O RUCHU RODAKÓW
PRZYSTĄP DO RUCHU RODAKÓW
RODAKpress - head
HOME - button
LIST-DZIENNIK cz.7 - Wojciech Kopciński

 

 

 

 

 


Część VII
Altenkunstadt, 21.04.1999 r

Jedziemy dzisiaj wieczorem do Bernka, naszego przyjaciela, dzięki któremu nieźle poznałem niemiecki. Nasza przyjaźń trwa już dziesięć lat. Jak dotąd nie spotkałem tak wspaniałego i bezinteresownego Niemca. Na początku naszego pobytu w heimie Niemcy zafundowali nam dwie godziny tygodniowo z nauczycielem języka niemieckiego. Był nim właśnie Bernek Bäuml. Za pracę, którą wykonywał, otrzymywał niewiele pieniędzy i jak mi się potem przyznał, zgodził się nas odwiedzać powodowany ciekawością innych narodowości. Na lekcje przychodzili: Arabowie, Czesi, Jugosłowianie, Kurdowie, Słowacy, Polacy i nawet Koreanka. Bernek wiedział, jak źle stoimy finansowo i zawsze przynosił z sobą, to karton wina, to skrzynkę piwa, by po lekcjach spokojnie porozmawiać o naszych problemach. Rozmowy przeciągały się zawsze do północy, ale uczniowie, prawie wszyscy pracujący na czarno, urywali się zaraz po skończonych zajęciach. Praca otumania, bo nikt z ciężko harujących nie był wstanie opanować choć trochę tego tak trudnego języka. Oczywiście z każdym miesiącem było na lekcjach coraz mniej uczniów, co dla wytrwałych oznaczało więcej poświęconego im czasu przez nauczyciela i co było równie istotne - więcej alkoholu do wieczornych rozmów. Po dwóch miesiącach na zajęcia przychodziło tylko kilka osób. Znaliśmy już wtedy troszeczkę niemiecki i mogliśmy rozmawiać prawie o wszystkim, ale najczęściej wybieraliśmy politykę. Bernek bardzo szybko zorientował się, że ja naprawdę mam coś do powiedzenie i tak zaczęła się nasza przyjaźń. Pomagał mi wiele razy pisząc listy do niemieckich urzędów. Zresztą czyni to do dzisiaj, a ma dla mnie szczególnie szczęśliwą rękę, bo każdy napisany przez niego list otrzymywał odpowiedź, której pragnąłem. Dzisiaj też dam mu napisany przeze mnie list do ministra kultury w Monachium, by poprawił go swoim niemieckim myśleniem. Zapytałem go niedawno: czy będę kiedyś bardzo dobrze mówił po niemiecku , a on odpowiedział : nie Wojtku, bo za bardzo w myśleniu jesteś Polakiem, a znajomość niemieckiego, którą masz i tak ci wystarczy, ponieważ dokładnie umiesz wyartykułować swoje myśli, a w tym przypadku pojawiające się czasami błędy gramatyczne nie mają najmniejszego znaczenia . O tylu lat namawiam go na wspólny wyjazd do Polski, ale on jakoś zdecydować się na to nie może. Dzisiaj wieczorem to też pewnie mi się nie uda.

Altenkunstadt, 22.04.1999 r

Niemcy bardzo boją się wojny i prawie wszyscy zdają sobie sprawę z powagi sytuacji. Bernek napisał mi oczywiście wspaniały list, a potem dość długo rozmawialiśmy o tym co dzieje się w Jugosławii. Jeden z jego znajomych, wojskowy powiedział mu, że angielskie samoloty bombardujące Belgrad każdej nocy przelatują nad naszymi domami, bo jest to najkrótsza droga na tamten teren. Niebezpieczeństwo niezamierzonego bombardowania dotyka więc w jakiś sposób i Niemców. Przecież o wypadek nie jest tak trudno. Może rzeczywiście nadchodzi już koniec świata. Przeżyłem prawie pięćdziesiąt lat, ale co w wypadku wojny mają powiedzieć młodsi ode mnie. Polskie szczęście: ledwo wstąpiliśmy do NATO, a już prowadzimy wojnę. Ciekawe co się stanie po naszym wstąpieniu do Unii Europejskiej?

Przez godzinę bawiłem się nowym radiem, które dzisiaj otrzymałem pocztą. Zamówiłem je, by wreszcie wiedzieć co dzieje się w kraju, ale nie znalazłem żadnej polskiej stacji mimo, że mam siedem zakresów krótkich fal. Zrobiło mi się bardzo smutno, słyszałem tak wiele języków świata i ani jednego polskiego słowa. O co tu chodzi, czyżby celowo polski rząd zamierzał pozbawić polskich emigrantów jakichkolwiek wiadomości z kraju, przecież nie każdy ma antenę satelitarną. Polacy mieszkający w byłych republikach Związku Sowieckiego są w jeszcze gorszej sytuacji, bo przecież nie przyjeżdżają do Polski tak często jak my.

