O RUCHU RODAKÓW
PRZYSTĄP DO RUCHU RODAKÓW
RODAKpress - head
HOME - button
LIST-DZIENNIK cz.6 - Wojciech Kopciński

 

 

 

 

 


Część VI
Poznań, 30.03.1999 r

Mira przegrywa na rozstrojonym fortepianie kupione wczoraj nuty, a ja siedząc w tym samym co ona pokoju, znowu zapisuję długopisem białe kartki zeszytu w kratkę. Nie zmobilizuję się tu, w Poznaniu, na tyle, by pisać codziennie. Odwiedzamy znajomych, chodzimy po ulicach i oczywiście na długie, leśne spacery z Astorem, więc czas płynie niezmiernie szybko.

Zauważam już wyraźną różnicę między bogatymi i biednymi dzielnicami Poznania. Coraz więcej tu naprawdę ubogich ludzi o oczach pełnych rezygnacji. Za komuny oni wszyscy wierzyli w nadejście lepszych czasów, a teraz pozostała im tylko rozpacz. Jakże im wszystkim daleko do Niemców, a przecież to właśnie oni wygrali II wojnę światową. Gdzie tu dziejowa sprawiedliwość? Wieczorami słucham Radia Maryja tak samo, jak kiedyś słuchałem Wolnej Europy, a przecież Polska jest podobno wolnym krajem.

Zakochany Szekspir to jeden z najlepszych filmów jakie widziałem, a jednak nagrodę za reżyserię dostał Spielberg. Właściwie to po co mu ten trzeci Oskar? Czyżby jego rodacy zgłupieli i chcą go do reszty zagłaskać? Wielkie sceny wielkiego reżysera Johna Maddena, wspaniałe aktorstwo dały razem wielki film. Jak on cudownie nakręcił sceny miłosne. Nic w tym filmie nie jest niepotrzebne, a i czas trwania filmu dla mnie nie istniał zupełnie. Zapomniałem, że jestem w kinie i popłynąłem razem z bohaterami filmu w Anglię czasów Szekspira. Takie kino mógł zrobić tylko geniusz. Czytałem z nim wywiad i wielkość okazała się skromnością.

Poznań, Wielki Czwartek, 01.04.1999 r

Wczoraj nareszcie po tylu miesiącach mogliśmy się spotkać i spokojnie porozmawiać w eleganckim pubie. Zaimponowałeś mi, Janusz, tym bardzo drogim kieliszkiem koniaku dla Miry. Gdybym miał pieniądze, jakich jestem wart, z pewnością postąpiłbym tak samo. Doceniając ją doceniasz w pewnym stopniu i mnie.

Nie wiem jak przyjmiesz ofiarowany Ci mój Dziennik w moim autorskim wykonaniu, ale sądząc, po radości jaką sprawił Ci ten prezent, nie będzie źle.

Dostałem wreszcie od Leszka Kułakowskiego jego trzy ostatnie płyty. Wiele z jego utworów będzie podkładami muzycznymi moich dni z Dziennika . Podczas tegorocznego spotkania z Leszkiem i jego najmłodszym synem w Womirówce dam mu w prezencie jak Tobie wszystko, co nagrałem i jeszcze zdążę nagrać przed wakacjami w Polsce. Tego wielkiego muzyka spotkałem po raz pierwszy podczas realizacji w słupskim teatrze mojej sztuki Życia nie szukaj dzięki aktorowi grającemu w tym przedstawieniu rolę Wojaczka. Szukałem wtedy artysty mogącego zapanować muzycznie nad całym dramatem. Już w trakcie naszego pierwszego spotkania zaproponowałem mu współpracę, która z czasem przerodziła się w przyjaźń trwającą już kilkanaście lat. Nie pokłóciliśmy się nigdy, nawet wtedy, gdy mój pierwszy pies Hamlet pogryzł nogi i zniszczył nowe buty jego żonie na premierowym bankiecie. Czasami organizuję Leszkowi koncerty, na których on prawie nic nie zarabia, a w Womirówce proszę go o granie dla naszych wspólnych przyjaciół. W zeszłym roku otrzymałem od niego skrzypce, a po wielu dniach nocnego grania na werandzie naszego górskiego domu usłyszałem od niego: gdyby nie ty, nigdy już nie grałbym ponownie na skrzypcach. Zapamiętaj proszę, że najważniejszą częścią tych skrzypiec jest smyczek, którym grałem od początku do chwili nieszczęścia po angażu do Królewskiej Orkiestry w Kopenhadze . Jeżeli czasami kojarzę nowe wielkości z dawnymi, to Leszka przypisuje oczywiście Komedzie. Jestem przekonany, że to właśnie Kułakowski wypełni kompozytorską pustkę, która powstała po śmierci tamtego.

