GDYBY PAN COGITO MILCZAŁ O SMOLEŃSKU - Aleksander Ścios


W 30 rocznicę śmierci


Afera marszałkowa -
bo tak nazwałem cykl wydarzeń z lat 2007-2008 jest ,,matką" wszystkich afer z czasów rządów PO-PSL





 
Od redakcji RODAKpress:
Szanowni Państwo,

Aleksander Ścios od lat swoimi tekstami tworzy wspólnotę niezależnej myśli.
W tej trudnej pracy powinniśmy go wspierać i dlatego redakcja w imieniu Autora zwraca się do Państwa o dokonywanie dobrowolnych wpłat.
W tym celu przejdź na blog Aleksandra Ściosa

Kliknij na przycisk
"Przekaż darowiznę"
i dalej według instrukcji na stronie.
Dziękujemy wszystkim, którzy okażą wsparcie.

GDYBY PAN COGITO MILCZAŁ O SMOLEŃSKU

" Jest już pewne, iż śmierć Kaczyńskiego zostanie wykorzystana do celów politycznych". "Katastrofa pod Smoleńskiem i tragedia katyńska będą wykorzystane w kampanii wyborczej"."Opozycja upolitycznia tragedię pod Smoleńskiem. Za rozważaniami lidera PiS na temat przyczyn katastrofy kryją się polityczne pobudki i emocje". "Grając tematem Smoleńska i szukając winnych wśród Rosjan i polityków polskiego rządu, opozycja uprawia taniec na grobach ofiar" .
Te cytaty pochodzą z okresu kampanii prezydenckiej 2010 roku i zostały zaczerpnięte z rosyjskich mediów.
Chyba niewiele osób zdaje sobie sprawę, że zarzuty o " politycznej grze Smoleńskiem " i jej szkodliwym wpływie na kampanie wyborczą nie są samodzielnym wymysłem polskojęzycznych ośrodków propagandy lecz powstały na fundamencie moskiewskich instrukcji. Dopiero po publikacjach "Moskiewskiego Komsomolca", "Wriemia Nowostij" i "Izwiestii" pojawiły się reakcje "dziennikarskich elit" III RP i sięgnięto do arsenału kremlowskich słów-paralizatorów. Sformułowano wówczas zarzut, jakoby Jarosław Kaczyński chciał wykorzystywać śmierć brata w wyścigu do Pałacu Prezydenckiego, zaś ówczesny kandydat PO Bronisław Komorowski, popisał się doskonałym wyczuciem moskiewskiej narracji i stwierdził: " druga strona, prowadząc kampanię, umiejętnie zagospodarowuje nastrój żałoby. Trzeba bardzo uważać, żeby nie tworzyć wrażenia nadużycia nastroju żałobnego ".

Ten medialny paralizator skutecznie obezwładnił przekaz partii opozycyjnej i zdecydował o porzuceniu "tematu smoleńskiego" podczas kampanii prezydenckiej 2010 roku. Taktykę Jarosława Kaczyńskiego (o czym niewielu chce pamiętać) wychwalali wówczas czołowi żurnaliści i tzw. eksperci PiS: " Nowy Kaczyński wytrąca PO z rytmu " - dowodził Piotr Semka. " Jakby (.) nie patrzeć na przemianę Kaczyńskiego ", - pisał Michał Karnowski w "Polsce"-, jeden jej skutek będzie trwały, o ile oczywiście prezes PiS wytrwa przy swojej nowej strategii. Tym skutkiem może być odzyskanie przez Prawo i Sprawiedliwość przynajmniej minimalnej zdolności koalicyjnej, a więc i potencjału współrządzenia ". W opinii Karnowskiego możliwa była wówczas " koalicja PiS z SLD jak z PSL ", zaś troska o " przyciągnięcie elektoratu Napieralskiego " dominowała w rozważaniach "niepokornych" żurnalistów.
Inny mędrzec - Paweł Lisicki, pouczał w maju i czerwcu 2010- " We współczesnej demokracji nie da się zwyciężać, nie docierając do politycznego centrum" i konkludował -" Po 10 kwietnia zarówno sam Jarosław Kaczyński, jak i jego sztabowcy wykonali wiele pracy, by pokazać się od innej strony. Stąd słowa o końcu wojny polsko-polskiej, o rezygnacji z hasła IV Rzeczypospolitej czy o potrzebie pojednania się. Strategia ta przyniosła korzyści".
Z kolei Piotr Skwieciński dowodził, że " zmniejszenie efektu obcości może pozwolić politykom PiS na optymistyczne spojrzenie w przyszłość . (.) Owo zmniejszenie efektu obcości musiałoby polegać, (.) na poprowadzeniu partii w kierunku odwrotnym do tego, w którym szła dotąd. Czyli w stronę konserwatyzmu znacząco mniej radykalnego niż obecnie, w pewnych aspektach wręcz na przejściu na pozycje centrowe."

