcom ani drżeć przed sądami łajdaków i ćwierćinteligentów. Mój prezydent ma reprezentować naród, a nie "linię polityczną", a ten naród nie ma obowiązku, łasić się do Merkel, w przeddzień rocznicy niemieckiej agresji na Polskę. Nie musi też zapewniać o przyjaźni brukselskich łobuzów, których ojcowie zdradzili nas wielokrotnie. Ten prezydent ma "załatwiać" sprawy ważne dla Polaków i aż tyle od niego oczekuję. To, czy się podoba Niemcom, Łotyszom lub Rosjanom - nic mnie nie obchodzi.

Co zatem słowa pana prezydenta mają wspólnego z realną polityką i w jakich sprawach Merkel miałaby się z nim konsultować? Tego też nie wiemy i pewnie się nie dowiemy.
Dziś natomiast pojawiła się wypowiedź tak nonsensowna, że warta zacytowania. Również dlatego, że świadczy, jak mocno naciągana jest interpretacja "sukcesów" niemieckiej wizyty.
Pan W. Waszczykowski skomentował bowiem dzisiejsze konsultacje telefoniczne na linii Moskwa-Berlin-Paryż i doszedł do wniosku, że "polityka zagraniczna Andrzeja Dudy już przynosi efekty". Waszczykowski pyta - "Czy ta nieoczekiwana rozmowa to efekt doskonałego przyjęcia polskiego prezydenta w Niemczech oraz jego propozycji rozszerzenia formatu normandzkiego m.in. o Polskę? - Prezydent Duda rozmawia z Merkel, rozmawia z Poroszenko, który zaprasza przedstawicieli Polski na dalsze rozmowy. Być może Putin doszedł do wniosku, że trzeba myśleć o jakiejś nowej odsłonie, która by dawała płaszczyznę do kolejnych rozmów".
http://niezalezna.pl/70408-polityka-zagraniczna-andrzeja-dudy-juz-przynosi-efekty-nagly-telefon-putina-do-merkel

Ja rozumiem, że istnieje pilna potrzeba szukania wielkich sukcesów, ale z tak absurdalną nadinterpretacją spotykam się po raz pierwszy. Byłaby zrozumiała, gdyby do tej "łajdackiej trójcy" Merkel zaprosiła prezydenta Dudę i wziąłby on udział w telefonicznych konsultacjach. Ale w tej sytuacji, rozmowa Putin-Merkel-Holland, dowodzi wręcz coś przeciwnego i urasta raczej do rangi mocnej, politycznej prowokacji wobec polskiego prezydenta. Skąd Waszczykowskiemu wyszła taka diagnoza, dalibóg nie wiem.
A jest tu jeszcze jeden ciekawy i charakterystyczny aspekt. Waszczykowski mówi bowiem o "propozycji rozszerzenia formatu normandzkiego m.in. o Polskę". Również na końcu tego tekstu, redakcja powtarza - "Prezydent Andrzej Duda zaproponował, aby włączyć do tej grupy m.in. Polskę".
Proszę skonfrontować te słowa z wypowiedzią prof. Szczerskiego, sekretarza stanu w Kancelarii pana prezydenta - "Prezydent mówił o długoterminowym poszukiwaniu rozwiązań pokojowych,
a nie o dopisaniu Polski do formatu normandzkiego", "nie byliśmy zainteresowani dopisywaniem Polski do formatu rozmów w Mińsku. On jest zamknięty".
http://wpolityce.pl/polityka/263401-prof-szczerski-prezydent-mowil-o-dlugoterminowym-poszukiwaniu-rozwiazan-pokojowych-a-nie-o-dopisaniu-polski-do-formatu-normandzkiego-nasz-wywiad

O co zatem naprawdę chodzi panu prezydentowi i kto z tych ludzi rozmija się z rzeczywistością?
I czy nie odnosi Pan wrażenia, że słowa prof. Szczerskiego byłby de facto "dyplomatycznym wycofaniem" z wcześniejszych deklaracji pana prezydenta i bardziej dowodziły słabości tej ekipy niż niosły zapowiedź realnych sukcesów?
To tylko jeden przykład. Ponieważ jestem zachęcany do cierpliwości i "dania czasu", powstrzymam się od przedstawienia kilku innych okoliczności i argumentów. Zbieram je sumiennie i obiecuję zasłużyć sobie na miano "wroga" PiS-u.
W tym tekście sięgnąłem po przykład prezydentury Ronalda Reagana. Wcale nie po to, by poszukiwać prostych analogii lub żądać rzeczy niemożliwych. Chciałbym jedynie pokazać, że marzy mi się prezydent, który niespecjalnie dba o to, co o nim powiedzą nasi odwieczni wrogowie, nie drży przed opiniami głupców i nie boi "narażać się" na posądzenia o rozmaite fobie. Taki prezydent nie myśli w kategoriach - "co powiedzą inni", lecz - "co jest dobre dla mojego kraju i moich rodaków". Nie boi się nazwać zła po imieniu i nie chce go mieszać z dobrem. Ma wizję, którą potrafi narzucić innym i poglądy, których nie boi się głosić.