Zbliżają się Święta Wielkanocne i jak każdy katolik oderwę się dzisiaj daleko od codzienności, by pomyśleć o sensie ludzkiego cierpienia i Golgocie Jezusa, ale media robią wszystko, by myśleć o życiu laicko.

Poznań, Wielki Piątek, 02.04.1999 r

Zapisywanie w zeszycie jest zupełnie inne od pisania na klawiaturze komputera. Nie zwracam na nic uwagi i piszę tylko to, co wpadnie mi do głowy. Postanowiłem wygładzić wszystko, kiedy wrócę do Niemiec. W zeszycie zapisuję oderwane myśli, które powinny być kiedyś rozwinięte, a zeszyt oczywiście zniszczony. Do pisania i w miarę klarownego opisywania swoich stanów jest mi jednak potrzebny spokój mojego niemieckiego mieszkania. Tu przeszkadza mi prawie wszystko: odgłosy telewizji, rozmowy Miry z mamą, a nawet przejeżdżające ulicami samochody. A jednak by pisać, potrzebuję swojej samotności, na którą narzekałem jeszcze nie tak dawno. Wczoraj wieczorem dla eksperymentu włączyliśmy z Mira Pro 7 i oglądany przez nas film w wersji niemieckiej wydał mi się wyjątkowo obcy. Po kilku minutach patrzenia w ekran telewizora zapytałem żonę, co odczuwa, a ona potwierdziła tylko moje wrażenia. To straszne, ale wrośliśmy już trochę w kraj naszych byłych wrogów i pewnie nigdy już nie odnajdziemy się w naszej ojczyźnie mimo postanowienia powrotu do niej na starość.

Oglądałem dzisiaj Życie jest piękne Benigniego. My, Polacy, nie umiemy tak pokazać równie okrutnych czasów komunizmu. Patrząc na pasiaki więźniów obozów koncentracyjnych myślimy tylko o milionach zamordowanych tam Żydów i pewnie tak to już pozostanie. Niestety Niemcy nie mają kompleksu Polaków, ale mają niewyobrażalny kompleks Żydów. Czy umiałbym zrobić taki film jak Belini o Polakach? Nie wiem, ale wiem, że morderstwa Niemców uczyniły Żydów mocniejszymi. W Niemczech mieszkałem na tyle długo z Arabami, by zrozumieć niezłomność państwa Izrael. W morzu muzułmanów parę milionów niewiernych. Zupełnie jak maleńka wysepka na oceanie wrogości. Morderstwa i zniewolenie nas Polaków przez komunistów doprowadziły do upadku moralnego mój naród. Ci, z którymi tu, w Polsce rozmawiałem, nie wierzą już w zmianę układów, nawet nie opowiadają dowcipów, co jest najgorszym znakiem, W Radiu Maryja słyszę tylko tych, którzy pamiętają przedwojenną Polskę, lub tych, którym prawda o niej została im przekazana przez ich rodziców i dziadków. Czy kiedyś nadejdzie dla nas prawdziwe ocalenie. Naszą wiarę w Jezusa widać tu w Polsce o wiele lepiej niż w Niemczech. Jesteśmy najbardziej katolickim państwem na świecie, a mimo to tak wielu z nas wstydzi się przyznać do wiary w Jezusa. Mam wrażenie, że tych trochę programów przypominających czym powinny być te Święta Wielkanocne są puszczane przez państwową telewizję z musu, by zbytnio nie narażać się kościołowi. Komuniści też pozwalali na wiele powodowani strachem, że być może kiedyś będą musieli stanąć przed obliczem Boga. Program telewizyjny powinien być tak ustawiony chociaż w Święta, byśmy oglądając go ciągle zastanawiali się nad naszym życiem i chwilą, kiedy będziemy musieli odpowiedzieć za swoje czyny wobec spotykanych w drodze innych ludzi przed naszym Stwórcą.