W chórze doradców nie mogło zabraknąć głosu prof. Staniszkis, która twierdziła, że " Jarosław Kaczyński wygra tylko w kampanii merytorycznej " i zalecała - " Nie dać się sprowokować i pokazać, że PiS jest cool ". Owa "merytoryczność" kampanii prowadziła do sytuacji, w której zarzut postawiony Komorowskiemu - iż nie chciał prywatyzacji służby zdrowia, zakończył się sądową porażką prezesa PiS.
Do dziś nie wiemy, jaką rolę w wyborze tej fatalnej strategii odegrali Kluzik -Roskowska czy Paweł Poncyliusz. Powyborcza fronda członków sztabu wyborczego pozwala przypuszczać, że "ocieplenie wizerunku" i rezygnacja z "wykorzystywania" Smoleńska wyznaczały celową drogę do klęski. " Od początku ustaliliśmy, że w kampanii nie będziemy nawiązywać do katastrofy, ale po wyborach wrócimy do tego tematu" - przekonywała szefowa sztabu wyborczego J. Kaczyńskiego. Odwrót nastąpił natychmiast po przegranych wyborach. PiS miał wówczas zlecić przeprowadzenie "badania opinii" i porównanie ówczesnych wyników partii z tymi z kampanii wyborczej. Jeden z posłów PiS relacjonował we "Wprost" - " Okazało się, że zmiana retoryki, powrót do tematu Smoleńska i spór o krzyż nie odbiły się na naszym poparciu. Nasze wyniki właściwie ani drgnęły ". Wydawało się, że z bolesnej lekcji 2010 roku opozycja potrafi wyciągnąć wnioski i podczas wyborów parlamentarnych nie zrezygnuje z mocnej retoryki i potężnej "broni smoleńskiej". Takie deklaracje pojawiały się po wyborach prezydenckich i w takim kierunku miała zmierzać strategia partii Jarosława Kaczyńskiego.
Stało się inaczej i nad wyborami 2011 roku ponownie zaciążyła taktyka "miękkiego wizerunku" oraz tzw. kwestie merytoryczne, mające przyciągać mityczny "centrowy elektorat".
"Widać, że PiS pracuje nad wizerunkiem" - chwalił politolog Rafał Chwedoruk i wskazywał, że " od wielu miesięcy PiS nie eksponuje tragedii smoleńskiej ", za to " koncentruje się na koncepcjach społeczno-gospodarczych ".
"Politycy tej partii nie zdecydowali się dotąd na zbyt wyraźne nawiązywanie do katastrofy smoleńskiej, choć PiS zaprosiło na listy wiele osób, które straciły w tragedii bliskich." - zauważał w sierpniu 2011 Piotr Semka i podkreślał, że " zwolennicy Prawa i Sprawiedliwości akceptują ten lżejszy ton, gdyż wierzą w rozwagę i pryncypialność prezesa ". Kampanię zdominował temat telewizyjnych "debat" - umiejętnie rozgrywany przez reżimowych propagandystów oraz żurnalistów kojarzonych z opozycją. Pielgrzymki polityków PiS do tzw. głównych mediów kończyły się widowiskowymi porażkami (przesłuchanie J.Kaczyńskiego przez T.Lisa, wywiad J.Gugały z rzecznikiem PiS) zaś o klęsce miała zdecydować .wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego na temat Angeli Merkel.
Ale nawet ta bezbarwna i pozbawiona smoleńskich treści kampania została surowo oceniona przez "niepokornych" żurnalistów. Tuż po wyborach 2011 roku P.Lisicki dowodził -" PiS od lipca 2010 roku stał się zakładnikiem emocji smoleńskich. Coraz wyraźniej głoszona przez niektórych polityków i zwolenników tej partii teza o zamachu jedynie odstraszała wyborców z centrum. PiS, a przynajmniej niektórzy jego przywódcy, przegrywał systematycznie walkę o rozum. I nawet jeśli najbardziej skrajnych zwolenników tezy o zamachu udało się na czas kampanii wyciszyć, to i tak pozostali oni w pamięci większości Polaków." Zdaniem Lisickiego, opozycja przegrała, bo " to wyciszenie nie było zupełne. Bo jak interpretować wypowiedź Antoniego Macierewicza, który na tydzień przed wyborami ogłosił, że samolot z prezydentem nie zahaczył o brzozę?". " Nie pojmuję - perorował publicysta - jak można prowadzić kampanię pokazując łagodną i spokojną twarz lidera PiS - kto potrafi niech wierzy - i w ostatnim tygodniu przed głosowaniem pozwolić przypomnieć jego najbardziej negatywny wizerunek."
Najciekawszym, choć niedostrzeżonym elementem "rozliczeń" powyborczych była z pewnością wypowiedź dr Fedyszak-Radziejowskiej, iż "Jarosław Kaczyński miał i nadal ma swoim otoczeniu dobrze schowanego "kreta", do którego ma pełne zaufanie ". Szybko jednak o niej zapomniano. Nie chcę zanudzać czytelników nadmiarem cytatów ani znęcać się nad wypowiedziami innych publicystów kojarzonych z opozycją.