Polonia jest o wiele bogatsza niż większość polskiego społeczeństwa i pewnie według rządzących jest zagrożeniem dla istniejących w ojczyźnie układów, najlepiej więc odciąć ją od informacji. Zachodnie media tak niewiele mówią o Polsce, że można by pomyśleć : to jakiś nic nie znaczący kraj na końcu świata . Kiedy wreszcie obudzi się w nas Polakach poczucie własnej wartości na tyle silne, by wybory rzeczywiście miały zbawienny wpływ dla przyszłości narodu. Polski duch jest jeszcze tylko wśród górali, resztę powoli zżera czerwona zaraza. Ile będzie to jeszcze trwało, dlaczego wszyscy boją się nazywać rzeczy po imieniu. Być może przestałem już zupełnie rozumieć ludzi mieszkających na ziemi moich przodków. Jakoś nie umiemy żyć z tą wolnością wywalczoną dla nas przez polskiego papieża. Nie wiem czy jeszcze kiedyś urodzi się tak wielki Polak. Boże, jak on musi cierpieć, patrząc na tą nową Polskę z tak bardzo zdegenerowanym narodem. Najbardziej było to widać kiedy spoglądał na polskie Tatry. Stał wtedy odwrócony tyłem do kamery, a ja naprawdę wiedziałem, co on wtedy odczuwał i tylko łzy cisnęły mi się do oczu. Tyle wysiłku i wszystko prawdopodobnie pójdzie na marne, ale tym razem już na zawsze. Zginiemy na własne życzenie, bo wynaradawiamy się o wiele szybciej niż za rządów nie przefarbowanych komunistów. Gdybym był młodszy, pewnie nie przyglądałbym się temu wszystkiemu z tak dużego oddalenia, ale nie jestem niestety. Będę w Polsce, kiedy Jan Paweł II przemówi do polskiego parlamentu, będzie to z pewnością najważniejsza chwila w dziejach Polski. Jeśli moi rodacy nie zrozumieją jej na tyle dobrze, by natychmiast zacząć robić porządki we własnym domu, to za w kilkanaście lat będą już tylko służącymi. Jak to się stało, że wmówiono narodowi nową, obywatelską światłość, światłość bez miłości do Boga, rodzinnej ziemi i bliźnich. Jak to się stało, że waleczny Polak przeląkł się zakręcenia kurków w zachodnich bankach? Boże, czy my naprawdę jesteśmy tak głupim narodem?

Altenkunstadt, 23.04.1999 r

Dzień moich imienin zaczął się życzeniami i prezentami od mojej żony. Po śniadaniu jak codziennie poszedłem wyjąć korespondencję ze skrzynki pocztowej. Znalazłem w niej życzenia od teściowej i tak oczekiwany list od księdza Marka, dyrektora Sceny Salezjańskiej, a w nim wspaniale przygotowany przez Cyganika regulamin I Międzynarodowego Festiwalu Widowisk Misteryjnych Pasja 2000 , oraz salezjańskiego Łoś Pressa , wydanego tak dobrze, że aż dech zapiera. Jestem jak zwykle o tej porze zupełnie sam w domu, nie licząc Astora, więc postanowiłem uczcić ten dzień i poszedłem po jedno piwo do sklepiku naprzeciwko. Znająca i lubiąca mnie sprzedawczyni. nie chciała przyjąć pieniędzy mówiąc: dzisiaj pan nie płaci . A jednak i zwykli Niemcy też powoli zaczynają mnie akceptować. To miłe. Wieczorem będę jeszcze oglądał prezentacje uczniów szkoły muzycznej z Altenkunstadt i premierowy występ chóru, który od nowego roku prowadzi Mira. Potem jak zwykle spotkanie z niemieckimi nauczycielami muzyki przy bawarskim piwie. Za chwilę zadzwonię do Krakowa, by dowiedzieć się, czy za tydzień rozpoczynam próby Zapisków więziennych z okazji pielgrzymki do Polski Jana Pawła II. Bardzo chciałbym znowu być w Krakowie, by choć trochę pomóc Heńkowi w przygotowaniu festiwalu w chwilach nie zajętych pracą na scenie.

Marka nie zastałem i muszę zadzwonić do niego jeszcze raz wieczorem, ale pewnie wszystko jest już rozstrzygnięte i denerwuję się niepotrzebnie. Mój asystent Darek, z którym rozmawiałem, powiedział mi, że Hioba na razie nie możemy wznowić, pozostają więc tylko Zapiski , które spokojnie możemy zrobić przez trzy tygodnie. Byłoby to zresztą piękne podziękowanie dla najlepszych, odchodzących już niestety z naszego teatru Klaudiusza Sobonia i Bogdana Dudziaka. Do pozostałych ról wybrałbym studentów z pierwszego roku, bo cały czas liczę, że Klaudiusz i Bogdan pozostaną w Krakowie i dalej będą pracować dla naszej sceny. W końcu ludzi naprawdę utalentowanych jest na świecie tak niewielu, że trzeba ich zatrzymać w Krakowie wszystkimi możliwymi środkami, bo właśnie takie indywidualności jak oni tworzą charakter tej sceny. W roli zakonnicy obsadzę Kamyka i tym pewnie zdobędę tę niezwykle utalentowaną dziewczynę dla pasyjnego festiwalu.

Altenkunstadt, 24.04.1999 r

Moje plany swoje, a życie swoje. Niestety nie rozpocznę pracy na Scenie Salezjańskiej w tym sezonie, bo w nowym zespole nie wykształciły się jeszcze intelektualne osobowości, które mogłyby narzucić pozostałym moje widzenie teatru. Nikt z nich nie rozumie, że aktorstwo to posłannictwo. Rozmawiałem z Markiem i zaproponował mi pracę w ramach warsztatów teatralnych dopiero we wrześniu, ale lepiej późno niż wcale. Może pozwolą mi zabrać tę nową grupę teatralną do Womirówki, bym tam zrobił próby czytane i na nowo zbudował zespół, którego nie mam mimo premiery Pasji . Teatr potrzebuje czasu, a do festiwalu i ponownego powstania zespołu teatralnego pozostało tak niewiele miesięcy. Nie wiem, czy jest jeszcze w seminarium ktoś, kto naprawdę rozumie ku czemu dążę angażując się całym sobą w każdą premierę. Dopiero to, co napisał Cyganik, uświadomiło mi do końca jak ważne dla polskiego teatru było wymyślenie przeze mnie idei tego festiwalowego spotkania zatytułowanego Pasja 2000 , a to zmusza mnie do nieprawdopodobnej odpowiedzialności, ale czy tylko moja odpowiedzialność wystarczy? Uczciwość w teatrze to naprawdę za mało, bo potrzebuje on jeszcze wielkich ludzi wyprzedzających swoim myśleniem epokę, w której żyją, ale na to trzeba być odważnym i bez względu na cenę, jaką za to przyjdzie zapłacić, trzeba walczyć o swoją rację mówiąc innym prawdę w oczy bez zachowawczych uników. Czy nowi aktorzy będą to umieli? Przy obecnym stosunku do naszej teatralnej pracy części pedagogów z pewnością nie.