Poznań, Wielka Sobota, 03.04.1999 r

Byliśmy z Mirą w kościele, by poświęcić nasz koszyczek z jedzeniem. Widziałem pocieszające obrazki. Przed grobem Pana Jezusa stała jak za dawnych dobrych lat honorowa warta polskich żołnierzy, a kościół był pełen wiernych z dziećmi w rożnym wieku. Myślę, że ich tak zauważalny przypływ do kościoła, to nie tylko pamięć męki i zmartwychwstania Chrystusa, ale i strach przed coraz groźniejszą wojną w Jugosławii. Nikt ze starszych Polaków nie mówi tego na głos, ale to i tak przebija się przez ich oczy. Jak trwoga to do Boga , ale lepiej późno niż wcale. W polskiej stacji telewizyjnej TVN usłyszałem dzisiaj, że obchodzimy dni jajek na twardo i cukrowego baranka. To nazywa się w Polsce demokracją.

Poznań, Dzień Zmartwychwstania 04.04.1999 r

Wstałem dzisiaj o 8 rano, by obejrzeć Jezusa z Nazaretu Franco Zeffirellego. Nie miałem kompleksów patrząc na ten film. Niestety, odbierałem go jak reżyser a nie jak widz. Przeżyłem go jednak tak jak powinienem i ogromnie powiększyłem swoją wiedzę o Jezusie.

Poznań, 06.04.1999 r

Odwiedziliśmy dzisiaj Miry kuzynki. Szliśmy na piechotę i przez całą drogę trzymała mnie pod pachę moja teściowa. Ma już 88 lat i pamięta doskonale obydwie wojny. Rozmawiam z nią bardzo często o tym, co widziała i przeżyła. Co stanie się z Polską, kiedy tacy Polacy jak ona odejdą do Boga? Kto będzie nam opowiadał, jak to kiedyś było, kto będzie nas bronił swoim świadectwem przed fałszowaniem naszej historii? Moja babcia ze strony ojca zawsze jak pamiętam, słuchała Radia Wolna Europa i przeklinała komunistyczną hołotę, to właśnie ona mnie ukształtowała snując opowieści o Brześciu, gdzie pracował mój dziadek jako polski oficer, to ona przekazała mi wszystko, co powinienem wiedzieć o moim narodzie. Nie chciała być dla nikogo ciężarem i prosiła o to Boga. Zginęła w wypadku samochodowym jeszcze jako zupełnie sprawna, piękna, starsza pani i taką zapamiętałem ją właśnie.

Nocami myślę o sposobie na zmianę układów w Polsce. Przefarbowani komuniści powinni jak przed wojną nie być wpuszczani do salonów, które muszą na nowo powstać w Polsce. Oni zawsze, jak to hołota potrzebują, do trwania snobizmu i teraz z całą pewnością można ich zmiękczyć, zamykając dla nich nasze drzwi. Nie jestem politykiem, ale chcę, by w mojej ojczyźnie wreszcie ludzie zaczęli rozumieć, że cham, na zawsze pozostanie chamem bez względu na pozycję w państwie jaką otrzyma w darze od głupich wyborców, wykorzystując swoją moc wyłącznie do leczenia swoich kompleksów wobec tych, których zwalczał we wszystkich wymyślonych przez człowieka systemach. Dokąd idziesz, Polsko?

