MGŁA cz.14 - Wojciech Kopciński  

 

 

 

 

 

 

Część XIV

Chciałem do niej podbiec i podziękować jej przytuleniem, za te nigdy przez nikogo do mnie nie wypowiedziane słowa, ale w tej samej chwili otoczyła mnie tak szczelnie ze wszystkich stron mgła, że zupełnie straciłem orientację. Kiedy znowu zacząłem widzieć drzewa, wsiadłem na rower i nie bacząc na konsekwencje mojego odłączenia się od grupy, pojechałem w zupełnie w innym kierunku.

Jak każdy pacjent, na cztery tygodnie przed powrotem do domu zostałem zwolniony ze wszystkich prac, by mieć więcej czasu na przygotowanie się do nowego życia. Na takich jak my nowicjusze patrzyli z zazdrością, bo byliśmy dla nich przykładem silnych ludzi. I oni podobnie jak ja na początku kuracji byli pełni niewiary w sens leczenia. Co prawda, niektórzy z nich przyjechali tu wyłącznie po to, by choć trochę odpocząć od swych ciągle gderających żon i patrzących na nich podejrzliwie szefów w ich miejscach pracy, ale nawet i oni po kilkunastu dniach kuracji postanawiali rozpocząć walkę ze swoim nałogiem, szukając pomocy u tych, którzy niebawem mieli wreszcie odzyskać swoją wolność. Dzięki temu, że byłem Polakiem, nie zadawano mi tak wielu pytań jak innym. Rozmawiając z nimi myślałem o swoich pierwszych dniach na Górze, w czasie których Rzeźbiarz Seksu i Kokaheroin cierpliwie przestrzegali mnie przed wszystkimi nieprzyjemnymi niespodziankami, jakie mogą mnie spotkać w trakcie leczenia. Niestety nie miałem takiej cierpliwości dla innych pacjentów, jaką okazało mi tych dwóch moich wspaniałych niemieckich przyjaciół i coraz częściej zacząłem wychodzić na długie spacery, by jak najrzadziej spotykać się z nowymi. Kilka razy dziennie wchodziłem w świat ogromnych drzew, do którego po raz pierwszy wjechałem na drugiej wycieczce z Trenerem Międzynarodowym.

Od ostatniego spotkania z Rudą Dziewczyną upłynęło wiele dni i choć wypełniałem je spacerami, z każdym nowym dniem tęskniłem za nią coraz bardziej. Przestałem zupełnie pisać, bo mogłem myśleć tylko o niej. Dlaczego zostawiłaś mnie na tak długo samego - szeptałem na wszystkich leśnych drogach łudząc się, że przyspieszę moimi prośbami jej powrót.

Na jednej z polan znalazłem drewniany domek z werandą. Jego dach i fundamenty były porośnięte mchem, a nad jego drzwiami wisiała tabliczka z datą jego budowy. Choć w otaczającym Górę lesie było wiele takich domków, to jednak żaden z nich nie miał tak bajkowego uroku. Słońce z trudem przebijało się przez drzewa, mgła delikatnie otulała leśne poszycie, nie chcąc podnieść się ani na chwilę choć odrobinę wyżej, a ptaki tylko tu najdelikatniej jak mogły szeptały sobie miłosne wyznania. Właśnie na tej werandowej ławeczce zacząłem marzyć o własnym domu, którego dotąd tak naprawdę nie miałem nigdy, o domu, w którym wreszcie odnalazłbym swoją cisz ę . Kiedy tam siedziałem, zawsze prawie fizycznie czułem obok siebie Rudą Dziewczynę i słyszałem jej cichy oddech. Wiem, jak bardzo chciała być ze mną, ale wiem też, jak była pomimo swojej mocy zupełnie bezsilna. Raz nie wytrzymałem i cicho szepnąłem:

- Przecież wiem, że tu jesteś. Proszę, usiądź obok mnie.

Ruda Dziewczyna stanęła przed werandą plecami do mnie i jak ja cicho szepnęła:

- Proszę, nie wołaj mnie, proszę, nie wołaj mnie. Ty wiesz, ja wiem. Słowa przestały być nam już potrzebne.