Altenkunstadt, 25.04.1999 r

a kilka dni przyjedzie Klaudiusz i w ciszy naszego mieszkania będziemy rozmawiali o przyszłości Sceny Salezjańskiej, popijając w przyzwoitych ilościach miejscowe piwo. Nie wiem, ile zdążę mu pokazać przez tych zaledwie kilku dni jego pobytu miejsc wartych odwiedzenia, ale z pewnością będziemy ciągle rozmawiali na tej neutralnej dla nas ziemi. Jestem znowu w znakomitej formie i bardzo szkoda, Janusz, że jeszcze nie zadzwoniłeś do mnie. Pewnie masz jak zwykle tysiące ważniejszych spraw, ale wiedz, że każdy Twój telefon sprawia mi ogromną radość. Reklamuję Pasję 2000 jak mogę. Wysłałem materiały o niej do polskojęzycznej gazety Samo Życie, ukazującej się w Niemczech i wiem, że jej bardzo mi przychylny redaktor naczelny pan Kollar opublikuje wszystko w jej najbliższym numerze. Być może niemiecka Polonia ofiaruje trochę marek na nasz festiwal. Jeśli nie, będę wiedział, jak szybko zaczynają chorować na ateizm i znieczulicę zamieszkali tu Polacy. Po za tym umówiłem się pod koniec tygodnia na spotkanie z moim przyjacielem, burmistrzem Weismainu Peterem Riedelem, który obiecał mi pomoc dla naszego przedsięwzięcia. To właśnie z nim prowadzę polsko-niemiecką wymianę kulturalną i jak do tej pory zawsze mogłem liczyć na jego wsparcie. Zabrałem go nawet dwa razy do Polski, by poznał mój naród nie tylko z moich opowieści. Nie spotykamy się już teraz tak często, bo niemiecki burmistrz pracuje od świtu do nocy, a w niedzielę musi być w kościele na mszy, gdyż jego nieobecności mogą spowodować przegranie następnych wyborów. W tym kontekście, w myśl definicji nowoczesnych obywateli Polski Niemcy nie są państwem normalnym. Burmistrz jest tutaj wzorem przyzwoitości i jeśli moralnie nie umie się prowadzić, musi zrezygnować ze swojego urzędu, a jeśli go na to nie stać rezygnują z niego wyborcy, którzy wcale nie muszą znać programu partii, którą on reprezentuje, bo wystarczająco dobrze znają człowieka, na którego oddają głos. To jest właśnie tajemnica całej zachodniej demokracji, której do dzisiaj w Polsce nie ma i licho wie, czy nadejdzie kiedykolwiek.

Altenkunstadt, 26.04.1999 r

Otrzymałem dzisiaj dwie płyty z indiańską muzyką, których poszukiwałem dla mojego filmu od trzech lat. Powinienem zacząć pisać scenariusz Pod wulkanem , ale wtedy musiałbym zostawić Dziennik na nie wiem jak długo, a przecież to właśnie on od tak wielu tygodni nadaje tu, w Niemczech, sens mojemu życiu. Jakoś nie umiałbym pisać dwóch rzeczy naraz, bo musiałbym po niemiecku zaplanować rozkład dnia, do czego zupełnie nie jestem zdolny. Podobno w Polsce są pisarze umiejący napisać każdego dnia kilka stron różnych książek Nie jestem pisarzem, więc mogłem się zwolnić od takich twórczych obowiązków.

Wieczorami słucham Radia Maryja , bo jest to jedyna polska stacja odbierana w Altenkunstadt na falach krótkich. Czasami jak za komunistycznych lat zakłócają jej odbiór inne, jeszcze przeze mnie nie rozpoznane polskie stacje, ale nie muszę tak wysilać słuchu jak przy babcinym radiu z moich młodzieńczych lat. Polska, do której tęsknię, to ludzie dzwoniący do tego radia. Tylko w nich umiem jeszcze odnaleźć nadzieję na przetrwanie mojej ojczyzny. To bardzo pociesza i dalej żyć pozwala.