To, co dzieje się wokół mnie, jest o wiele ważniejsze niż świat moich wspomnień. Tu w Polsce jakoś nie umiem skupić się na swoim wnętrzu. Pasja , jak mi powiedział przez telefon pan Staszek, odniosła wielki sukces na scenie kopalni soli w Wieliczce, nawet pokazali migawki z tego przedstawienia w państwowej telewizji, ale ja patrzę jak zaczarowany na otaczający mnie poznański świat. Wczoraj byliśmy na spotkaniu u Gosi, żony Niemca na stałe mieszkającej w Niemczech. Stwierdzam, że nareszcie coraz więcej Polaków zaczyna właściwie rozumieć polską sytuację, a kraj zaczyna wreszcie powoli podnosić się z sowiecko-socjalistycznego myślenia, ale winnych naszej nędzy może ukarać tylko Bóg na Sądzie Ostatecznym, bo my w polskiej demokracji opanowanej przez prześmiewców miłości do Jezusa i Polski na razie nic zrobić im nie możemy. Dokumentalny film o Piotrze Skrzyneckim Tomasza Zegadły tylko to potwierdził. Jakże smutna i przerażająca była to opowieść. Podczas studiów w Krakowie jakoś nigdy nie trafiłem do Piwnicy pod Baranami . Dzisiaj wieczorem zobaczyłem tamto tak bardzo mi znane miejsce z legend o nim krążących. Film kończy się kadrem z przytułku z Piotrem Skrzyneckim na jednym z łóżek. Pewnie niektórzy nie mogli znieść, że był też synem przedwojennego, polskiego oficera. Boże, i jak tu znaleźć w sobie miejsce na chrześcijańską tolerancję?

Poznań, 08.04.1999 r

Byliśmy z Mirą w Teatrze Nowym na Locie nad kukułczym gniazdem . Bilety na to przedstawienie były już sprzedane i tylko dzięki uprzejmości pani kasjerki mogliśmy się znaleźć na widowni. Polska młodzież oglądającą ten spektakl reagowała nadspodziewanie dobrze, mimo że reżyser zrobił wszystko, by opowiedzieć wyłącznie swoją opowieść na kanwie scenariusza. Współczesnym realizatorom tak bardzo brak pokory w stosunku do tekstu nad którym pracują. Widziałem kilka razy film M. Formana, który uznałem za arcydzieło i by poważyć się na moją inscenizację teatralną tego filmu, musiałbym znaleźć w sobie pewność, że będę miał do powiedzenia c o ś ciekawszego niż ten wielki Czech. W Teatrze Nowym dyrektor artystyczny pozwolił na premierę z tak dziwnym zakończeniem. Pewnie reżyser zapewnił mu pracę na Zachodzie i wszystko stało się dozwolone. Niszczące lata komunizmu najbardziej do dzisiaj widać właśnie w teatrze, kiedy aktorzy polscy usiłują grać Amerykanów. Oni zupełnie nie rozumieją, co to znaczy być wolnym człowiekiem i pląsają się, coś udając na scenie. Spróbuj kiedyś, Janusz, porównać polskie i amerykańskie dzieci w ich rolach filmowych, a wszystko stanie się jasne. Jak można zrobić premierę z tak położoną pierwszoplanową rolą, jak można z premedytacją tak stępić najdramatyczniejsze momenty przedstawienia, a finałem zmienić całą jego wymowę? Okazuje się, że jest to możliwe w bardzo dobrym kiedyś Teatrze Nowym w Poznaniu za jego obecnej dyrekcji. By być sprawiedliwym, muszę napisać, że było w tym spektaklu kilka naprawdę znakomitych ról, ale dla mnie jako widza to naprawdę znaczy niewiele.

W 1985 r w trakcie pracy nad Zapiskami więziennymi w Bielsku-Białej w mojej reżyserii SB poprosiło grzecznie młodych aktorów, by nie brali udziału w tym przedstawieniu. W dniu premiery na Jasnej Górze zadzwonił do mnie aktor grający ks. Kardynała St. Wyszyńskiego i poinformował, że w domu u niego jest milicja i że jest podejrzany o handel dziełami sztuki i nie będzie mógł wziąć udziału w tym spektaklu. Byłem załamany. Marian Panek, autor scenografii, powiedział wtedy z uśmiechem: trzeba rolę Kardynała nagrać na taśmę magnetofonową . Kto to zrobi zapytałem? - A on znowu odpowiedział mi z uśmiechem: jak to kto, autor scenariusza Jerzy Anioła . Tak też się stało. Wymowa przedstawienia była jeszcze mocniejsza, bo widzowie błyskawicznie zrozumieli, że zaaresztowano Kardynała nawet po jego śmierci. Nie wiem czy w historii teatru odbyła się premiera bez głównego bohatera, ale wiem, że wtedy aktorzy starali się być uczciwymi wobec widza, bo jak mówił pan Axer: wszyscy autorzy począwszy od Sofoklesa uparli się, by pisać przeciwko Polsce Ludowej i doskonale rozumieli to grający i oglądający przedstawienia. Pozorny koniec polskiej cenzury zabrał aktorom ich najważniejszy podtekst, granie przeciwko zarządzającym naszym krajem, a nowego podtekstu podyktowanego tchórzostwem i walka o pieniądze polski aktor znaleźć nie chce, a życia w pozornej wolności jeszcze się nie nauczył i dlatego polski teatr jest jaki jest. Wspaniałość i prawdę aktorów krakowskiej Sceny Salezjańskiej nikt jakoś w Polsce dostrzec nie chce, bo współczesny teatr religijny nie jest dobrze widziany przez polskie media jako relikt przeszłości i zacofania.