Dość przypomnieć, że przegrane kampanie wyborcze z roku 2010 i 2011 nie wywołały żadnej refleksji nad błędną strategią i nie wpłynęły na odrzucenie rosyjskiego dogmatu o złych skutkach "politycznej gry Smoleńskiem". Do dziś jest on uważany za główną przeszkodę na drodze do zwycięstwa wyborczego i bywa podnoszony jako kapitalny zarzut pod adresem nazbyt "radykalnych" polityków. Większość doradców i publicystów jest przeświadczona, że tylko "wyciszanie" tematyki smoleńskiej oraz uczestnictwo w medialnych "teatrach demokracji" może przybliżyć wygraną PiS. Ponownie słychać nawoływania do "nieulegania prowokacjom", wezwania do "merytorycznych debat" itp. porady politycznych szarlatanów.

Należy je zdecydowanie odrzucić i uznać, że z doświadczeń ośmiu lat płyną dostateczne argumenty, by ludzi głoszących takie brednie uważać za niewolników fałszywych wyobrażeń lub świadomych nieprzyjaciół opozycji.
Na tym samym biegunie fałszu znajdują się dziś tezy o "nieprowokowaniu Rosji" lub antypolskie bajdurzenia o "niewłączaniu" w wojnę na Ukrainie.
Gdyby w rozważaniach politologów i wywodach żurnalistów krył się choć cień prawdy, zaś wynik wyborczy w istocie zależał od "centrowych elektoratów", "merytoryczności" i "ciepłego wizerunku" PiS - nie byłoby ośmioletniego pasma klęsk i upokorzeń.
To ci ludzie i głoszone przez nich ich błędne koncepcje są dziś największym zagrożeniem dla opozycji i po raz kolejny mogą zagrodzić drogę do zwycięstwa. Są to poglądy powielekroć skompromitowane i nieznajdujące potwierdzenia w faktach.
Ci, którzy w trakcie obecnej kampanii będą doradzali PiS-wi unikania "gry Smoleńskiem", są nie tylko więźniami kremlowskich paralizatorów, ale wyznawcami amoralnej konstrukcji semantycznej, w której prawo do piętnowania naszych reakcji przyznali sobie ludzie odpowiedzialni za zamach smoleński lub biorący udział w matactwach i ukrywaniu prawdy. Istota tej upiornej mistyfikacji polega przecież na tym, że mamy obawiać się reakcji przedstawicieli reżimu i szczekania propagandystów, że mamy unikać tematów "zbyt kontrowersyjnych", by nie rozwścieczyć zgrai łajdaków i uspokoić sumienia tchórzy, że powinniśmy milczeć o narodowej tragedii, byle pozyskać głosy otumanionych obywateli.
Kto tylko tyle potrafi doradzić Polakom - niech nie wyciera gęby polskością i nie przypisuje sobie miana wolnego człowieka.
Bezwzględnym kryterium, wokół którego powinna odbywać się walka wyborcza, jest apolityczna, narodowa sprawa Smoleńska. Działania opozycji nie mogą być sterowane przez semantycznych terrorystów. Nie mogą wynikać z kalkulacji dokonywanych na podstawie "sondaży" lub pobrzmiewać w rytm reakcji reżimu. Partia Jarosława Kaczyńskiego i środowiska patriotyczne mają prawo dyktować warunki, na jakich rozmawiamy o sprawach polskich. Tym, którzy z podległości kremlowskiemu satrapie uczynili fundament swojej władzy - nic do tego.
Lokator Belwederu, organizując spotkania " w sprawie pomnika smoleńskiego " cynicznie wykorzystuje milczenie opozycji i już rozpoczął własną "grę Smoleńskiem".
A przecież to na jej przykładzie trzeba pokazywać prawdziwą, nienawistną twarz Bronisława Komorowskiego i bezmiar zagrożeń związanych z drugą kadencją tego człowieka. To ona dowodzi wasalnej postawy reżimu wobec Rosji, obnaża intencje środowiska belwederskiego i ukazuje ryzyko związane z utrzymaniem władzy przez przyjaciół Putina.
Jaka inna sprawa może uzmysłowić Polakom zatrważający poziom bezpieczeństwa narodowego i kardynalne błędy popełnione przez samozwańczych "strategów" po moskiewskich uczelniach? Jak inaczej poznają ogrom niekompetencji reżimowych graczy, dowiedzą o braku profesjonalnych służb ochrony państwa, o słabości armii i polityczno-ekonomicznych skutkach "pojednania" polsko-rosyjskiego?

