O RUCHU RODAKÓW
PRZYSTĄP DO RUCHU RODAKÓW
RODAKpress - head
HOME - button
LIST-DZIENNIK cz.9 - Wojciech Kopciński

 

 

 

 

 


Część IX
Altenkunstadt, 09.06.1999 r

Dzwonił pan Lang i wszystko przygotował w Austrii na nasz przyjazd. Rozmawiałem także z księdzem Markiem i dowiedziałem się, że i on wreszcie zaczyna widzieć duże szanse na zrealizowanie Pasji 2000. Powinienem pozbyć się więc wszystkich stresów, a jednak coś ciągle mi przeszkadza na dnie duszy i nie mogę swobodnie wyprostować pleców, by z nadzieją spojrzeć w przyszłość. Nie wierzę już w odzyskanie mocy mojej młodości, kiedy osiągałem wszystko, co chciałem. Podobno jestem w sile wieku, a jednak... Budzę się teraz wcześnie rano i patrzę na śpiącą Mirę i Astora. Nie wstaję, bo mają lekki sen i moja żona po przebudzeniu nie może już zasnąć, a ja otwieram oczy z każdym dniem coraz wcześniej. Może powodem tego jest moja walka z chorobą alkoholową, a może tak właśnie nadchodzi starość. Klaudiusz powiedział mi kiedyś, że bardzo chciałby być tak młodym duchem jak ja, ale przecież on nie widzi mnie codziennie, a w pracy dla Sceny Salezjańskiej zawsze umiem na siłę wyrwać z siebie całą moc. Takim mnie znają salezjanie.

Jak trudno jest opisać prawdziwie drugiego człowieka. Po za tym co robimy i mówimy, jeszcze myślimy i w tym jest cała człowiecza prawda. Bardzo chciałbym do niej dotrzeć, ale jak wiem, nie udało się to nikomu, więc dlaczego mnie ma się to udać? Być może to Dziennik stanie się choć w niewielkiej części udaną próbą. Wszyscy patrzymy na innych krytycznie, a na siebie samych zbyt pobłażliwie i pewnie to też jest jeszcze jedną przeszkodą w poszukiwaniu prawdy o nas ludziach. Pozostają tylko nastroje dla poszukiwań. Nastroje wszystkich pór dnia i nieprzespanych nocy. Na scenie umiem je świetnie budować, ale w życiu nie potrafię dotrzeć do ich sedna. Przeczucia mówią mi o ich niewyobrażalnym znaczeniu dla człowieka, bo właśnie one załamują lub podnoszą, w najważniejszych chwilach. Zauważyłem, że najlepiej pisze mi się, kiedy smutek nadgryza moją duszę. W radosnych chwilach, które też czasem się pojawiają w moim życiu, pisanie idzie mi wyjątkowo opornie, a czytane potem dni Dziennika wydają mi się być jedynie radosnym bełkotem idioty.

Heniek dwanaście lat temu wszystko przewidział, dając mi na emigracyjną drogę swój wiersz. Żegnałem wtedy na zawsze Polskę przed jego domem na Parchowatce, patrząc na wyjątkowo piękne tego dnia Tatry.

Henryk Cyganik Podróż

Wojtkowi Kopcińskiemu

odchodzę trzasnąwszy drzwiami granic
z okruchem nieba nad Beskidem w plecaku
z wodogłowiem kompleksów i mitów
z cierpkim smakiem nieprzeżutej młodości w ustach
ze śladem po milicyjnej palce na półświadomości
z przekleństwem wracających jak sępy polskich pór roku
z marzeniem co jak kura nigdy nie pofrunęło
ze zwątpieniem
z bólem
z wyskrobaną miłością

odchodzą w obce niebo
synowie tej ziemi
zamiast krzyża na drogę
otrzymują nowy czarny akapit
w tajnych aktach

to tylko podróż opluta przez prawo
i wyższe racje
podróż do domu ojca marnotrawnego
do dżungli edenu
epizod i przygoda
indywidualna wycieczka ludoznawcza
ryzyko i gorycz
to tylko podróż z cienia prowincji
w cień prawa pięści i jednej z niewielu szans
podróż której być nie musiało
gdyby nie sentymentalizm
nienawiść żupaków we wszystkich mundurach świata
i
Niewyobrażalne poza Czasem
poza życiem
poza Nieskończonością

wiem
boli
nagle uszom brakuje szumu mowy co od kołyski
oczom pagórków idących z krzyżami ku niebu
nogom dróg do wędrowania
( choćby z Jaworek do Rytra )
dłoniom kształtu kieliszka wypijanego za pamięć
ale wystarczy sobie powiedzieć
- to tylko podróż
- to epizod i gorycz
i nie dać się shłaszczyć
i nie pluć na wschód bo stamtąd wieje wiatr
i dochować wierności sobie
i godność ocalić

Polakiem można być wszędzie
nieważne gdzie
istotne jakim
przecież spróchnieją drzwi granic
pęknie proteza systemu
i wrócą z podróży
przez światło tryumfalnego łuku
synowie tej ziemi