Podszedłem do niej, stanąłem obok niej i wsunąłem moją dłoń w jej dłoń. Nie wiem, jak długo tak staliśmy zapatrzeni w zieleń lasu, ale wiem, że słyszałem jej wszystkie myśli tak samo głośno i wyraźnie, jak ona słyszała moje. Ona podróżowała w głąb człowieka, a ja w głąb anioła śmierci, ale jej przerażenie było nieskończenie większe od mojego. Chwilami, kiedy już nie mogła wytrzymać, zaciskała swoje palce na mojej dłoni prosząc mnie tym, bym pomógł jej dojść do końca mojego człowieczeństwa. Widziała wszystko, czuła wszystko, a jednak nie wypowiedziała ani jednego słowa skargi. W podziękowaniu za tę ciszę, moją pierwszą ciszę przeżytą w jej obecności, chciałem ją objąć i przytulić do siebie, ale ona znowu uciekła w mgłę.

Jestem przekonany, że Kokaheroin nie mówił mi zbyt wiele o swoim nałogu wyłącznie dlatego, bym przypadkiem nie poszedł jego drogą. Przyznaję, że zawsze niecierpliwie czekałem na jakąś jego choćby najkrótszą opowieść o zupełnie nieznanych mi krainach i kacach. Kiedy już pomieszkałem z nim trochę, zdradził mi powód swojego przyjazdu właśnie na Górę, chociaż mógł sobie wybrać dowolną klinikę, łącznie z pobytem w Szwajcarii, gdzie był na odtruciu. Zawiózł go tam jego ojciec. Kokaheroin ważył wtedy trzydzieści sześć kilo, a lekarz po jego powrocie z tamtej strony powiedział mu tylko:

- Drugi raz to już się panu nie zdarzy.

Przed powrotem do domu Kokaheroin powiedział do mnie:

-  Kokaina to królowa narkotyków. Gdybym do dzisiaj brał tylko heroinę, pewnie nie byłbym tu teraz na kuracji.

-  Będziesz mógł bez niej żyć?

-  Nie.

-  To po co tu przyjechałeś?

-  Bo tu mogłem się jeszcze raz z nią spotkać, tak samo jak ty z Rudą Dziewczyną. W innych klinikach byłoby to niemożliwe.

- ... Byłeś tu już kiedyś?

- Tak, wiele lat temu.

- Celowo wybrałeś to miejsce?

-  Tak, wiedziałem dobrze, jak wszystko tu się kręci.

-  Więc i mnie też wybrałeś celowo jako swojego współmieszkańca.

-  Tak... Proszę, powiedz mi, jak jest po tamtej stronie.

-  ... Po jakiej tamtej stronie?

-  Widziałem cię, jak wracałeś ze srebrnej kuli. Za rękę trzymała cię ona, piękna Ruda Dziewczyna. To ona otwiera przejście pomiędzy tą a tamtą stroną. Jak wiesz, wejść i wyjść można stamtąd tylko na granicy dnia i nocy. Ja wchodziłem do niej samotny i jeszcze samotniejszym z niej wychodziłem. Ty musiałeś widzieć o wiele więcej niż ja, bo przecież wracałeś z nią, Rudą Dziewczyną, a ona trzymała cię za rękę. Rozumiesz! Trzymała cię za rękę. Więc jak, do cholery, jest po tamtej stronie.

-  Poeta też ją widział?

-  Nie. On nigdy nie był tak często i tak blisko śmierci jak ja.

-  Boisz się śmierci?

-  Nie, ale skoro widziałem cię z nią, to nie może oznaczać nic innego, jak tylko moje bliskie spotkanie z Thomasem. Kiedy byłem w kuli, czułem czyjąś obecność, co napełniło mnie strachem niewyobrażalnie silniejszym niż w lotach z LSD. Zanim przywieziono mnie do kliniki w Szwajcarii, widziałem Rudą Dziewczynę. Płynęła do mnie morzem ciemności. Jej twarz była bardzo blada i poważna, poważniejsza nawet od twarzy niemieckiego sędziego wydającego wyrok na jednego z moich przyjaciół. Jej postać ogromniała wraz z moim strachem. Kiedy byłem już bliski szaleństwa, Ruda Dziewczyna zaczęła się oddalać, a wraz z nią mój strach. Ty, mimo że byłeś tak blisko niej, byłeś bardzo szczęśliwym. Więc jak jest naprawdę po tamtej stronie?