Nie wiem, co wykazują dziś wewnętrzne "sondaże" partii opozycyjnej i przyznam, że nic mnie to nie obchodzi. Jeśli po raz kolejny politycy PiS wzdrygają się przed przeprowadzeniem "terapii wstrząsowej", bo wmówiono im, że powiedzenie prawdy może okazać się zabójcze dla notowań lub spowodować ubytek elektoratu - nie wierzą we własne siły ani w dojrzałość moich rodaków. Ludzie, którzy pretendują do roli naszych reprezentantów mają obowiązek (to trzeba podkreślić) "wykorzystania" tematu zbrodni smoleńskiej. Taki obowiązek spoczywa na każdym Polaku. Jedyną formą złej i haniebnej "gry Smoleńskiem" jest traktowanie tej sprawy w kategoriach sondażowych lub kierowanie się wizją "straty wizerunkowej".
10 kwietnia 2013 roku opublikowałem na blogu tekst "GDYBY PAN COGITO PISAŁ O SMOLEŃSKU.". W zakończeniu znalazły się słowa, które chciałbym przypomnieć tym, którzy pokładają nadzieje w wyborach 2015 roku:
"Czas, w którym zbrodnia zostanie nazwana - postawi nas twarzą w twarz z potworem. Nie takim, jakiego widzieliśmy dotąd na ekranach telewizorów: ubranym w drogie garnitury i służbowe grymasy. Do końca nie wiadomo - czy będzie miał wtedy spoconą gębę i przyspieszony ze strachu oddech czy tylko przywdzieje kolejną maskę i śmiejąc się z gapiów regulaminowo zastuka kopytami. O jego twarzy zdecydują rozsądni, wybierając jedną ze ścieżek - na prawo ( gdzie) było źródło lub na lewo ( gdzie ) było wzgórze . Oni wiedzą, że nie można mieć zarazem źródła i wzgórza idei i liścia i przelać wielość bez szatańskich pieców ciemnej alchemii zbyt jasnej abstrakcji .
Drogę na wprost wskażą tylko poeci i kilku nieuleczalnych marzycieli.
Kiedykolwiek nadejdzie ten czas, na krótką chwilę przywróci nam prawa utracone przed laty. Pierwsze - do czerpania ze śmierci tych, których dosięgła nienawiść. Przed siedemdziesięcioma laty i dziś. Drugie - do semantycznego ładu i prostoty wyboru: tak lub nie. Ten czas rozstrzygnie - czy dołączymy do grona przodków czy staniemy się potworem.

http://bezdekretu.blogspot.com/2013/04/gdyby-pan-cogito-pisa-o-smolensku.html

Aleksander Ścios
Blog autora

Komentarze zamieszczane pod tekstami Aleksandra Ściosa są wartością samą w sobie, a Jego odpowiedzi to perełki nie gorsze od samych artykułów.
Czytajcie komentarze na blogu Autora!
Z komerntarzy na blogu:

Fragment odpowiedzi AŚ na komentarz Lesław Smagowicz 13 lutego 2015 13:05

Aleksander Ścios 14 lutego 2015 20:55

Lesław Smagowicz,

... Druga uwaga nie dotyczy bezpośrednio Pańskiego komentarza. lecz wiąże się z osobą Jarosława Rymkiewicza. Jak wiemy, ten ceniony twórca otrzymał niedawno tytuł "Człowieka Wolności" tygodnika "wSieci". Kilka lat wcześniej, podobny tytuł przyznała Rymkiewiczowi "Gazeta Polska".
Traktuję te wydarzenia jako wyraz jakiejś niepojętej schizofrenii i nie pojmuję, jak tygodnik "wSieci" może honorować człowieka, którego wypowiedzi stanowią mocny akt oskarżenia wobec praktyk uprawianych przez samozwańcze "wolne media".
Nie chcę stawiać zarzutu cynizmu lub działań wybitnie "pijarowskich", ale zestawienie myśli Jarosława Rymkiewicza z tym, co robią żurnaliści z owych mediów, powinno prowokować do refleksji.
Bo, jak pogodzić taką np. myśl J.Rymkiewicza o "Polsce rosyjskich kolaborantów" -
"Nawet nazywać ich nie warto - w ogóle nie warto się nimi zajmować, najlepiej jest uznać, że ich nie ma. Trzeba wychodzić, kiedy wchodzą, odwracać się, kiedy do nas podchodzą. Polska należy do nas, a oni niech sobie gadają w swoich postkolonialnych telewizjach, co chcą, niech sobie piszą w swoich postkolonialnych gazetach, co im się podoba. Nas to nie dotyczy."
- z obsesją "polemik" z GW,TVN itp. i roztrząsaniem każdej reżimowej bredni przez środowisko żurnalistów z "wSieci"?

Jak zestawić inną myśl Rymkiewicza - "Nie możemy pozwolić wewnętrznym Moskalom, żeby zawładnęli naszymi umysłami. Nie możemy dać im żadnej szansy - nawet jeśli krew znów musiałaby zostać przelana." - z bajdurzeniem owych żurnalistów o "mechanizmach demokracji", z ich wiarą w sondaże i w "konstruktywną" krytykę?
Co naprawdę sądzą panowie Karnowscy o takich słowach Rymkiewicza - "W wielkiej wspólnocie żyjących nie ma miejsca ani dla wampirów, ani dla upiorów, ani dla zmór nocnych" - gdy w swojej niezależności deliberują o "zdolnościach koalicyjnych" opozycji, piszą o "taktycznych kompromisach" lub marzą o PO-PiS-ie?

***

Mirosław Rymar:
A w jaki inny sposób te "wolne media" mogłyby utrzymać swój status/mit "naszych" i zarazem nowoczesnych, nie ryzykujących zarzutów o ciemnogród? Ekwilibrystyka słowna, pojęciowa, edytorska, medialna jest fundamentem "naszego ścieku".

***

Odpowiedź AŚ na komentarz Chris K 13 lutego 2015 11:34

Aleksander Ścios
14 lutego 2015 19:44

Chris K,

W poprzednim komentarzu wspomniał Pan o diagnozie dotyczącej społeczeństwa amerykańskiego i szybkim odejściu od "patriotycznej euforii wywołanej zamachami z 11 IX 2001 r". To jeden z tych przykładów, które pozwalają sformułować tezę, że dla rozbudzenia patriotyzmu trzeba wydarzeń wielkiej wagi - zwykle gwałtownych i tragicznych, poruszających ludzkie umysły i sumienia. Warto pamiętać, że w tym przypadku, państwo amerykańskie i jego struktury "zdały egzamin" i prócz wzmocnienia wspólnoty narodowej wydarzenia te wyzwoliły mocny potencjał zaufania i więzi obywatel-państwo.
Jeśli ktoś ubolewa, że "efekt narodowy" zamachów z 11 września był zbyt krótki, to naturalnym wytłumaczeniem wydaje się fakt, że Amerykanie mogli dogłębnie poznać okoliczności zamachu i w każdych okolicznościach mieli pewność, że mogą polegać na swoim państwie i jego reprezentantach. To bardzo ważne, że nikt nie próbował "grać" tą tragedią, nikt nie traktował jej jak politycznego "cepa", nie wyciszał i nie fałszował informacji o tym wydarzeniu. Nie oskarżano ofiar i ich rodzin, nie drwiono z narodowej symboliki i uczyniono wszystko, by sprawa została wyjaśniona, a sprawcy ukarani.