Altenkunstadt, 10.06.1999 r

Chandra nie chce odejść mimo, że tak dobrze mi się z Tobą rozmawiało. W górach wszystko było inne, a tu jakoś nie mogę wrócić do siebie. Tam każdy dzień był wypełniony nadzieją, tu wszystko muszę robić na siłę. Dziennik też nie daje takiego wytchnienia, na jakie właśnie teraz zasługuję. Tam mieszkamy na wysokości tysiąca metrów, a mimo to górale odwiedzają nas prawie codziennie, tu wokół tylko martwa cisza, której rozbić niczym nie można. Zamykam oczy i znowu jestem tam, wśród zielonych lasów i krajobrazów pięknych aż do łez. Astor śniąc pewnie też biega po tych góralskich halach wolny od niemieckich ograniczeń. Niedawno skończył trzynaście lat. Nie wiem, kiedy nadejdzie jego ostatni dzień, ale życzę mu by spotkał go właśnie tam, w górach, bo tu czeka go tylko kremacja, przy której nie możemy być obecni. Dla Miry będzie to niewyobrażalny cios, przecież to właśnie on był jej największym przyjacielem od tylu lat. Astor tak samo jak my umie docenić to cudowne, górskie miejsce i przyjmuje góralskie psy dzieląc się z nimi swoją miską. Każdy z jego psich kolegów może jeść niezagrożony do syta, a on ciesząc się ze swojej gościnności merda tylko radośnie ogonem. To chyba najbardziej zdumiało górali, że pies arystokrata o niesłychanej zwinności i sile pozwala słabszym od siebie kundlom najeść się do syta, a kiedy zaczyna czuć głód, patrząc na żrące psy, skomli tylko cicho, by jego pani dała mu inną miskę z jedzeniem. Jak wiele możemy nauczyć się od zwierząt.

Byliśmy dwa razy w schronisku na Łabowskiej. Wychodząc na polanę prowadząca do niego przypomniałem sobie pierwszy wschód słońca, który obejrzałem w zeszłe wakacje. Poprzedzający go wieczór skończył się niedopiciem wszystkich biesiadników. Zaspana Mira odmówiła otworzenia piwniczki, więc Heniu zaproponował nocną wyprawę do schroniska po piwo. To było niezapomniane górskie przejście zakończone oczekiwaniem na wschód słońca i otwarcie schroniskowego baru. Słoneczna kula śmiała się do nas na godzinę przed pierwszym łykiem piwa, a my oczekując na niego, zapomnieliśmy o tak obecnym w żyłach kacu. Piękno może uleczyć wszystko, choć nie o wszystkim zapomnieć pozwoli.

Nie wiem jak znajdę się tu, w Niemczech po wakacyjnym urlopie, który potrwa siedem tygodni, bo po każdym tam pobycie jest mnie tutaj coraz mniej i moja miłość do Miry powoli przestaje być na wszystko lekarstwem. Nagranie Dziennika nie rozwiąże wszystkich problemów, ale z pewnością ułatwi nam życie na tyle, by serce jeszcze bardziej otworzyć dla przyjaciół.

Za chwilę siądę przed magnetofonem, by nagrać następne dni. Tylko w tym, tu na emigracji, mogę się jeszcze jakoś odnaleźć.

Altenkunstadt, 11.06.1999 r

Dzisiaj przemawia w polskim parlamencie Papież, a ja w swoim radiu nie mogę znaleźć tak bardzo znanego mi głosu. Wyjeżdżałem z kraju w dniu Jego przyjazdu i w samochodzie wysłuchałem dokładnie przemówień Jana Pawła II i prezydenta od sportu. Mowa roztytego pana Kwaśniewskiego była obliczona na przyszłe wybory i pewnie wielu Polaków jeszcze raz da się zwieść i będzie na niego głosowało. Przecież nawet fotografia z największym Polakiem może przysporzyć wielu wyborców. Usprawiedliwić mogę tylko Wojciecha Jaruzelskiego. Nigdy nie zapomnę jego drżącego głosu z telewizyjnego przemówienia w dniu pierwszej pielgrzymki Papieża do Polski. Patrząc na niego po raz pierwszy pomyślałem, że nie umiejący ukryć swoich uczuć komunista może być czasami uczciwym człowiekiem. Nie wiem jak oceni go historia, ale ja zrozumiałem tragiczność jego losu i choć rozgrzeszyć go nie mogę, wybaczam mu jako Polak. Los dziwnie związał nasze życie i gdybym pisał dla kabaretu mój monolog, musiałbym rozpocząć takim oto zdaniem: urodziłem się trzynastego grudnia i mam na imię Wojciech .

Altenkunstadt, 16.06.1999 r

Jakoś nie znajduję obecnie czasu na pisanie Dziennika . Codziennie nagrywam napisane już dni na taśmę magnetofonową i sprawia to, że zapominam o całym świecie. Dzisiaj też za chwilę siądę przed mikrofonem. Wybrana przeze mnie do każdej daty muzyka nie zawsze sprawdza się w nagraniu, dlatego na bieżąco koryguję jej zgodność z tekstem. Zrozumiałem wreszcie, że by nagrywać, nie muszę mieć sprzętu o jakim wcześniej pisałem, bo każdy dzień pracy to nowe, tak konieczne dla mnie doświadczenia. Chcę w górach puścić moim przyjaciołom wszystko, co jeszcze zdążę zarejestrować przed wyjazdem do Polski i wtedy będę mógł podjąć ostateczną decyzję co do dalszego losu mojego Dziennika , bo to co już nagrałem, może bez strachu z mojej strony zostać na zimno ocenione przez bliskich mi ludzi.