-  Dlaczego jesteś pewien, że ona jest śmiercią?

-  Bo jest nieskończenie piękna i otwiera tamten świat bez strzykawki w dłoni.

-  Tak jak ty nie byłem po tamtej stronie, moja podróż do niej skończyła się tak, jak twoja w srebrnej kuli. Proszę, uwierz mi.... To ona przychodzi do mnie na tę stronę .

-  Dlaczego sobie wybrała właśnie ciebie ?

-  Nie wiem ... Naprawdę nie wiem.

-  ... Wierzę ci . Podróżowałeś z nią, podobnie jak ja podróżowałem z kokainą. Co widziałeś?

-  Całe moje dotychczasowe życie.

-  Chciałeś je zmienić?

-  Nie. Nic nie chciałem w nim zmieniać - powiedziałem i po chwili powtórzyłem jeszcze raz:

-  Nie. Nic nie chciałem w nim zmieniać.

-  Dziękuję ci .

Kokaheroin objął mnie i przytulił z całych sił. Otworzył drzwi swojego samochodu, którym przyjechał po niego jego brat, odwrócił się do zebranych przed kliniką prawie wszystkich pacjentów i pomachał im ręką. Kiedy siadał za kierownicę, spojrzałem do wnętrza jego auta. Siedzenia były w nim wybite czarną, bardzo dobrą gatunkowo skórą. Kokaheroin spojrzał jeszcze raz na mnie, uśmiechnął się i włączył silnik. Nie ruszyłem się z miejsca, bo wraz z nim odjeżdżała na zawsze część mojego życia.

W ostatnią noc spędzoną w moim pokoju, tuż po wyjeździe Kokaheroina, zobaczyłem Rudą Dziewczynę po raz piąty. Choć byłem bardzo zmęczony, długo nie mogłem zasnąć. Leżałem na łóżku i patrzyłem na ogromy księżyc, przypominając sobie najdokładniej, jak mogłem, wszystkie przepłynięte z nią światy łudząc się, że przyciągnę ją tym do siebie. By być jak najbliżej niej, w ręce trzymałem karteczkę z wierszem pozostawionym mi przez nią na ławce. Nagle w chwili, kiedy chciałem wstać i zapalić papierosa, coś zupełnie niezależnego od mojej woli nie pozwoliło uczynić mi tego. Nie bałem się, nie bałem się nawet w chwili, gdy zrozumiałem, że siła, która zatrzymała mnie w łóżku, to nadchodząca śmierć. Wypływające zimno ze wszystkich kątów pokoju powolutku zaczęło ogarniać całe moje ciało, a mimo to poczułem się nieskończenie szczęśliwy.

-  Zabiera mnie, a jednak mnie zabiera - krzyczały radośnie moje myśli.

Nagle zawieszona na niebie i oświetlona światłem księżyca pojawiła się Ruda Dziewczyna. Kiedy zaczęła zbliżać się do mnie, zauważyłem, że zniknął księżyc, a niebo ogarnęła niezgłębiona czerń. Po chwili za Rudą Dziewczyną pojawiła się srebrna kula, której światło zaczęło prześwietlać ją na wskroś. Kolory zniknęły i zobaczyłem nieznane mi dotąd piękno rozszerzającego się w niezwykle cienkie nitki srebra i otaczającej go ostatecznej czerni. Wiedziałem, że tym razem, by wejść po raz ostatni do srebrnej kuli, będę musiał przejść przez utkaną ze srebrnych nitek Rudą Dziewczynę, wiedziałem też, że przerywanie ich sprawi i jej, i mnie ogromny fizyczny ból, jaki nigdy dotąd nie szarpnął moim ciałem, a jednak pomimo wszystko pragnąłem tego całym sobą. Moje łóżko i kulę zaczął łączyć srebrzysty most bez poręczy. Niemal nie krzyknąłem z zachwytu, kiedy jego koniec dobrnął do końca swojej drogi. Wszystko zamarło, a wokół mnie zapanowała cisza cisz. Wstałem i powoli, najgodniej jak umiałem, zacząłem iść po moście. Połyskujące srebro pod moimi stopami rozsunęło się trochę odsłaniając niewielką szparę. Spojrzałem w nią. Wszystko pode mną wypełniała niewyobrażalna ilości cierni, gałęzi i konarów, przez które przedzierali się tacy, jak ja, chcąc jak najszybciej dotrzeć do kuli. Przeraziłem się, gdy zrozumiałem, że ten królewski most wyczarowała wyłącznie dla mnie Ruda Dziewczyna, by oszczędzić mi cierpień, które z pewnością przeżywali ci, których widziałem przez szczelinę. Zatrzymałem się i zapytałem:

-  Jeśli wejdę w kulę, roztrzaskasz się o mnie?

-  Tak.

-  Na litość boską, jestem tylko człowiekiem. Przecież teraz nawet ty zatrzymać mnie już nie możesz. To szaleństwo, nie wolno było ci składać swojego losu w moje ręce.

-  Chcę tylko wiedzieć, czy się nie pomyliłam. Muszę to wiedzieć. Rozumiesz!

- Bez względu na cenę?

-  Tak.

Srebrna kula jak syrena zaczęła przyciągać mnie coraz szybciej, hipnotyzując migocącym światłem. Patrząc na nią przez oczy Rudej Dziewczyny, zacząłem tracić kontrolę nad sobą. Wiedziałem, że muszę zawrócić, za wszelką cenę zawrócić, ale sił na to było we mnie coraz mniej. Kula z każdą nową sekundą przyciągała mnie coraz mocniej i mocniej, aż do momentu, kiedy zupełnie straciłem panowanie nad sobą i zacząłem iść do jej wnętrza, zupełnie zapominając o Rudej Dziewczynie. Na chwilę przypomniał mi o niej ogromny ból, kiedy srebrne nitki, z których była utkana, pocięły moje ciało na tysiące kawałków. Trwało to jednak zbyt krótko, bym zebrał siły konieczne do powrotu. Kiedy zrobiłem następny krok, poczułem się nieskończenie pusty i samotny. W pamięci zacząłem szukać choć jednego wspomnienia o kimkolwiek, nawet tego najgorszego, ale go nie znalazłem, nie znalazłem także wspomnienia nawet o samym sobie. bo zostawiałem w Rudej Dziewczynie na zawsze całe swoje człowieczeństwo. Kiedy zupełnie zrezygnowany miałem już wejść w srebrną kulę, wyczułem palcami karteczkę, którą trzymałem w ręce. Zatrzymałem się i przeczytałem:

Daj mi swoje dłonie

Są takie ciepłe i pełne wyrazu

Są komunią

Którą trzeba umieć

Przeżyć w ciszy

I wtedy stał się cud. Odzyskałem całą swoją moc i bez chwili zastanowienia zacząłem wycofywać się z mostu. Na niebie znowu ujrzałem księżyc i błyszczące gwiazdy, a pokój przywitał mnie swoim codziennym ciepłem. Przypomniałem sobie o Rudej Dziewczynie i spojrzałem w miejsce, w którym zobaczyłem ją tej nocy po raz pierwszy, ale jej tam już nie było.

Na trzy tygodnie przed okrągłym jubileuszem wezwał mnie do siebie Szef Kliniki i zaproponował mi zrobienie z pacjentami jakiegoś spektaklu na tę uroczystość. Powiedział mi, że rokrocznie uzależnieni przygotowują w tym właśnie okresie małe widowiska teatralne i pokazał mi kilka albumów z ich dokonaniami. Poprosiłem go o trochę czasu do namysłu i poszedłem szukać Rzeźbiarza Seksu. Wiedziałem, że tylko on, jako jedyny mieszkaniec Góry, może napisać niezłą jednoaktówkę. Kokaheroina też było z pewnością na to stać, ale po aferze z Rybą postanowił wracać do domu. Rzeźbiarz Seksu bardzo zapalił się do tego pomysłu. Ustaliliśmy, że oprzemy się wyłącznie na naszej grupie, z gościnnymi występami Zawsze Uśmiechniętej, Dziewczyny Artysty, Starszej i Oblizywacza, który miał najwięcej komizmu ze wszystkich wybranych przez nas aktorów.