Pozdrawiam Pana

Marcin Ís 7 września 2015 09:57

1.
W obu Amerykach ciągłość cywilizacji nie jest raczej jakąś nadrzędną wartością. Byli Indianie - nie ma Indian. W samej Argentynie właściwie są sami biali, a najbardziej znaną grupą imigrantów, którzy znaleźli tam spokój i dostatek, są niemieccy zbrodniarze wojenni. Niedawne zmiany granic i wojna w Europie nie wywołały jakiejś głębszej refleksji u Argentyńczyka. Ot, zielone ludziki a nie żadna ruska armia.
A czy w Europie będzie chrześcijaństwo czy islam to też nie ma znaczenia dla kogoś kto nie zna historii Europy ani XX wieku ani starszej. Zamieszka w Watykanie syryjska rodzina z dziećmi jak z folderu o pomocy humanitarnej. A fala uchodźców napływa głównie z Afryki i na jedną taką rodzinę co to są "wykształcona klasa średnia z Syrii" posługująca się płynnym angielskim przypada pewnie 100 muzułmanów z Afryki w wieku poborowym, o których mówią niezależne relacje naocznych świadków.. Dlatego apel papieża i biskupów powinien raczej brzmieć:
(Zbudujmy dla nich) "Meczet w każdej parafii i klasztorze".
Przecież jasno dano nam do zrozumienia, że to nie gospodarze dyktują warunki przyjęcia imigrantów.

2.
Przez 15 lat królowało jedno hasło paralizator: terroryzm. Trzeba wszystkich kontrolować bo niekontrolowany przepływ ludzi to potencjalne zagrożenie. Z tydzień temu jeden Marokańczyk wsiadł do pociągu, miał karabin i 250 naboi. Trzech Amerykanów, którzy go powstrzymali dostało ordery.
Teraz do jednego wagonu wsiada 250 Marokańczyków bez żadnej kontroli i jeśli zadajesz jakieś pytania to ty jesteś wrogiem.

3.
Już mając IQ 90 trzeba dojść do wniosku, że cała ta dziwnie nagła sytuacja nie jest przypadkowa, na pewno chodzi o wielkie pieniądze, politykę i uzyskanie jakiegoś efektu destrukcji. Kościół się nie liczy, nic nie rozumie i można nim manipulować byle zmontowanym materiałem telewizyjnym a jakieś śmieszne euro-kanalie wycierają sobie na wyścigi gębę chrześcijańskością.

W temacie.
Odnośnie PAD to po miesiącu moja refleksja brzmi: Miękki człowiek na ciężkie czasy. Podczas wyborów awansował z panienki na chłopca i na razie bez zmian.
Zwróciłem też uwagę jak sobie od początku na wzajem spijają z dzióbków z Siemoniakiem.

Co mnie śmieszy:
Jak eurofeministki i homo-gender-coś_tam będą uczyć muzułmańskich byczków z Afryki, że mogą sobie wybrać płeć?
Info o lalce PAD w sąsiedztwie 10 alarmujących newsów o imigrantach.
Na bronkowe cyrk-referendum poszedł PAD i Kukiz.

P rezydent A ndrzej D uda to człowiek, który zastąpił osobę, która przez 5 lat hańbiła najwyższy urząd w Polsce dlatego ludziom mniej zorientowanym trzeba stale przypominać ten wyśmienity, porządkujący postulat szanownego Autora, który jeszcze raz zacytuję:
"Od ludzi reżimu oczekuję jednej rzeczy: by zniknęli z mojego kraju na zawsze i zostali osądzeni podług swoich czynów. Po tym, co wiemy już na ich temat, kierowanie postulatów lub słów krytyki, uważam za uwłaczające i niegodne człowieka rozumnego. Takie relacje można okazywać osobom, które zasługują na zainteresowanie, nigdy zaś tym, którymi zaledwie się gardzi".

30.08.2015r.
RODAKnet.com





RUCH RODAKÓW: O Ruchu - Docz do nas - Aktualnoi RR - Nasze drogi - Czytelnia RR
RODAKpress: W skrocie - RODAKvision - Rodakwave - Galeria - Animacje - Linki - Kontakt
COPYRIGHT: RODAKnet