Powiedziałeś mi wczoraj, że powinienem nakręcić etiudę filmową. Przejrzałem więc swoje zapiski i znalazłem scenariusz, który zadowolić powinien i Ciebie. Klaudiusz od tak dawna chce zagrać razem ze mną na scenie. Przygotowaniem do tego byłaby więc praca na planie filmowym. Omówimy wszystko podczas naszego spotkania w Womirówce .

Altenkunstadt, 20.06.1999 r

Nie wiem od czego zacząć opisywanie moich wrażeń. Najważniejszym jest chyba to, że wróciliśmy szczęśliwie do Niemiec na czas i Mira nie zawiedzie swoich uczniów na dzisiejszym szkolnym koncercie w Stafelstein. Prosiłem salezjanów o modlitwy za szczęśliwy nasz pobyt w Thiersee i jak zawsze sprowadziły one na mnie więcej łask, niż mógłbym przypuszczać. Idea Pasji 2000 jest od wczoraj znana niemal we wszystkich krajach Europy. Myślę, że naprawdę godnie reprezentowałem Scenę Salezjańską. Zawsze byłem dumny, że urodziłem się Polakiem, ale nigdy dotąd nie znalazłem dla swojej polskości tak dużo szacunku wśród reprezentantów tak wielu wolnych narodów. Kiedy wczoraj wszedłem na salę w Thiersee wypełnioną obecnością: Austriaków, Belgów, Francuzów, Hiszpanów, Niemców, Polaków, Rumunów, Węgrów i Włochów, pan Lang natychmiast przedstawił idee Pasji 2000 i mnie jako reprezentanta tego festiwalu. Prawie dwieście par międzynarodowych oczu zwróciło się w moim kierunku i gdyby nie moja odporność zdobyta na emigracji, z pewnością zatoczyłbym się z wrażenia. Po skończonej konferencji przedstawiciele każdej z teatralnych grup wręczyli mi swoje wizytówki, zapewniając mnie o wysłaniu do Krakowa swoich Pasji lub reprezentantów zespołów. Wtedy w jednej chwili zrozumiałem, że wszystko co dzieje się wokół mnie, jest cudem, bo przecież jeszcze przed dwoma dniami nasz festiwal był tylko polskim festiwalem. Nie wiem, jak odwdzięczę się za to wszystko panu Langowi. Nikt ze świeckich osób innej niż ja narodowości o takiej pozycji jeszcze dotąd w mojej obecności nie walczył o uznanie Polaka na takim forum. Może tak wiele sił do walki dodała mu opinia przysłana mi przez księdza Ryłkę, którą dałem panu Langowi do przeczytania, a może jest on jeszcze jednym z pięknych ludzi, których pozwolił mi spotkać Bóg.

Pasja w wykonaniu zespołu z Thiersee, którą wczoraj obejrzałem, nie wpędziła mnie w żadne kompleksy, ale pozwoliła mi zrozumieć, że wszyscy ludzie pracujący dla teatralnego przedstawienia życia Mesjasza, bez względu na narodowość, otrzymują od Niego dla swych przedsięwzięć niewyobrażalną moc, przy której mówienie o własnej wyuczonej profesji nie ma najmniejszego sensu.

Altenkunstadt, 22.06.1999 r

Za mną dzień rozmów telefonicznych z przyjaciółmi zapominającymi czasami o istocie rzeczy. Niestety zaczynam pić, gubiąc resztki kontroli nad sobą. Za chwilę ma przyjść burmistrz Weismainu, a ja topię siebie w winie. Zupełnie nie wiem jak on zareaguje na mój obecny stan, ale prawdę pisząc, jest mi to obojętne. Nie jestem jeszcze na tyle wstawiony by nie móc przyjąć niemieckiego gościa, ale tak wiele może wydarzyć się po jego wyjściu. Przyjdzie Mira i awantura zacznie się od nowa. Najlepiej będzie kiedy dopiję się do końca i zasnę zapominając o wszystkim. Zupełnie nie wiem jak dalej iść, bez alkoholu wszystkie kroki są niepoważne, a z alkoholem tragiczne. Pewnie piszę teraz na pocieszenie wszystkich uzależnionych. Krapp miał przynajmniej swoją łódkę pełną miłości. Mnie już nie kołysze żadna fala, a wypijany alkohol jest tylko ciężarem nie do zniesienia. Beckett miał żonę walczącą o jego dramaty, ja mam codzienne, śniadaniowe upierdalanie moich marzeń. Niepijącym artystom jest o wiele łatwiej żyć, ale takich pewnie nie spotkałeś, zresztą ja też nie. Zabroniona mi wódka smakuje najlepiej, bo pijąc ją czekam, na jesionkowy koniec. Śmierć ukochała Wojtka, bo przyszła w chwili najbardziej przez niego oczekiwanej, śmierć ukochała Włodzimierza Zajączkowskiego, śmierć dla mnie wybrała zupełnie inny czas, może najokrutniejszy z okrutnych. Włodzimierz leżał spokojnie na szpitalnym łóżku wyrywając świadomie kroplówki z żył, bo uznał, że dla niego wszystko straciło już sens, a przecież miał tak wspaniałe poczucie humoru.