Altenkunstadt, 10.04.1999 r

Przyjechaliśmy szczęśliwie. Popijamy sobie spokojnie piwo i wszystko na razie jest tak, jak być powinno. Nie jestem ani trochę zniemczony, ale odczuwam radość, ogromną radość z powrotu do naszego domu. Układałem otrzymane od Leszka Kułakowskiego płyty i cieszyłem się, że mam tak wspaniałych i pamiętających o mnie przyjaciół. Jest już bardzo późno i pewnie powinienem iść spać, ale chwilami muszę pisać to, co jeszcze jest we mnie na bieżąco. Zanotowane w Polsce teksty pewnie przepisując będę poprawiać, bo w zeszycie są tylko początki moich myśli, które trzeba jeszcze przetworzyć. Dobranoc Dzienniku , dobranoc Czytelniku.

Altenkunstadt 12.04.1999 r

Janusz, bardzo dokładnie przemyślałem to, co powiedziałeś mi wczoraj przez telefon o moim nagraniu Dziennika . Jestem przekonany, że masz rację i spróbuję znaleźć w sobie stan o jaki Ci chodzi. Wiem tak samo jak Ty, że słuchacz, który mnie nie zna i tak będzie zafascynowany tym co usłyszy, ale jak już coś robić, to najlepiej jak tylko można. Jeszcze raz dziękuję Ci za Twoją uwagę, bo sam nigdy nie wpadłbym na to. Dziennik stał się częścią mojego życia i to właśnie tłumaczy brak w jego ocenie mojego zawodowego obiektywizmu. Za kilka dni znowu siądę przed mikrofonami i nagram wszystko od nowa, ale tym razem na poziomie, jakiego ode mnie oczekujesz.

Pewnie na jakiś czas będę musiał przerwać codzienne pisanie, bo chcę wreszcie pomalować mieszkanie i dokładnie przesłuchać wszystkie przywiezione z Polski płyty i kasety. Mam też przed sobą trochę pracy dla naszego Tritonusa i wizytę Klaudiusza, z której cieszę się przeogromnie. Powinienem też jeszcze raz sprawdzić wszystkie dni Dziennika i dopisać do nich muzykę, z którą powinien być czytany, by nieświadomie nie powtórzyć jej podczas przyszłych nagrań. Sił dla moich planów mam coraz więcej. Płyną one do mnie dzięki salezjańskiej mszy w mojej intencji, którą w Krakowie odprawiło czterech księży. Ostatni raz napiłem się alkoholu po premierze Pasji i o dziwo od tego czasu moja słabość przestała być mi wrogiem. Minęło już sześć tygodni, a ja mimo, że czasami wypiję parę piw, lub kieliszek wina, bez najmniejszej walki z samym sobą mogę na tym poprzestać. Nie chcę pisać, że jestem już zdrowy, ale wszystko na to wskazuje. Jeśli tak będzie już zawsze, to znaczy, że wreszcie dorosłem do realizacji rzeczy naprawdę wielkich.

Altenkunstadt 15.04.1999 r

Oczywiście mieszkania jeszcze nie pomalowałem. Prawie ciągle siedzę przy komputerze i czytając teksty dobieram do nich muzykę. Myślę, że już skończyłem tę iście syzyfową pracę i teraz spokojnie będę się mógł zabrać do dalszego pisania, a farby mogą jeszcze trochę poczekać.