Nie muszę chyba pisać, że w przypadku III RP, rzecz wygląda zupełnie inaczej. Wydarzenie o tak historycznym ładunku tragizmu i wadze przekraczającej miarę doświadczeń tego państwa, zostało podwójnie zdradzone i zmarnotrawione.
W pierwszej kolejności uczyniło to państwo mieniące się polskim. Nie tylko przyjęło ono narrację naszych wrogów i sprawców tej zbrodni, nie tylko ogłosiło haniebne "pojednanie" z oprawcami i zabroniło Polakom dochodzenia prawdy, ale opluło ofiary, napiętnowało ich rodziny i zakazało pamięci o zbrodni smoleńskiej.
To tak, jakby po zamachach z 11 września amerykański Kongres i prezydent USA ogłosili akt wieczystej przyjaźni z państwami muzułmańskimi i winą za tragedię obarczyli samych Amerykanów.
Choćby dlatego (gdybyśmy nawet zamknęli oczy na setki innych różnic) zastawienie reakcji na zamachy z 11 września, z reakcjami na zamach smoleński, jest całkowicie absurdalne. Tu nie ma skali porównawczej, bo w jednym przypadku mamy państwo jako reprezentanta interesów narodowych, w drugim - jako wroga.
Kolejną zdradę popełnił polski Kościół i opozycja mieniąca się patriotyczną. To na nich spoczywała odpowiedzialność za "wykorzystanie" zbrodni smoleńskiej i podtrzymywanie "patriotycznej euforii". Bez względu na własne korzyści i straty, bez uwagi na "sondaże" czy wyborcze "strategie".
Właśnie dlatego, że w roku 2010 nie mieliśmy reprezentantów państwa polskiego, a Polacy zostali osamotnieni, te dwie siły powinny uczynić ze zbrodni smoleńskiej wydarzenie integrujące naród i budujące wspólnotę narodową.

Twierdzi Pan - "nie znajduję żadnego przykładu świadczącego o tym, że działanie lub zaniechanie na tym polu z ramienia partii politycznych w dniu dzisiejszym przyniosłoby oczekiwany efekt w postaci nagłego przebudzenia narodowego Polaków."
Ale przecież to przebudzenie nastąpiło - i to natychmiast po 10 kwietnia. Widzieliśmy je w reakcjach tysięcy osób podczas przejazdu trumien z ciałami Pary Prezydenckiej, podczas pogrzebów ofiar, na Krakowskim Przedmieściu, w trakcie rozmów z naszymi rodakami. Zaprzeczać temu byłoby nonsensem. Pytanie powinno brzmieć - dlaczego nie wykorzystano tego przebudzenia, czemu go nie podsycano, dlaczego nie sięgnięto po tak ogromny potencjał? Po to, by obudzić naród, a w konsekwencji - obalić antypolski reżim.
Jeśli szuka Pan dowodu, że to zaniechanie miało istotne, a wręcz historyczne znaczenie - już go wskazywałem. To przegrane wybory, z roku 2010 i następnego. To nieprzerwany ciąg upokorzeń i haniebnych kompromisów. Od 10 kwietnia, do dziś.
By stwierdzić, jakie znaczenie miało "wyciszenie" tematu zamachu smoleńskiego nie trzeba tworzyć historii alternatywnej. Wystarczy dostrzec, w jakim miejscu dziś jesteśmy.

Myślę, że błędnie Pan pojmuje moją wizję "długiego marszu". Nie napisałem o nim dlatego, że oczekuję "rozłożonego w czasie procesu dojrzewania ludzi do potrzeby budowy nowego państwa", lecz z tej przyczyny, że staje się on tragiczną koniecznością. Długi marsz to narodowy dramat i wygnanie, a nie czterdziestoletnia wędrówka ludu po pustyni, po której nastąpi odrodzenie. Nikt nam nie gwarantuje, że zakończy się budową nowego państwa, bo jest równie prawdopodobne, że zaprowadzi nas na pustynię, z której nie będzie wyjścia.
Ów marsz to właśnie efekt narodowej zdrady i zmarnotrawienia ofiary życia polskiej elity. To dowód, że nie chcieliśmy, nie potrafiliśmy uczynić z tej tragedii wydarzenia na miarę narodowego fundamentu.

ŚCIOS ODPYTUJE KOMOROWSKIEGO

12.02.2015r.
RODAKnet.com





RUCH RODAKÓW: O Ruchu - Docz do nas - Aktualnoi RR - Nasze drogi - Czytelnia RR
RODAKpress: W skrocie - RODAKvision - Rodakwave - Galeria - Animacje - Linki - Kontakt
COPYRIGHT: RODAKnet