Altenkunstadt, 26.06.1999 r

Piję od wtorku. Mira kupiła mi bilet do Polski, bo dalej już że mną żyć nie może. Dlaczego ona zawsze udaje, że zupełnie nie rozumie sytuacji w jakiej się znajduję?. Jak to wszystko się skończy?. Chciałbym umrzeć, ale jakoś nie umiem. Pisanie jest zbyt bełkotliwe, a moje życie tak bardzo przerażające. Dopiję się jeszcze choć troszeczkę i spróbuję zasnąć. Telefonować już nie będę.

Altenkunstadt, 29.06.1999 r

Przeszedłem przez samemu sobie zgotowane piekło i znowu Pan Jezus uratował jeszcze jednego grzesznika. Uwierzyłem nareszcie, że zostałem ocalony ostatni raz i postanowiłem na zawsze rozstać się z alkoholem. Obiecywałem sobie to już tak wiele razy i zawsze nie umiałem, jak każdy alkoholik, dotrzymać danego sobie słowa. Tym razem muszę wygrać, bo następny kac doprowadzi mnie do szaleństwa, z którego nie będę miał już powrotu. Nie wiedziałem dotąd czym naprawdę może być najlepszy przyjaciel. Anna Sobolewska, aktorka grająca w mojej bielskiej Końcówce zawsze mi powtarzała: pamiętaj, Wojtku, opuszczą cię przyjaciele, opuści kochanka, opuści żona, ale Twój najlepszy przyjaciel kac nigdy . Boże, jak długo to trwało! Nawet dzisiaj jak mawia Cyganik; trzęsie się we mnie ciemność . Nie mogę do końca zebrać swoich myśli, a każdy nieoczekiwany przeze mnie dźwięk powoduje krótkotrwałe drgawki ciała. By nie oszaleć grałem od soboty w karty na komputerze. Mira doskonale wiedziała co dzieje się w moim wnętrzu i nie mówiła ani słowa. Wczoraj zapytała mnie tylko czy ma oddać bilet, który mi kupiła. Oczywiście zgodziłem się na jej propozycję, bo cóż ona tak naprawdę temu wszystkiemu jest winna. To ja sam nie umiem poradzić sobie ze swoim życiem, a pijąc czynię z jej życia gehennę.

Dzwoniłem we wtorek do Wnęków i dowiedziałem się, że nasza Womirówka została ponownie okradziona. Nie wierzę, by zrobili to turyści, a dla miejscowych zawsze byłem tak dobry jak nikt nigdy już nie będzie, a jednak zrobili mi tak wielkie świństwo. Nie zawiadomię policji, ale postanowiłem złapać złodzieja, bo będą nas okradać co roku i kupowanie do naszego domu jakichkolwiek rzeczy straci sens, a przecież sprawia nam to tak ogromną radość. Zaprosiliśmy w tym roku wielu gości i nawet nie wiem czy będą mieli pod czym spać. Ludzka zawiść jest jednak bezgraniczna. Gdyby oni wiedzieli jak oszczędnie żyjemy w Niemczech, z pewnością nie odważyliby się nas okradać, ale jak im to wytłumaczyć? Większości Polaków wydaje się, że tu pieniądze leżą na ulicy. Może to usprawiedliwia złodziei, bo w ich mniemaniu okradają bogatych nie czyniąc krzywdy biednym.

Przed chwilą dzwoniła Eliza i powiedziała mi o swoim sukcesie. Moją córka dostała się na dzienne studia, gdzie było trzynastu kandydatów na jedno miejsce. Przyjąłem tę wiadomość z ogromną radością. Teraz naprawdę będę musiał uporządkować swoje życie, bo przecież jestem jej ojcem i muszę jej pomóc. Alkoholu, żegnam cię więc bez smutku, ale gdzie ja znajdę pracę? Idę na spacer z Astorem, by wszystko przemyśleć w miarę spokojnie. Kiedy piłem, musiał biedny czekać na Mirę, bo ja wstydziłem się pokazać sąsiadom.

Altenkunstadt, 04.07.1999 r

Mira zna mnie lepiej niż mogłem przypuszczać i mimo, że jak mi dzisiaj powiedziała, rozśmieszyłem ją podczas swojego ciągu alkoholowego do łez zdaniem: Astor jesteś brzydki i pani też nie zerwała panującego wtedy niepodzielnie w domu milczenia. Teraz wszystko wróciło do normy, ale ja naprawdę postanowiłem raz na zawsze zerwać z moim pijaństwem, co prawda pojawiającym się już od dość dawna bardzo rzadko..