Po raz pierwszy w życiu wygrałem na niemieckiej loterii aż 150 marek, na której wspólnie z moją siostrą gram już od kilku miesięcy. Oczywiście za otrzymane pieniądze kupiłem następny los, bo jak wygrać to wygrać naprawdę dużo. W Częstochowie podczas moich studiów na fizyce miałem wspaniałego kumpla Andrzeja Młodkowskiego. Piliśmy codziennie piwo w kawiarniach nie przejmując się zbytnio niedouczonymi partyjnymi profesorami. Jeden z nich rozwiązał kiedyś nierozwiązalną całkę, co wcale nie przeszkadzało, by ogłupiał nas dalej. To właśnie Andrzej, a nie mianowani docenci nauczył mnie rachunku różniczkowego na serwetkach kawiarnianych stolików. Zapytałem go kiedyś, czy nie spróbujemy razem zagrać w totka, a on odpowiedział: po co, przecież mam już tyle długów, że nawet główna wygrana nic nie zmieni . On pierwszy namówił mnie na wyjazd z Częstochowy, ale sam uwiązany rodzinnymi interesami pozostał w niej do dzisiaj.

W Polsce nie można być zbyt mądrym, bo mądrość jest zastrzeżona tylko dla ludzi z układami. Mędrzec okazujący swoją mądrość zawsze w końcu okaże się głupcem. Jeden z doktorków na naszej uczelni otrzymał stypendium Humboldta i przyniósł, by się pochwalić przed swoimi asystentami, napisaną specjalnie na tę okazję pracę z fizyki teoretycznej. Wszyscy rozpływali się w pochwałach dla nowego geniusza, ale na swoje nieszczęście Andrzej też zerknął do tych mądrości i natychmiast znalazł błąd w założeniu, który kwalifikował tę pracę wyłącznie do kosza na śmieci. Dzisiaj mój kumpel, by przeżyć, gra w knajpie i na weselach do posiłków i do tańca. Spotykamy się czasami podczas moich krótkich pobytów w moim rodzinnym mieście, ale przecież nikt nie wejdzie dwa razy do tej samej rzeki.

Altenkunstadt, 16.04.1999 r

Janusz, wczoraj rozmawiałem przez telefon z Twoją córką, poznała mnie po głosie, co pewnie jest dowodem, że reklamujesz moją prace radiowca jak możesz. Jestem przekonany, ze nadszedł już czas, byśmy rozpoczęli wchodzenie na polski rynek z moimi taśmami. Nie przypuszczałem, ze jeszcze można otworzyć firmę, która potrzebuje tak niewielkich nakładów finansowych, co jest dowodem, ze wszędzie najważniejszy jest człowiek i jego życiowe, czasami bardzo smutne doświadczenia, a nie pieniądze w tak szmaciarski sposób zdobywane przez wielu ludzi. Nie chcą już prosić nikogo z polskich mediów o darmowe odtworzenie słuchowiska Klaudiusza w zamian za reklamę mojej Pasji . Emigrant taki jak ja, nie ma najmniejszych szans, by być akceptowany przez decydentów polskich mediów. Niestety nie mam punktów za pochodzenie, a przyszłości Polski widzieć inaczej nie umiem, jak poprzez wiarę mojego narodu w Jezusa Chrystusa. Używając więc języka polskich posłów, jestem oszołomem i już. Oszołom wcale nie musi jednak znaczyć bezbronny kretyn, jak to wydaje się wielu moim rodakom. Nasza przyszła firma powinna wejść na polski rynek poprzez sprzedaż mojego Dziennika na taśmach. Kolportaż będzie należał oczywiście do polskich studentów, których tym razem nie pozwolimy wmanipulować w polityczne układy. Tak wielu ludzi w Polsce woli słuchać niż czytać i to co zaproponuje nasza firma z pewnością będzie przez nich kupione. Nasza praca wzbudzi podstawowe pytanie: dlaczego musimy płacić za taśmę, skoro moglibyśmy jej wysłuchać dzięki polskim mediom . Jeśli słuchacze tak siebie samych zapytają będzie to naszym największym sukcesem. Niebezpieczni dla ludzi bez zasad są tylko ci ludzie, którzy nigdy nie sprzeniewierza się swoim ideałom. Mój rektor Jerzy Krasowski mawiał: tylko krowa nie zmienia poglądów . Jestem więc krową i jest to z całą pewnością jeszcze jeden mój powód do dumy.