Nie odmówił nam nikt. Rzeźbiarz Seksu otrzymał tydzień czasu na napisanie sztuki, którą zatytułował "Przemiana", a my wszyscy dwa tygodnie na zrobienie przedstawienia. Poprosiłem Szefa Kliniki o umożliwienie nam obejrzenia sali, w której będziemy grali. Zawiozła nas do niej Dziewczyna Artysty. Byłem mile zaskoczony wchodząc na widownię. Mogła ona pomieścić czterystu widzów, za sceną znajdowała się kabina akustyka i elektryka, nie było co prawda kurtyny, ale dzięki zawieszonym pod sufitem profesjonalnym reflektorom wszystko można było spokojnie grać bez niej. Rzeźbiarz Seksu bardzo chciał, bym pomógł mu w pisaniu, ale odmówiłem mu kategorycznie, wierząc w jego talent literacki i wyjątkową znajomość światów, w których żył każdy z uzależnionych.

Po trzech dniach dostałem napisany tekst. Nie był to majstersztyk, ale sceny budowane były z nerwem i dobrą znajomością rzeczy. Dlatego dałem mu kilka wskazówek i trochę czasu na poprawki. Nie obraził się, lecz podziękował mi bardzo serdecznie i pobiegł do sali komputerowej, gdzie wystukiwał swój tekst. Nie wiem, jak on mógł pisać zasłaniając bez przerwy monitor przed ciekawskimi oczyma innych pacjentów, których z każdym dniem przybywało coraz więcej. Przypuszczam, że wielu z nich bało się, że ośmieszymy ich przywary na scenie, w obecności ich kochanek i żon, które będą w dniu premiery siedziały na widowni. Rzeźbiarz Seksu nie odpowiadał na żadne z ich pytań, czym jednoznacznie dolewał tylko oliwy do ognia.

W końcu wszyscy zrozumieli, że i tak nie są w stanie w żaden sposób wpłynąć na jego nieugiętość i zaczęli przysyłać do mnie swoich ludzi, którzy proponowali mi zagranie w spektaklu. Odmawiałem motywując to zrobioną już przeze mnie obsadą.

•  Jak mogłeś zrobić obsadę, skoro sztuka nie jest jeszcze napisana? - pytali podnieceni.

•  Rzeżbiasz Seksu pisze sztukę na wybrane przez nas osoby - odpowiadałem spokojnie.

W końcu Mefisto rozładował sytuację, mówiąc na papierosowej przerwie, że skoro Rzeźbiarz Seksu pisze sztukę na określone osoby, to tylko one mogą być ośmieszone przez niego i jeśli widownia będzie się śmiać, to tylko z tych, którzy będą na scenie. O dziwo, wszyscy mu uwierzyli, ale nie przestali nas zamęczać swoją nienormalną ciekawością.

Szef Kliniki ulitował się nad nami i dał nam klucz od pokoju, w którym był służbowy komputer, dzięki czemu mogliśmy wreszcie zacząć spokojnie pracować. Rzeźbiarz Seksu pokazywał mi na monitorze uznane przez niego za gotowe sceny, a ja robiłem w nich na bieżąco skróty. Drzwi od pokoju nie mogły być zamknięte na klucz i dlatego i tu z czasem zaczęli zaglądać pacjenci nie grający w sztuce, ale w tym czasie robiliśmy również plakat przedstawienia. Praca nad nim nie interesowała ich zbytnio i w końcu wszyscy natręci przestali się nami zajmować. Wydrukowane na komputerowej drukarce egzemplarze "Przemiany" rozdaliśmy aktorom, a plakat zawiesiliśmy na słupie obok automatu do kawy, który był według mnie najlepszym do tego miejscem.