Altenkunstadt, 27.04.1999 r

Przed chwilą wróciłem z długiego spaceru z Astorem. Dookoła coraz szybciej budzi się wiosna, Niemcy porządkują swoje ogródki i znowu nasza wieś będzie jak z kolorowego prospektu. Mieszkam naprawdę w ogrodach Boga, jak mówią o tej ziemi jej mieszkańcy. Człowiek bardzo szybko przyzwyczaja się do piękna tak, że z czasem przestaje je zauważać. Kiedy przejeżdżam przez polskie wsie tak bardzo zeszpecone komunistycznym budownictwem myślę wyłącznie o tym, czym mogłaby być Polska bez narzuconych nam rządów. Zabijano systematycznie nie tylko ludzi, ale i ich otoczenie. Ocaliła naród wyłącznie wiara w Boga, więc teraz i ją zniszczyć postanowiono. Jedna wolna radiostacja w Polsce to trochę za mało, by naród ponownie mógł się obudzić. Ogłupiani jesteśmy jak za czasów komuny, ale tym razem w imieniu niczym nieograniczonej wolności człowieka. Wymyślono to hasło, by bogaty dalej pogardzał biednym, którego teraz dodatkowo nazywa się biednym-zacofańcem. Europejskość nowej klasy zarządzającej Polską jest po prostu śmieszna, oni nie mają żadnych korzeni, bez których jest się tylko parweniuszem, jeszcze śmieszniejszym w modnym garniturze i z miną zawsze zadowolonego i pewnego siebie zaprzedańca. Przedwojenna inteligencja powoli wymiera, polski chłop pogrąża się w nędzy, a robotnik nie ma już nic do powiedzenia. Dla narodu pozostają więc wyłącznie księża jako jego duchowi przewodnicy. Nie wiem, czy oni właśnie to kiedykolwiek zrozumieć zechcą, bo dzisiaj ksiądz powinien być nie tylko duchownym, ale i nauczycielem polskiej historii, wzorem uczciwości, bo każdy jego, nawet najmniejszy błąd będzie bezlitośnie wykorzystany przez siły próbujące zniszczyć nasz naród do reszty. Jedna czarna owca wśród księży to plama na całym duchowieństwie, a w konsekwencji powolna utrata wpływu na kształtowanie mądrości narodu i jego odwiecznego dążenia do prawdziwej wolności. Do dzisiaj nie ukarano winnych pojałtowej zapaści Polski, jak więc można wychowywać nowe pokolenie? Media nie mówią już co jest dobre a co złe, lecz tylko co jest nowoczesne, a co jest zacofane. Nowocześni to ci wszyscy, którzy mają pieniądze, dostęp do władzy i starannie ukrywaną partyjną przeszłość, zacofani to uczciwi i biedni katolicy, prawie jak za życia Jezusa Chrystusa. Bez wiary w Boga i bezgranicznego poświęcenia polskich księży naród polski nigdy nie przetrwałby swojej niewoli, ale wtedy księża mieli o wiele słabszego wroga. Teraz nadchodzi ich najtrudniejszy egzamin. Polska arystokracja, niestety, zdać go nie umiała. Znałem dobrze tylko Bogdana Rożyńskiego, jednego z ostatnich potomków tego wielkiego, polskiego rodu. Spotkaliśmy się w heimie w dniu naszego przyjazdu z obozu w Zirndorfie. Bogdan zginął w wypadku samochodowym prawie zaraz po swoim powrocie do Polski. Zostawił żonę z trójką dzieci. Z mojego balkonu widać wieżowiec, w którym było jego ostatnie niemieckie mieszkanie. By utrzymać rodzinę, pracował wsypując worki plastiku do niemieckich maszyn na trzy zmiany, a gdy dzieci podrosły i potrzebował więcej pieniędzy, zaczął wbijać długie gwoździe w betonowe konstrukcje. Po kilku latach takiej pracy wylądował w szpitalu na operacji nerwów rąk, a po niej postanowił wrócić do ojczyzny. Nawet dzisiaj nie chcę myśleć o wszystkich upokorzeniach, które tu przejść musiał, by zarobić trochę marek. On, właściciel niezliczonych kresowych hektarów. Kupił niewielki dom z kawałkiem pola, na którym miał założyć pasiekę. Przyszła zima, śliskie polskie drogi i jego koniec. Ileż razy prosiłem go, by nauczył się niemieckiego? W każdej sytuacji przebijała przez niego duma jego przodków i nerwowe wybuchy gniewu, które tylko pogarszały jego sytuację. Dla mnie był polskim arystokratą, ale czy musiał być nim dla Niemca, który stworzył sobie obraz Polaków na wzór niewolnika z lat okupacji. Bogdan skończył AWF i jak każdy emigrant otrzymał w końcu swoją szansę pracy w wyuczonym zawodzie. Miał tylko przed jej podjęciem skończyć kurs w Monachium. Odmówił, motywując to wartością uczelni którą ukończył w komunistycznej Polsce, on polski arystokrata. Kiedy narzekam na swój los, myślę o nim i jego chwilach przy plastiku i betonie, i co tu ukrywać, czuję się lepiej, ale nie na tyle, by nie iść po piwo...

Kupiłem dwie butelki, przy dzisiejszym upale powinny one ugasić pragnienie i smutek napadający mnie jeszcze czasami. Klaudiusz za kilkanaście godzin będzie na dworcu w Burgkunstadt, gdzie powinienem czekać na niego. Przed nami, mam nadzieję kilka wspaniałych dni, szczególnie dla mnie, bo on takich chwil ma nieskończenie wiele z krakowskimi współbraćmi. Zachowuje we wspomnieniach wszystkie wizyty naszych przyjaciół jak zakochani młodzieńcy kosmyk włosów wybranej. Klaudiusz pewnie od dawna ma swoje wyobrażenie miejsca, gdzie obecnie żyje, moja mama, jak powiedziała mi siostra myśli, że mieszkamy w barakach, ale być może to co zobaczy, zmieni jego krakowskie wyobrażenia o mojej samotni, oby na dobre!

Altenkunstadt, 28.04.1999 r

Nie mogę spać. Przeżyte lata wróciły bolesnym wspomnieniem. Ile lat będę jeszcze mieszkał w Niemczech? Czy kiedykolwiek wrócę do Polski? Powinienem przeczytać Dziennik , zanim przeczyta go Klaudiusz, ale boję się, że nie odnajdę już w nim siebie, bo on już dawno zaczął żyć własnym życiem i mój obraz, jaki się wyłania z niego, powoli może nie zadowolić mnie wcale. Pisać jednak muszę.