Nagrałem już trzydzieści parę stron Dziennika . Jakość techniczna tego nagrania jeszcze przed dwudziestu laty byłaby rewelacyjna, ale dzisiaj nie. Wystarczy ona jednak do zaprezentowania mojej pracy przyjaciołom w Womirówce . Sam nie wiem, czy powinienem dalej nagrywać, bo wydając kasety wszystkie dni będę musiał powtórzyć, ale jak mawiają Niemcy: ćwiczenie czyni mistrzem , a ja przesłuchując poszczególne dni dowiaduję się coraz więcej o moich głosowych i aktorskich możliwościach i z każdym dniem jestem coraz lepszy.

Wczoraj byliśmy z Mirą na basenie w Redwitz i zaczęliśmy wspominać nasz pierwszy dzień w tym miejscu. Jak mogliśmy to wszystko przeżyć? Bilet wstępu kosztował wtedy, tak jak i dzisiaj, 3 marki 50 fenigów, ale wtedy była to dla nas bajońska suma, a poza tym nie mieliśmy czym dojechać na miejsce. W końcu ktoś ulitował się nad nami i zawiózł nas na ten przepiękny basen. Siedząc pełni stresów wśród wesołych, popijających piwo Niemców myśleliśmy tylko o jednym: czy wytrzymamy i choć wspominając tamte dni śmialiśmy się w głębi duszy każdego z nas na zawsze pozostanie strach przed azylanckimi dniami.

Altenkunstadt, 08.07.1999 r

Codzienne nagrywanie Dziennika pochłonęło mnie bez reszty, tym bardziej, że wszystko zacząłem od początku. Wstyd się przyznać, ale jestem naprawdę dumny z wykonywanej pracy. Zaszedłem tak daleko, że mogę liczyć już tylko na samego siebie. Wybacz, proszę, Janusz, ale od dzisiaj nie przyjmę żadnej Twojej uwagi odnośnie tego, co nagrałem, bo jest to po prostu dobre dzięki szczerości, którą wreszcie znalazłem. Twoje ostrzeżenie zaprowadziło mnie na manowce i zmarnowałem bardzo dużo czasu dochodząc do tego, o co Ci chodziło. Kiedy zacząłem nagrywać jako facet, którego Ty chciałeś usłyszeć z taśmy, przemówił do mnie mądrala, który ze mną nie ma nic wspólnego, ale i tak jeszcze raz dziękuję Ci za te kilkadziesiąt godzin wykasowanej pracy, bo dzięki niej znalazłem wreszcie wyłącznie własną drogę ku prawdzie moich nagrań. Nie przypuszczałem, że zdążę jeszcze przed urlopem nagrać tak wiele. Wszystkie kasety zabiorę do Womirówki i każdy z moich przyjaciół będzie ich mógł słuchać do woli. Oczywiście wysłucham pokornie wszystkich uwag, ale w nagraniach nie zmienię już nic.

Wszystko co dotychczas wydarzyło się w moim życiu, nabiera głębokiego sensu. Magnetofon stał w domu bezużytecznie od chwili, kiedy akompaniamenty muzyczne Mira zaczęła nagrywać na dyskietkach najnowszej, szkolnej Yamahy. Dla otrzymanych kilkunastu taśm w prezencie od Rolanda było miejsce tylko w piwnicy, a ja sam popijałem, by przyspieszyć bieg czasu, z którym nie bardzo wiedziałem co robić, a teraz wszystko okazało się tak potrzebne.

Kończy się czyszczenie taśmy, którą zaraz zacznę zapełniać następnymi dniami. Nie piję już zupełnie od dwunastu dni i czuję się wspaniale. Poranne lęki przestały mnie nawiedzać a i ból głowy stał się mniej dokuczliwy. Praca twórcza, co do której wobec samego siebie ma się pewność, że nie jest żadnym oszukaństwem, jest dla mnie najlepszym lekarzem. Zrobię wszystko, by ten mój stan trwał jak najdłużej, bo i Mirze sprawia on tak wiele radości.

Niestety musiałem przerwać nagrywanie, bo mój głos nie jest przyzwyczajony do takiego wysiłku i dostałem chrypki, która na taśmach nie brzmi najciekawiej. Wykorzystam wolny czas na przesłuchanie tego, co dzisiaj nagrałem. To cud, że w tych warunkach umiem pracować nie denerwując się zupełnie. CD nie chcą zaskoczyć i czasami potrzebuję aż pół godziny, by włączyć wybraną przeze mnie muzykę. Nad nami wprowadzili się nowi lokatorzy i urządzając się hałasują niemiłosiernie. Moje nagrania to setki i każdy niepotrzebny dźwięk rejestruje się na taśmie, co powoduje, że każdy dzień powtarzam niezliczoną ilość razy. Przyznaję nieskromnie, że jestem w tej mojej nowej pracy zawodowcem umiejącym powtórzyć nagranie na tym samy poziomie dowolną ilość razy.

Altenkunstadt, 12.07.1999 r

Nagrałem ponad siedem godzin Dziennika . Pisać dalej będę, ale nagrywać na razie nie. Skończyła mi się farba do drukarki, a kupienie nowej przed wakacjami przekracza nasze możliwości. Składamy przez cały rok pieniądze, by w Polsce nie odmawiać niczego swoim przyjaciołom i sobie. Nasza niemiecka codzienność wymaga odreagowania, bo bez niego żyć się tu naprawdę nie da. Przyznaję, że jestem trochę zmęczony pracą, jaką wykonałem. Nie przesłuchałem jeszcze kaset przegranych z taśmy matki i nie wiem jaką one mają jakość. Z pewnością będzie na nich trochę trzasków, bo nie mogłem przecież na tak długo wyłączyć lodówki, która jest ich przyczyną. Nagrywać ponownie jednak mi się już nie chce.