Od początku wiedziałem, że nikt z moich aktorów nie ma odpowiedniej dykcji na tak dużą salę i dlatego postanowiłem rozegrać wszystkie sytuacje z jednym podawanym sobie nawzajem bezprzewodowym mikrofonem, który będziemy mieli na generalnej i premierze do dyspozycji. Na pierwszą próbę sytuacyjną przyniosłem kawałek drzewa, który imitował mikrofon. Kazałem moim aktorom mówić do niego i podawać go sobie nawzajem w miarę rozwoju akcji. Mimo nieustających buntów zmuszałem na każdej próbie grających do ciągłego grania z tym patykiem, wiedząc doskonale, że na premierze bez tych ćwiczeń pogubią się wszyscy i będą podawali mikrofon nie tym, co trzeba. By przełamać wstyd obnażania się przed innymi, umawiałem się tak samo jak psychoterapeuci na indywidualne próby z każdym z grających. Od Zawsze Uśmiechniętej nauczyłem się powtarzać swoje myśli i słowa do znudzenia, by trafić nimi do podświadomości mnie słuchających, bo tylko w ten sposób można mocno utrwalić w drugim człowieku to, co powinien on zapamiętać. Tak właśnie czyniła na każdych z nami zajęciach Zawsze Uśmiechnięta i przynajmniej w moim przypadku miało to ogromny sens.

Po tygodniu prób ustawiłem sytuacyjnie całe przedstawienie. Największą rolę otrzymali Policjant i Oblizywacz, sobie dałem dyrektorską rolę z dwoma wejściami na scenę na początku i końcu przedstawienia, dzięki czemu mogłem zawsze zareagować w razie jakiejś katastrofy. By ułatwić wszystkim aktorom postawione przeze mnie zadania postanowiłem, że każdy z nich zagra wyłącznie samego siebie. Wyjątkami były Zawsze Uśmiechnięta, obsadzona w roli dziennikarki, i Dziewczyna Artysty, grająca rolę psychoterapeutki, która nie była zbytnio oddalona od jej profesji. Chociaż cały czas pracowałem nad spektaklem bardzo spokojnie, to mimo tego ani na chwilę nie opuszczało mnie ogromne poczucie odpowiedzialności. Broniłem się przed nim najlepiej jak mogłem, ale uspokoiłem się dopiero na drugiej generalnej, która przebiegła wyjątkowo sprawnie.

W zupełnej ciemności wszedłem na scenę razem z Policjantem, na wybranej przeze mnie i Rzeźbiarza Seksu muzyce, i położyłem się na ustawionych w rzędzie krzesłach, obok których postawiłem butelkę koniaku wypełnioną w dwóch trzecich herbatą, którą miałem konsumować na końcu przedstawienia. Policjant stanął na środku sceny i postawił obok siebie walizkę. Geniusz Pijaństwa powoli rozjaśnił światła. Po chwili pojawiła się Zawsze Uśmiechnięta z mikrofonem w ręce. Podeszła do Policjanta, przedstawiła się jako dziennikarka i poprosiła go o wywiad, na który on zgodził się chętnie. Powiedział jej, że jest po kuracji odwykowej na Górze i oczekuje na pociąg. Zawsze Uśmiechnięta zapytała go o przebieg kuracji. Berlińczyk wybrany przeze mnie na akustyka włączył muzykę, a Geniusz Pijaństwa zdjął powoli światła. W ciemności Zawsze Uśmiechnięta i ja zeszliśmy ze sceny, Policjant usiadł przy stoliku z lewej strony sceny razem z Samochodziarzem, grającym rolę Szefa Kliniki, który rozmawiając z nim zapisywał wszystko w zeszycie. Muzyka i ciemność, na której Samochodziarz zszedł ze sceny, a aktorzy następnej sceny ułożyli krzesła w półokrąg i usiedli na nich. Rozjaśnienie. Aktorzy-pacjenci, grający pacjentów na planie. Trochę Piwa w pidżamie przechodzi przez scenę. Dziewczyna Artysty zajmuje swoje miejsce, ale nie zaczyna zajęć, bo Trochę Piwa spóźnia się, jak zazwyczaj. Wchodzi spóźnialski, koledzy z grupy komentują jego przyzwyczajenie tylko spojrzeniami. Wreszcie Dziewczyna Artysty otoczona wszystkimi uzależnionymi z jej grupy zaczyna swoją pracę. Rzeźbiarz Seksu, Policjant, Oblizywacz opowiadają o swoich alkoholowych problemach. Muzyka i ciemność. Starsza siedzi przy stoliku Szefa Kliniki i podaje Oblizywaczowi alkomat do dmuchania. Odczytane przez nią dane są przerażające. Na prośbę Starszej Oblizywacz opróżnia kieszenie i skarpetki pełne małych buteleczek wódki, które z satysfakcją stawia na stole. Ciemność, muzyka i rozjaśnienie. Policjant rozmawia z Oblizywaczem o nawrotach choroby. I znowu ciemność, przygotowanie krzeseł do następnej sceny, muzyka i rozjaśnienie. Dziewczyna Artysty omawia ze swoimi pacjentami aż do znudzenia przyczyny powrotu choroby Oblizywacza. Rzeźbiarz Seksu i Policjant mówią bez retuszu o swoim alkoholizmie. Trochę Piwa zasypia i zaczyna chrapać. Wszyscy milkną. Cisza budzi Trochę Piwa. Ciemność, muzyka i rozjaśnienie.