Do bólu dorosłem w dniu oblania matury. Na pytanie profesora z historii: kto jest ministrem obrony narodowej odpowiedziałem: pan Wojciech Jaruzelski . Przewodniczący komisji chcąc dać mi jeszcze szansę poprawił: towarzysz Jaruzelski , ale ja brnąłem dalej: dla panów jest towarzyszem, a dla mnie panem, bo ja do partii nie należę . Ukarano mnie w iście stalinowski sposób. Kazano zebrać się wszystkim abiturientom na sali gimnastycznej i ustawić w szeregach wokół trzech jej ścian. Wyczytano na początku nazwiska wszystkich tych, którzy nie zdali i kazano nam natychmiast opuścić środkiem salę. To właśnie wtedy oczy moich kolegów zadały mi pierwsze, nie zagojone do dzisiaj rany. Po latach w tym samym gimnazjum miałem spotkanie z młodzieżą po premierze Edypa w częstochowskim teatrze. Pomysłodawca mojej kary dalej uczył młodzież w tej szkole, ale nie przyszedł na spotkanie. Dobrze wiedział, że tylko w jego obecności mogę to dla pamięci opowiedzieć wszystkim tam obecnym. Wtedy przeklinałem tego człowieka, dzisiaj właściwie jestem mu wdzięczny tak samo, jak wszystkim łobuzom, tak mocno w chwilach moich lotów ściągających mnie na ziemię, bo bez bólu, który mi przysporzyli, niewiele mógłbym zrozumieć. Niech więc wam wszystkim dalej się powodzi, a mnie Boże pozwól tylko choć jeden raz spojrzeć w ich oczy, bym się przekonał, czy już zmądrzeli.

Wróciliśmy z zakupów, by jakoś się przygotować na przyjazd Klaudiusza. W sklepach ogarnia mnie jeszcze dość często szał zakupów, jakbym chciał sobie wynagrodzić wszystkie dni w Niemczech, kiedy naprawdę na nic mnie nie było stać. Moim marzeniem było wtedy choć raz iść na piwo do knajpki stojącej na górze Kordigast. Przechodziliśmy obok niej wiele razy z Mirą i Astorem odbywając codzienne azylanckie spacery. Wyobrażałem sobie wtedy, że dzień, kiedy usiądę przy stoliku i zamówię sobie kufel miejscowego piwa, zmieni całkowicie moje życie. Zmienił, bo prawie zaraz po jego wypiciu wróciłem do Polski z dwiema markami w kieszeniach. Oczy moich znajomych były podobne do oczu z sali gimnastycznej. Ze wstydu nie wychodziłem prawie zupełnie z mamy mieszkania. Zadzwoniłem do bielskiego teatru gdzie pracowała Mariolka, a ona zaprosiła mnie na przedstawienie. Tak zaczął się mój trzyletni pobyt w Polsce, po którym już bez żalu ponownie wyjechałem na Zachód. Miałem kiedyś w Polsce tak wielu przyjaciół i znajomych, ale w smutku i biedzie człowiek zawsze jest zdany na samego siebie. Nie żałuje tamtych dni, bo i one wzbogaciły mnie przyjaźnią nielicznych i kopniakami licznych. Teraz w Womirówce jest miejsce tylko dla tych sprawdzonych, choć być może i słabi duchem znajomi znajdą również w niej kiedyś schronienie. Najpiękniejszą chwilą w życiu człowieka jest przecież dzielenie się z innymi, branie czegokolwiek zawsze upokarza, a od dającego wymaga ogromnego taktu. W takich chwilach najłatwiej jest poznać człowieka, lub stracić na zawsze przyjaciela.

Altenkunstadt, 03.05.1999 r

Odwieźliśmy wczoraj Klaudiusza na dworzec w Bayreuth. Mam nadzieję, że znalazł u nas miejsce bliskie swemu sercu. Podczas jego pobytu nie prowadziłem Dziennika , by nie tracić ani chwili z tak oczekiwanych przeze mnie rozmów o przyszłości naszej Sceny Salezjańskiej. Może Bóg ulituje się nad nami i Klaudiusz otrzyma zgodę swoich przełożonych na pobyt w Krakowie przynajmniej do końca festiwalu Pasja 2000 . Wiem doskonale jak wiele mógłby zrobić dla nieskończonego rozwinięcia moich marzeń. Tylko on zna je dokładnie i co jest jeszcze ważniejsze, rozumie je być może lepiej niż ja sam. Za nami pięć dni rozmów, a właściwie moich nieustających monologów, za mną jego nieprawdopodobna cierpliwość wysłuchiwania moich opowieści o tym, jak to wszystko według mnie być powinno, za nim nauka życia, którą prawdopodobnie przyjąć zechciał. Wiem doskonale, że powinienem być razem z nim w tym najważniejszym dniu jego życia, w bytomskim kościele, kiedy odprawi swoją pierwszą mszę jako ksiądz, ale wiem też, że zabranie zmęczonej pracą Mirze dwóch dni z jej urlopu byłoby zbyt okrutne. Nasze życie nie składa się więc z niczego innego jak tylko z wyborów dokonywanych przez nas samych niezmiennie od wschodu do zachodu słońca i właśnie pomiędzy nimi kryje się dobro i zło. Nie ja układałem ten świat, ale ja w tym świecie miałem i mieć zawsze będę prawo wyboru. Ceną za niego jest już tylko wyłącznie sprawa mojego sumienia.