Altenkunstadt, 19.04.1999 r

Coraz bardziej bolą mnie oczy. Nie mam wątpliwości, że przyczyna takiego stanu rzeczy jest komputer. Za wszystko płacić jednak trzeba. Mam niewielki wybór, albo pić i pozwolić wrócić moim stresom, albo pisać i pozwolić umierać moim oczom. Wybrałem to drugie, bo z dwojga złego to pewnie spowoduje mniej bólu dla najbliższych.

Mam wreszcie aparat, o jakim od dawna marzyłem. Nie pisałem o nim wcześniej, bo kupiłem go z przeceny i dopóki nie wywołałem próbnego filmu, nic o nim powiedzieć nie mogłem. Zdjęcia są technicznie nienaganne i teraz fotografować mogę zacząć spokojnie.

Kiedy zdawałem na reżyserię filmową, jako swoją wstępną pracę dałem kilkanaście moich zdjęć. Testu na wiedzę nie przeszedłem i odpadłem po pierwszej eliminacji. Kiedy przyszedłem do dziekanatu i poprosiłem o zwrot moich prac, okazało się, że ktoś je sobie wziął bez mojej wiedzy. Właśnie wtedy uwierzyłem, że te zdjęcia były naprawdę wartościowe i z tym poczuciem pojechałem na egzaminy do PWST w Krakowie. Pierwsze eliminacje przeszedłem jak burza, tzn. otrzymałem prawie dziewięć punktów na możliwych dziesięć. Już widziałem się na tym wydziale i z dnia na dzień stałem się artystą. Nadszedł egzamin z wiedzy, zwany przez nas policyjnym i przestałem być artystą. W następnym roku znowu nie przeszedłem egzaminów z wiedzy w Łodzi, ale w Krakowie zdobyłem odpowiednią ilość punktów, by stać się studentem. W tamtych czasach do tych punktów dodawano jeszcze punkty za pochodzenie, których ja oczywiście nie miałem i tak zamiast mnie zobaczyłem na liście przyjętych kogoś innego. Wróciłem do domu i tylko śmiech w oczach moich częstochowskich przyjaciół zapamiętałem do dzisiaj. Po kilku dniach otrzymałem od dziekana Jerzego Zegalskiego telegram, że przyjmie mnie na miejsce dodatkowe i tak zaczęła się moja teatralna droga.

Kopalnia w Wieliczce chce pokazać jeszcze wiele przedstawień Sceny Salezjańskiej, a my w repertuarze już nic nie mamy poza Pasją . Pan Staszek prosi mnie bym wznowił Hioba , ale ja wiem, jakie wiążą się z tym kłopoty, przynajmniej w tym sezonie. Zaproponowałem więc wznowienie Zapisków więziennych . Tak niewiele osób w Krakowie zrozumiało wymowę tego przedstawienia, że pewnie Bóg pozwoli mi na powtórkę, by widzowie bogatsi o obecną sytuację polityczną w Polsce nareszcie choć trochę zrozumieli z tego spektaklu opisującego na zimno niewyobrażalny udział kościoła dla naszego narodowego przetrwania. Dzisiaj w Polsce mówienie prawdy stało się oskarżaniem i w konsekwencji dla mówiącego przyklejeniem mu etykietki oszołoma. Uprzedzam więc wszystko co stanie się po rozpoczęciu sprzedaży moich taśm i już dzisiaj nazywam siebie krową -oszołomem .

Klaudiusz jest znowu w Niemczech i prawdopodobnie pojedziemy razem do Polski na trzy tygodnie. Już w następną środę będzie u mnie. Dla mnie będzie to najważniejsza wizyta w naszym niemieckim mieszkaniu, bo właśnie jego, tak jak kiedyś mnie pani Maria Murawska, wybieram na mojego artystycznego spadkobiercę. Przy jego ogromnym talencie i tak musi iść swoją drogą, przeciwną mi drogą, ale tylko on daje mi gwarancję nauczenia moich następców teatralnej uczciwości i zachowania ciągłości.