Scenografia z pierwszej sceny spektaklu. Zawsze Uśmiechnięta zadaje następne pytania Policjantowi. Na scenę wchodzi Samochodziarz i zbliża się w moim kierunku. Ja leżę na krzesłach z głową przykrytą kaszkietem, w takiej samej pozycji jak w pierwszej scenie. Zawsze Uśmiechnięta przerywa wywiad i biegnie do nas z mikrofonem. Samochodziarz budzi mnie, by grana przeze mnie postać mogła zacząć myśleć, nie mówię nic, piję tylko dużymi łykami herbatę z koniakowej butelki. Po bardzo długiej pauzie wypowiadam swoje jedyne i ostatnie zdania sztuki:

- Przyjechałem na drugą terapię. Boję się, bo zacząłem znowu pić.

Na jubileusz kliniki przyjechało wyjątkowo dużo byłych jej pacjentów. Nad foyer teatru unosi się zapach doskonałych perfum, zmieszany z alkoholicznym odorem. Kilku z byłych pacjentów wypiło w podróży troszeczkę. Nikt z nich nie jest pijany, ale przed naszymi wyczulonymi kuracją nosami nie można ukryć niczego. Powitania byłych pacjentów są niezwykle serdeczne i przyjacielskie. Wszyscy wspominają tylko wesołe zdarzenia z Góry. Rozglądam się bardzo dokładnie po foyer, szukając Ryby i Trenera Międzynarodowego. Nie znajduję ich. Pewnie narazili się nie tylko naszej grupie i bali się tu przyjść - myślę.

Dostrzegam Zawsze Uśmiechniętą, witaną jest najserdeczniej ze wszystkich psychoterapeutów. Po raz pierwszy widzę na niej sukienkę podkreślającą to wszystko, co tak starannie ukrywała przychodząc do pracy w klinice. Nie mogę ani na chwilę oderwać od niej wzroku, bo tak właśnie wyobrażałem ją sobie. Chwilami zamykam oczy i konfrontuje zapisane w mojej pamięci moje wyobrażenia o niej z tym, co mam przed oczyma. Szef Kliniki prosi nas wszystkich na salę. Wchodzimy przepuszczając przed sobą kobiety. Nikt się nie spieszy. Siadamy. Gasną świat ła. Na scenę wchodzi Szef Kliniki i przedstawia program jubileuszu. Za chwilę ma wystąpić zawodowy zespół z przedwojennym repertuarem, a po nim grupa pacjentów pod kierunkiem zawodowego polskiego reżysera. Szef Kliniki ma nadzieję, że pacjenci grający w przedstawieniu skorzystają z takiej szansy i dadzą z siebie wszystko.

...>>>czytaj dalej

 
RUCH RODAKÓW : O Ruchu Dolacz i Ty
RODAKpress : Aktualnosci w RR Nasze drogi
COPYRIGHT: RODAKnet