Rozbudzony mądrością Klaudiusza dzwonię dobijając się swoich praw, jak zwykle bezskutecznie i jak zwykle niekoniecznie. Telefon bratem, telefon emigracyjnym kolegą, ale któż to zrozumie, moja żona z całą pewnością nie! Polska rozrywana światem, i ja pogrążający się w swoją, niestety, alkoholową zapaść. Pisać przestać już powinienem, napełniane brudem kieliszki. Iść choćby przez chwilę, iść choćby po nic, to tyle.

Altenkunstadt, 04.05.1999 r

Błogosławionym zaiste wydał mi się los psa czy ropuchy; ach, z jakąż radością byłbym wziął na się los psa czy konia, wiedziałem bowiem, że stworzenia te nie mają duszy, którą by zatracić mogły pod wieczystym ciężarem piekła czy grzechu, jak moja dusza zatracić się mogła. Ach, a chociaż to wiedziałem, chociaż to czułem i chociaż złaman byłem tą wiedzą, to przecież większego bólu zaznałem, gdym z całych sił szukał i nie znalazł w duszy mojej chęci wyzwolenia.

John Bunyan Obfitość łaski dla głównego z grzeszników

Dorosłem do pisania scenariusza Pod wulkanem , ale bez alkoholu iść dalej pewnie nie będę umiał. Nie rozbiję dzisiaj swojej samotności telefonami. Trzeba będzie wreszcie wrosnąć w tekst, który zaczyna być moją, prywatną wojną o sens moich poczynań. Chcę być sam, w chwilach mojej własnej grozy, ale i to jest niemożliwe. Ukrywana wódka, wódka zabroniona mi kategorycznie przez krakowskiego lekarza krzyczy do mnie z biblioteki marzeń, a ja czekam tylko na moją samotność spożyć mi ją pozwalającą.

Klaudiusz zaproponował mi granie w Końcówce , wiedząc, że na to tylko ja poważyć się mogę. Zagrać z nim choćby tylko w jednym przedstawieniu, to dla mnie dotknąć Becketta z najbardziej znanej mi strony, prawdę powiedziawszy Hamm to ja, nie Konsul, jak myślą moi znajomi i niestety najbliżsi. Nie wiem tylko, czy zdołam nauczyć się tego tekstu na pamięć.

Życie jest tak często częścią sztuki. Głowa znowu zaczyna mnie boleć nieskończenie. Ból zawsze przypominać musi o Jego krzyżu. Tak bardzo chciałbym żyć wyłącznie dla Niego, nie umiem, wszystko co robię, mimo Jego nieustannej pomocy, zamyka się wyłącznie w moim egoizmie. Moja wolność, mimo mojej wiary w Niego, nigdy nie pozwoliła mi iść za Nim tak bardzo, jakbym tego chciał. Pracując dla Sceny Salezjańskiej jestem tylko zawodowcem, na zimno reżyserującym przedstawienie. To za mało, by z ufnością oddać się Jego dłoniom, to za mało, by dotknąć choć cząstki jego boskości. Jak mrówka robię swoje myśląc wyłącznie o powrocie do państwowego teatru. Jednak On pozwolił mi pracować dla tej sceny, mnie alkoholikowi, bez szans na wyzdrowienie. Jezus pewnie rozumie takich jak ja, bo jesteśmy nieskończenie maleńką cząstką jego krzyża i odczuwamy tylko nieskończenie mniejsze cierpienie, ale je odczuwamy bardziej niż wszyscy inni poukładani ludzie. Niestety muszę się znowu napić z biblioteki moich snów. Matka Boska zawsze, kiedy moje oczy podnoszę do góry, patrzy na mnie przepełniona bólem, a ja dzisiaj w nie spojrzeć nie umiem. Odpływam i odpływać chcę. Do widzenia.

Altenkunstadt, 05.05.1999 r

A jednak przetrwałem. Leczyłem kaca z niezrozumiałym dla mnie samego rozsądkiem. Jestem już zupełnie normalny mimo promili w mojej krwi. Podobno Niemcy ustalili naukowo śmiertelną dawkę alkoholu dla człowieka, ale w nawiasie nie zapomnieli dopisać: nie dotyczy Rosjan i Polaków. To ta ich pruska dokładność uratowała mi życie. Nie wiem dlaczego jeszcze żyję, ale żyję i żyć chcę dalej. Chcę słuchać moich ulubionych płyt, chcę jeździć do Polski, chcę pracować dla Sceny Salezjańskiej i pisać chcę, pisać codziennie poszukując samego siebie. Klaudiuszowi podobał się mój Dziennik , a jemu zaufać mogę naprawdę. Może powiedział to co powiedział powodowany wyłącznie szacunkiem dla swojego reżysera, a może tak jest rzeczywiście. Tobie, Janusz, też podobałby się pierwsze strony mojego pisania, ale im dalej w las, tym więcej grzybów, czasami bardzo trujących.

Dzwoniłem po alkoholu, dzwoniłem, by świat znowu dowiedział się, że jest mi źle, że poradzić sobie sam z samym sobą nie umiem, że jestem nieskończenie bezbronny i zagubiony. To są właśnie moje największe błędy. Na tym świecie nie wolno okazywać swoich słabości, nie wolno mówić prawdy, bo by tu trwać, trzeba nauczyć się przemilczeń, którymi ja umiem tylko gardzić. Może zauważyłeś, jak prawda umie zabijać, jak prawda umie kruszyć nawet najtwardszych. Nie napiszę dlaczego musiałem się napić, ale wiem, że bez alkoholu nie zniósłbym tej prawdy. Parę butelek mocnego wina wszystko załatwiło na tyle, że dzisiaj dalej pisać mogę. Będę w Niemczech jeszcze niecałe trzy tygodnie, a potem w górach z pewnością znajdę się ponownie, choć na chwilę pozwalającą obejrzeć się wstecz bez strachu i błagań o rozgrzeszenie za nie swoje grzechy, których ja na pewno unieść bym nie umiał. Boże, jak ciężki musiał być krzyż Twojego Syna.