Nie mogę spać. Przesłuchane kasety rozbudziły moje myśli. Właściwe powstały dwa różne Dzienniki : jeden do czytania, a drugi do słuchania. Ten pierwszy daje czytelnikowi o wiele więcej wolności w czytaniu, niż ten drugi słuchaczowi w słuchaniu. Interpretując swój tekst, to ja prowadzę słuchacza pod rękę przez mój świat, który opisuję wybraną przeze mnie muzyką i moim głosem, a pozwalając czytelnikowi go czytać, interpretację pozostawiam wyłącznie jemu. Powinienem więc nie tylko nagrać kasety, ale i wydać Dziennik .

Janusz, dni, które teraz piszę otrzymasz dopiero po naszym spotkaniu, które mam nadzieję nastąpi już wkrótce. Niestety, do dzisiaj nie wiem, czy pomożesz mi w realizacji moich planów. Ustaliłem już sobie nawet strategię działania. Z kasetami, które mam, pójdę w Krakowie do wydawnictw muzycznych i spróbuję jakoś dogadać się z ich szefami. Wiem, że zupełnie nie nadaję się do takich negocjacji, ale nikt nie zrobi tego za mnie i muszę gwałcąc siebie jakoś sobie z tym poradzić. Mam jednak jeszcze cały czas nadzieję, że otworzymy wspólnie naszą firmę, czego pragnę naprawdę. Napisałem i nagrałem już tak dużo, że zawodowcy mogą przewidzieć dalszy bieg rzeczy i ewentualne ryzyko. Nie chce mi się już nagrywać ze świadomością niedoskonałości technicznej mojej pracy. Dobry komputer zapewni mi studyjną jakość i oszczędzi wiele nerwów i czasu, którego w przyszłym roku będę miał naprawdę niewiele. Nawet wielcy aktorzy mają niekiedy ogromne kłopoty w nagrywaniu na żywo tak długich tekstów, ale operatorzy dźwięku zawsze mogą wycinać ich językowe potknięcia. Niestety, ja nie mam takich możliwości, a słuchacz mojego Dziennika wcale nie musi się zastanawiać nad moimi problemami, bo płacąc powinien otrzymać kasetę na najwyższym poziomie. Jutro jeszcze raz przeczytam wszystkie dni i będę je poprawiał, bo słuchając nagrań zauważyłem trochę błędów, których nie umiałem dostrzec w czytaniu. Pieszczę ten swój Dziennik jak kochankę, ale wiem, że on naprawdę jest tego wart.

Altenkunstadt, 15.07.1999

Komputer wczoraj przestał być moim przyjacielem odmawiając jakiejkolwiek dalszej współpracy. Być może jeszcze uda mi się go zreperować, ale koszta takiej operacji mogą być horrendalne. Ciągle na niego narzekałem, więc otrzymałem to, na co zasługuję.

W latach siedemdziesiątych studenci przyszli do dziekana Wydziału Reżyserii Filmowej w Łodzi z prośbą o wymianę wyjątkowo starych kamer, na których kręcili swoje etiudy, a ten przyjrzał im się uważnie i powiedział: o co wam chodzi, przecież na tym sprzęcie kręcił swoje filmy Wajda i się nie skarżył.

Postanowiłem nie przerywać pisania Dziennika, bo mam jeszcze w domu papier i pióro. Nauczyłem się już dawno przyjmować z pokorą wszystko, co niesie mi los, tak więc i tym razem na nic narzekać nie będę. Zresztą tak czy tak w Womórowce dni musiałbym zapisywać w zeszycie, a potem w Altenkunstadt wszystko przepisać na komputer. Moje oczy były już tak zmęczone, że utratę mojego przyjaciela mogę traktować wyłącznie jako uśmiech losu a nie karę.

Dziękuję Ci, Janusz, jeszcze raz za Twój ostatni telefon, a jednak przyjedziesz w tym roku do Womirówki i wreszcie będę mógł Cię poznać z moimi być może wszystkimi przyjaciółmi. Nie ukrywam, że przez cały czas Twojego pobytu na Parchowatce będę Cię namawiał do otworzenia naszej firmy, bo taka okazja może się powtórzyć dopiero za rok, a wtedy na wszystko pewnie będzie już za późno. Wierzę jednak, że tymi moimi monologami nie zepsuję tych kilku dni tak bardzo potrzebnego Ci wypoczynku.

Zapisałem już pierwszą kartkę zeszytu, bez poprawek, których musiałem robić tak wiele pisząc na komputerze. Może właśnie taka pisanina zmusi mnie do jeszcze większej samodyscypliny. Pisząc piórem naprawdę mam wrażenie, że piszę list do Ciebie, a nie Dziennik , bo niczego skreślić nie umiem.