Altenkunstadt, 20.04.1999 r

Niestety wypiłem wczoraj kilka piw i Mira jest wściekła. Złamała mi się rączka od okularów i musiałem jechać do optyka. Mam niewielkiego kaca, którego za wszelką cenę muszę przetrzymać. Całą noc niewyobrażalnie bolało mnie lewe oko, tak mocno, że spać nie mogłem. Tak zaczął się mój nowy dzień. Jak zwykle, kiedy jestem lekko wstawiony zaczynam dzwonić, bo wtedy samotność dokucza mi najbardziej. Rozmawiałem z Klaudiuszem, rozmawiałem też z Mariolką. Ona jak zwykle jest w doskonałym nastroju i wypoczywa sobie na państwowej rencie, której polskie władze mnie przyznać nie chcą. Jej mama złamała rękę i jakiś czas będzie mieszkała w Poznaniu, a jej siostrzenica urodziła dzidziusia i pewnie Mariolka będzie go bawiła w wolnych chwilach. W głowie mam zupełną pustkę, tak wielką, że nawet nie mogę sobie przypomnieć jak wygląda Mariola. Myśląc o niej nie znajduje już w sobie ani ciepłego, ani nawet zimnego miejsca. To wszystko przez niezliczoną ilość godzin spędzonych przeze mnie samotnie. Cisza wokół, obezwładniającą cisza zmieniła mnie tak bardzo. Powinienem kupić sobie jedno piwo i wypić je bardzo powoli łyczek po łyczku, ale Mira jest jeszcze w mieszkaniu i jak zwykle gra rolę więziennego strażnika. Nie chcę kłótni, bo ona i tak mi nie uwierzy, że wypije tylko jedno. Jeszcze chwila i zostanę sam, co znaczy, że będę mógł zrealizować mój plan podleczenia kaca.

Czuję się już lepiej, jak mawiał syn byłego prezydenta Krakowa: mój ojciec musi codziennie rano wypić setkę koniaku, by mieć choć cokolwiek w głowie . W przeciwieństwie do niego mam teraz w głowie nie tylko alkohol, ale i wesołe, szare komórki. Muszę jeszcze napisać list do ministra kultury z Monachium z prośbą o finansową pomoc dla naszego Tritonusa , ale by to zrobić muszę jeszcze sobie wypić piwo... Przezornie przyniosłem dwa.

Janusz, jestem przekonany, że jesteś zbyt ostrożnym człowiekiem. Powinniśmy działać szybko, a Ty ciągle nie jesteś zdecydowany, czy otworzyć nasze studio radiowe. Tracimy tak wiele niepotrzebnego czasu, a wraz z nim i moich przyjaciół, którzy chcieli dla nas pracować. Cyganik dostał pracę w tarnowskiej gazecie i będzie miał teraz tyle obowiązków, że możemy już o nim zapomnieć. Nie znajdę już tak wybitnego fachowca. Pewnie tak musiało być, ale w moim wieku nie powinno się już tracić takich szans. W Krakowie jeszcze kilka miesięcy temu Heniek musiał się zameldować jako bezrobotny, by dalej być ubezpieczonym na wypadek choroby, a dzisiaj może się już z tych, dla niego szczególnie tragicznych chwil śmiać. Nigdy jednak nie zapomnę bólu, tak bardzo widocznego w jego oczach, kiedy opowiadał mi o swoim pierwszym pobycie w tym urzędzie. Jak to jest możliwe, wielki polski poeta, znakomity dziennikarz i radiowiec o lewicowych przekonaniach, zapomniany przez kolegów, którym nigdy nie odmawiał pomocy. Jestem przekonany, że w Polsce tylko bezrobotni i rolnicy kochający ziemię ojców są dzisiaj uczciwymi ludźmi, bo cała reszta społeczeństwa musi wchodzić w układy z rządzącymi, lub ich krewnymi i kolesiami, by jakoś przeżyć. Cieszę się ogromnie razem z nim z jego wyjścia z trwającego tak długo dołka, tym bardziej, że nie zrezygnował z pracy dla festiwalu Pasja 2000 .

...>>>czytaj dalej

RUCH RODAKÓW : O Ruchu Dolacz i Ty
RODAKpress : Aktualnosci w RR Nasze drogi
COPYRIGHT: RODAKnet
NASZE DROGI - button AKTUALNOŒCI W RR NAPISZ DO NAS