Altenkunstadt, 06.05.1999 r

Nareszcie mam wyreperowaną drukarkę. Wydrukowałem wczoraj w nocy wszystkie strony Dziennika i od rana zacząłem go czytać powoli. To trwało ponad cztery godziny, ale nie zanudziło mnie jednak to moje pisanie. Coś naprawdę w tym jest i mimo, że nigdy dotąd tak na zimno nie przeczytałem żadnego testu, poddałem się jego fabule. Powinienem wreszcie zacząć go nagrywać, ale coś każe mi wyłącznie pisać, zupełnie jakby mój czas kurczył się nieskończenie szybko.

Mama jest w szpitalu, przeszła zapalenie płuc i skierowano ją na kontrolę. Pociesza mnie jak może, ale ja jej nie wierzę. Jest u niej Gabrynia, ale o tym dowiedziałem się zupełnie przypadkowo. Rozmawiałem z nią i wydawało mi się, że jest zupełnie zdrowa i badania będą tylko formalnością, ale przecież ona ma już prawie osiemdziesiąt lat. Boję się o tym wszystkim myśleć, ale to kiedyś nadejść musi. Muszę definitywnie skończyć z alkoholem, bo ciosy losu mogą zaskoczyć mnie znowu. Nikt nigdy nie kochał mnie tak jak moja mama, a ja zostawiłem ją prawie samą na starość w Polsce. Boże, co by było gdybym nie miał siostry i w tym jednym jedynym przypadku wyjątkowo ludzkiego szwagra. Zaprosiliśmy mamę do nas, do Niemiec na czerwiec, bo bardzo chce wiedzieć jak my żyjemy tu naprawdę. Pragnęła zobaczyć Womirówkę, więc zawiozłem ją traktorem do naszego domu. Niestety, zamiast być gospodarzem upiłem się załatwiając jej wywózkę na górę. Kiedy się obudziłem, już zjechała na dół i wróciła z Michałem i Gabrynią do wynajętego na wakacje przez nich domu w Zarytem. Nigdy mi tego nie wypomniała, ale teraz tu, w Niemczech, muszę choć raz w życiu być idealnym synem. Wszystko przesuwam, obiecując sobie solennie, że kiedyś odwdzięczę się najbliższym za okazywaną mi dobroć i nie umiem zdążyć nigdy. Tak było z babcią, tak było z dziadkiem, a pozostały mi tylko zagłuszane alkoholem wyrzuty sumienia. Może tym choć razem zdążę ten jeden jedyny raz. Z każdym rokiem mama jest starsza i wkrótce nie będzie chciała tu przyjechać tak jak mama Miry.

Zadzwonił z Gdańska Wiesiu Gasiuk i rozbił moje czarne myśli. Jak to pociesza, że inni też po alkoholu robią głupstwa i co ważniejsze, umieją się do tego przyznać, opowiadając anegdotycznie swoje przeżycia. Wiesiu po wczorajszym wyjściu z knajpy przez szybę wartą prawie dwieście złotych leczy dzisiaj kaca czeskim piwem, które, jak twierdzi, jest obok niemieckiego najtańsze w Polsce. Co prawda prosił mnie tylko, bym nie powtarzał nikomu o jego przygodzie, ale nie prosił bym o niej nie pisał. To właśnie on, alkoholiczny geniusz, umiejący na zerwanym filmie rozliczyć kasę knajpy którą prowadził, przypomina mi tak często swoimi telefonami, że nie powinienem tak bardzo poważnie brać tego życia, że czasami choć na chwilę powinienem odpocząć, śmiejąc się donośnie z samego siebie i swoich przyjaciół. Jak on to zrobił, przecież na filmach kaskaderzy wypadają przez cukrowe szyby, a mimo to czasami lądują w szpitalu, ale pijany człowiek to niemowlę kosmosu i stać nic mu się nie może, przynajmniej do czasu. Spotkamy się jak co roku w Womirówce i pewnie opowie mi to jeszcze dokładniej, oczywiście jak to on, ubarwiając wszystko pięknie. Gdybym umiał pić tak jak on, moje życie potoczyłoby się zupełnie inaczej i dzisiaj z całą pewnością pracowałbym w najlepszym polskim teatrze, ale picie w moim wydaniu naprawdę nie jest zabawne. Nigdy nie chciałem napić się tylko, by trochę się rozluźnić, piłem wyłącznie po to, by się zapić i nie myśleć o niczym. Dopiero teraz powoli uczę się panowania nad wpływającym w moje żyły alkoholem, ale w moim wieku jest to ogromnie trudne.

Altenkunstadt, 07.05.1999 r

Oczywiście mama mnie oszukiwała, by oszczędzić mi strachu o nią. Jak powiedziała mi Gabrynia, częstochowscy lekarze stwierdzili niewyleczone zapalenie płuc. Nie wiem jak to się skończy. Jak zwykle i to przyjąłem z pokorą. Jestem już silny i obejdę się bez mojego znieczulenia, ale moja wyobraźnia zaczyna już działać i widzi wszystko w najczarniejszych barwach. Najważniejsze, że mama nie jest sama, a ja w przeciągu dwudziestu czterech godzin mogę, jeśli zajdzie taka potrzeba, dojechać do Częstochowy. Boże co przeżywali, jeszcze nie tak dawno wszyscy emigranci w takich sytuacjach, kiedy Polską rządzili sami komuniści.