Altenkunstadt, 19.07.1999-09-30

Powoli przygotowujemy się do wyjazdu na Parchowatkę. Kupiliśmy kilkanaście kilo puszek, oczywiście najwięcej miejsca w naszym samochodzie zajmie żarcie Astora. Tym razem pojedziemy z rodziną mojego przyjaciela Zbyszka Dominiaka i pewnie część naszych zakupów zmieści się w jego obszernym bagażniku. Tak jak Ciebie i jego namawiałem od bardzo dawna na pobyt w Womirówce . W tym roku po raz pierwszy tak zaplanował swój urlop w Polsce, że tydzień spędzi z nami w górach. Znamy się już ponad dwadzieścia lat, ale najbardziej zbliżyliśmy się do siebie właśnie tu, w Niemczech. Zapytałem go kiedyś dlaczego wybrał los emigranta, a on odpowiedział mi bez żalu w swoim głosie: zrobiłem to wyłącznie dla swoich córek, dla siebie nie oczekując już nic od życia . Jest im tu o wiele lepiej im niż nam. Pracują oboje i w przyszłość mogą patrzeć bez strachu.

Altenkunstadt, 21.07.1999

Wstałem bardzo wcześnie. Od wielu dni codziennie rano myślę o swojej przyszłości. Przeczucia podpowiadają mi, że nadchodzące wakacje powinienem wykorzystać do walki o swoją niezależność finansową, co znaczyłoby wydanie Dziennika . Przeczytałem i przesłuchałem go już tyle razy, wiem nawet jak poprawić niektóre zdania, by był naprawdę coś wart nawet w książkowym wydaniu, ale nie jestem pewien czy znajdę na to w sobie wystarczająco dużo sił.

Obejrzałem czteroodcinkowy film o życiu Ernesta Hemingway'a i zobaczyłem zupełnie innego człowieka, niż widziałem go po przeczytaniu Intelektualistów . Reżyser filmu nie mógł znaleźć prawdy o Papie, bo na ekranie telewizora przez osiem godzin widziałem go tylko jeden, jedyny raz pijanym, a właściwie na dużym rauszu. W sumie była to bardzo wzruszająca historia życia wielkiego pisarza, ale zbyt odległa od prawdziwego piekła, które on naprawdę przeżyć musiał, a wraz z nim jego najbliżsi. Ani razu nie widziałem jego kaca, ani razu nie widziałem jego strachu przed nadchodzącymi dniami. Dopiero siwy staruszek z ostatniego odcinka próbował opowiedzieć swoją przerażającą prawdę, ale i to też mnie nie zadowoliło. Znam zbyt dobrze samego siebie. My, alkoholicy jesteśmy do siebie tak podobni, że nawzajem się oszukać nie jesteśmy w stanie. Porządni ludzie i tak nigdy nie znajdą wszystkich naszych skrytek dla naszych butelek i alkoholicznych rozpaczy, ale tacy ludzie jak ja, mogą to niestety uczynić w każdej chwili. Być może Amerykanie nie umieliby znieść prawdziwie pokazanego Hemingway'a, tak samo jak my nie moglibyśmy znieść prawdziwie pokazanego Konrada Swinarskiego, bo właśnie oni byli wielkimi synami swoich narodów. Za wielkość płaci każdy artysta wyłącznie swoim życiem, ale my ludzie XX wieku pragniemy tylko wesołych lub przynajmniej pogodnych historyjek. Za wszelką cenę chcemy zapomnieć o towarzyszącym wszystkim naszym dniom bólu. Nie chcemy patrzeć na rozpaczających, ani słuchać cierpiących, bo to właśnie oni przypominają nam o wszystkim tym, co i nas samych ominąć nie może. Po cóż martwić się na zapas - mówi tak często moja żona, ale ona zawsze znaleźć umie swoje ukojenie w pracy z niemieckimi dziećmi.

Altenkunstadt, 22.07.1999

Dzwoniłem do pana Staszka i umówiłem się z nim w niedzielę. Dam mu do posłuchania moje taśmy, o których już słyszał od Klaudiusza. Jeśli ten wielki aktor powie o nich to, co ja myślę zapominając o mojej wrodzonej skromności, to rozpocznę walkę o samego siebie nawet za cenę gwałtu na samym sobie. Boże, dziękuję Ci za tak wspaniałego przyjaciela jakim jest pan Czaderski. Ileż ja zawdzięczam jemu i jego żonie pani Marii Murawskiej. Prawdę pisząc, to oni a nie krakowska PWST nauczyli mnie teatru. Częstochowski Hiob bez pani Marii nigdy nie byłby takim, jakim mogli go obejrzeć widzowie. Dla mnie to właśnie oni byli jednymi z niewielu na tej ziemi, których zawsze było stać na wyjątkowo sprawiedliwą ocenę każdego oglądanego przez nich przedstawienia, a jest to przecież tak bardzo trudne. W każdym z nas drzemie coś złego i nasze oceny tak rzadko są sprawiedliwe, bo w sumie wszyscy o coś gramy, by wspiąć się do góry, a potem spaść i potłuc sobie tyłek.