Pierwszy raz uciekłem z domu w wieku czterech lat. Kochany dziadek znalazł mnie spacerującego ulicami dzielnicy Stradom dopiero po kilku godzinach. Bardzo się bałem rozmowy z mamą, ale ona tylko przytuliła mnie i powiedziała: nie rób tego więcej . Otaczający świat interesował mnie tak przeogromnie, że w kilka miesięcy potem uciekłem z przedszkola prowadzonego przez zakonnice, ale i tym razem usłyszałem od mamy: nie rób tego więcej . Trzeci raz uciekłem z domu dopiero jako dorastający młodzieniec, kiedy wróciłem oblepiony wszami, mama płacząc również powiedziała: nie rób tego więcej . Tak właśnie wychowywała mnie moja kochana mama. Na pewno i teraz, w szpitalu myśli o mnie, bojąc się, czy przypadkiem znowu pić nie zacząłem. Jak ona pięknie wytłumaczyć umie sobie wszystko. Nie wiem, czy tak bezgranicznie wolno kochać swoje dziecko, ale wiem, że gdyby właśnie nie takie mojej mamy postępowanie z pewnością nie skończyłbym nawet szkoły podstawowej, gdzie miałem ogromne kłopoty z językiem rosyjskim, nie mówiąc już o ogólniaku. To właśnie jej cierpliwość i wyrozumiałość tak bardzo pomogła mi przetrwać. Po zdaniu na politechnikę zacząłem już żyć na własny rachunek rzucając ją po pierwszym semestrze, ale przecież do dzisiaj, nieustannie sprawiając mamie ból, nie przestałem jej kochać ani na chwilę. Wiem, Janusz, że to nie jest miłość o jakiej marzy moja mama, ale ja naprawdę inaczej kochać nie umiem. Tak bardzo chciałbym przekonać mamę, że moje życie ma naprawdę sens, ale czy kiedykolwiek tak się stanie, wie tylko Bóg.

Za chwilę zacznę sprzątać mieszkanie i spróbuję odpędzić pracą wszystko to, co już niestety nagromadziło się w moim mózgu.

Od Klaudiusza dostałem w prezencie podkładkę pod komputerową mysz z czaszką namalowaną przez Memmlinga i napisem MORIERIS , na którą chcąc czy nie chcąc muszę patrzeć codziennie.

Altenkunstadt, 09.05.1999 r

Bardzo pomogła mi wczorajsza z Tobą telefoniczna rozmowa. Jesteś przecież znakomitym lekarzem i zaufać mogę Ci w pełni. Odpędziłem więc wszystkie czarne myśli o ewentualnych następstwach zapalenia płuc mojej mamy. Jak powiedziałeś: Jeśli nie będzie żadnych komplikacji, możesz ją spokojnie zabrać do was na wypoczynek. Pamiętaj! Czasami właśnie on jest ważniejszy niż najlepsze lekarstwa . Pomalowałem na tę okazję łazienkę, przedpokój i kuchnię. Może w następną sobotę pomaluję jeszcze pokoje, by przyjąć mamę najodświętniej jak umiem. Jej mieszkanie zawsze świeci nienaganną czystością i pewnie tu, w Niemczech, mama będzie oczekiwać ode mnie tego samego. Tak to już jest ze mną, że jeżeli nie mogę sprawić bliskim radości jakiej ode mnie oczekują, próbuję sprawić im choć taką, na jaką stać mnie w danej chwili. Zupełnie nie wiem, jak wypełnię mamie dni jej pobytu u nas. Przecież ona nie jeździ na rowerze, a na piesze wycieczki jej wiek nie jest zbyt odpowiedni. Może jakoś nadrobię to w soboty i niedziele, bo właśnie w te dni Mira jest w domu i może nas powozić samochodem po okolicy. Mama bardzo szybko domyśli się, że moje życie prawie niczym się nie rożni od jej życia w Częstochowie mimo, że jestem jeszcze w sile wieku. Dlatego tak do końca nie jestem przekonany, czy powinna tu przyjechać. Klaudiusz już po dwóch dniach pobytu u nas zrozumiał to, czego nikt z moich polskich przyjaciół tak do końca nie zrozumie nigdy. Może wiek stępił choć trochę mamy wrażliwość i to zrozumienie będzie jej oszczędzone. Nieświadomość tak często uwalnia nas od bólu, który z nią musielibyśmy przeżyć. Jak zwykle przesadzam, przecież wszystko dla mamy będzie nowe i pewnie właśnie na tym skupi całą swoją uwagę. Nie będę zupełnie pił, więc przekona się, że bez alkoholu też żyć umiem, w co wierzyć przestała już dawno. Może też zdarzyć się cud i moi zapracowani, niemieccy przyjaciele zaproszą nas w czasie jej pobytu do siebie. O czym wtedy będzie myślała ona, polska emerytka, która przeżyła okupację, dostrzegając prawdziwą, dziejową sprawiedliwość. Zobaczy przecież byłych okupantów w obszernych, zadbanych domach, otoczonych wypielęgnowanymi ogródkami i pomyśli z całą pewnością o wszystkim tym, czego mieć już nigdy nie będzie wyłącznie dlatego, że urodziła się Polką.

...>>>czytaj dalej

 
RUCH RODAKÓW : O Ruchu Dolacz i Ty
RODAKpress : Aktualnosci w RR Nasze drogi
COPYRIGHT: RODAKnet
NASZE DROGI - button AKTUALNOŒCI W RR NAPISZ DO NAS