Womirówka, 01.08.1999

Siedzę pisząc na werandzie naszego górskiego domu. Moje ukochane góry otacza delikatna mgła, Mira gotuje rosół, a Astor jak zwykle śpi w moim łóżku. Końcówka pobytu w Niemczech i początek pobytu w Polsce znowu były alkoholiczne. Jestem jednak bardzo słabym psychicznie człowiekiem. Nie wytrzymałem, bo dzwoniąc do Polski dowiedziałem się, że w przeciągu dwóch miesięcy włamano się do Womirówki aż trzy razy. Oddałem temu miejscu całe swoje serce, a tak pewnie nie wolno mi postępować. Tym razem Mira przeszła przez piekło, bo poradzić sobie ze mną nie umiała zupełnie.

W Częstochowie pan Staszek wysłuchał moich taśm i usłyszałem od niego, że wszystko jest napisane świetną polszczyzną i że mimo trwającej tak długo naszej przyjaźni dopiero teraz, po wysłuchaniu Dziennika zrozumiał mnie tak, jak powinien. W ostatnich tygodniach pan Czaderski nie był w najlepszym nastroju i słuchana przez niego moja opowieść zmuszała go do częstego wyłączania magnetofonu, a mimo to nie mogąc opanować samego siebie, ponownie przyciskał włącznik, bo było to silniejsze od niego. Cały czas podczas mojego pobytu u niego okazywał mi nieznany dotąd szacunek. To on, mój teatralny mistrz, po raz pierwszy od tylu lat zechciał potraktować mnie nie jak swojego ucznia, lecz jako partnera. Była to dla mnie tak wspaniała chwila, że ponownie, naprawdę nie wiem już po raz który, postanowiłem zerwać z alkoholem. Taśmy przesłuchał również Zbyszek Dominiak, jego żona, mama i teściowa podczas powrotu z Niemiec do Polski i znowu usłyszałem od mamy mojego przyjaciela, że rozpłakała się kilkakrotnie słuchając mojej spowiedzi, ale powiedziała mi również, że dzięki temu co usłyszała, mogła zrozumieć wreszcie aż do bólu swojego syna, który przecież też jest takim samym emigrantem jak ja.

Tu w górach, od sąsiada, byłego radiowca, któremu dałem do posłuchania pierwszych dwanaście stron Dziennika usłyszałem : to jest zbyt osobiste i wydawać tego nie powinieneś, co przekładając na mój alkoholiczny język znaczyć mogło tylko: twoim pisaniem niepotrzebnie zakłócisz spokój wielu ludziom . Zrozumieć mogłem to tylko tak, że moja praca będzie nie tylko wzruszać i uczyć, ale i walczyć z całym tym rządzącym dzisiaj Polską tałatajstwem, a może nawet pomoże odnaleźć się w życiu wielu ludziom. No, ale dość tych wszystkich zachwytów nad samym sobą. Przelewam na papier swoje życie i pewnie będę musiał zapłacić za to ogromną cenę. Wszystkim, którzy zechcą posłuchać w górach moich pierwszych pięć taśm, nie będę czynił żadnych trudności. Resztę będę pisał i nagrywał do chwili wydania w zupełnej samotności i ciszy. Myśli bez skreśleń przelewam na papier. Nie pamiętam takiej chwili. Chcę, by moi przyjaciele powiedzieli wreszcie mojej żonie, Mirze, że piekła, do których tak często schodziła przez mój alkohol były tak samo konieczną częścią jej życia ze mną jak i chwile szczęścia, których przecież dałem jej choć parę. Znowu pisze mi się zbyt łatwo. Zabieram więc Mirę i Astora na górski spacer.

Zbyszek z żoną wytrzymali u nas aż trzy dni, co jak na zupełnych górskich nowicjuszów było niezmiernie dużym wyczynem. Wieczorami popijali sobie z Mirą alkohol, a ja rozmawiając z nimi nie zazdrościłem im tego zupełnie. Tak niewielu ludzi umie na okres wakacji zostawić wszystkie swoje troski daleko od siebie. Zabija nas cywilizacja szybciej niż sami umiemy to zauważyć, a my nie chcemy jakoś temu wcale przeciwdziałać, drżąc ciągle o wszystko, co od niej otrzymaliśmy.

Czyż pies może nam dać więcej niż niejeden człowiek? Od dzisiaj myślę, że tak. W górach zagubił się mały psiak, którego nazwałem Brzydalem . Przygarnęliśmy go oczywiście mimo ogromniej jego nieufności, jaką nam okazywał na początku. Po kilku dniach zabrał go jego właściciel, a dzisiaj przed obiadem Brzydal przyszedł ponownie podziękować nam za udzieloną mu gościnę. Musieliśmy go głaskać, a on po godzinie naszych pieszczot odszedł przyjaźnie machając ogonem... Przed chwilą znowu wrócił. Widocznie jest mu u nas najlepiej, ale my. niestety, nie będziemy go mogli zabrać do Niemiec, bo stary już Astor mógłby pomyśleć, że wzięliśmy sobie nową zabawkę.

...>>>czytaj dalej

 
RUCH RODAKÓW : O Ruchu Dolacz i Ty
RODAKpress : Aktualnosci w RR Nasze drogi
COPYRIGHT: RODAKnet
NASZE DROGI - button AKTUALNOŒCI W RR NAPISZ DO NAS