O RUCHU RODAKÓW
PRZYSTĄP DO RUCHU RODAKÓW
RODAKpress - head
HOME - button
LIST-DZIENNIK cz.5 - Wojciech Kopciński

 

 

 

 

 


Część V
Altenkunstadt, 16.03.1999 r

Przeżyłem dzisiaj następny komputerowy horror. Jeden z jego dysków jest uszkodzony i zupełnie nie wiem, jak to wszystko będzie toczyć się jeszcze. Chcę pisać dalej, ale boję się, że utracę wszystko, co napiszę. Jezus roztoczył nade mną opiekę dłońmi obrazka stojącego nad biurkiem i cudem mogę jeszcze pracować na jedynym, pozostałym mi nieuszkodzonym dysku. Dla pewności będę wszystko przegrywał przed zamknięciem komputera na dyskietki, tak jak poradził mi przez telefon Klaudiusz, ale wcale nie mam pewności, że znajdę maszynę, która odczytać to wszystko będzie w stanie. Pojawiają się znaki zamiast niektórych liter i znowu nie umiem sobie poradzić. Lepsze jest jednak takie pisanie niż żadne.

Przygotowuje taśmę do nagrania Dziennika-Listu . Być może to będzie lepsza forma zachowania mojego codziennego pisania. Muszę się zabezpieczyć z każdej strony, bo z moim przyjacielem coraz trudniej jest mi się dogadać. Zupełnie jak w życiu, trzeba wiedzieć dokładnie, jak trafić do drugiej osoby, by zrozumiała Cię w pełni. Zresztą bardzo jestem ciekaw jak zabrzmi Dziennik w wykonaniu jego autora. Nagranie słuchowiska Klaudiusza dało mi bardzo dużo radości i wiary w siebie, teraz nadeszła pora, by sprawdzić, czy to już procentuje.

Kończy się właśnie czyszczenie taśmy magnetofonowej i za chwilę zacznę pracę radiowca. Gdybym miał komputer o dużej pojemności, mógłbym pracować tak jak w nowoczesnym studio, ale pewnie nigdy nie będzie mnie na niego stać i nie ma czego żałować, bo jak dotąd dostaje od Boga tylko to co jest mi naprawdę konieczne, by trwać dalej. Nie narzekam, przeżyłem już tyle chwil, cudownych chwil ocalenia i za to Panu niech będą dzięki.

Przesłuchałem dokładnie wykonaną dzisiaj pracę - to rokuje nadzieje, ale które nagranie uznam za wystarczające - tego nie wiem. Teatr to zupełnie co innego, pracując nad jakimś przedstawieniem, dokładnie wiem czego chcę. Taśma, własny tekst i nieskończone możliwości mojego głosu to trochę za dużo. Reżyseria jest umiejętnością eliminacji, wyborem najwłaściwszego pomysłu. Praca aktora bez reżysera jest nieporównywalnie trudniejsza. Tych nagranych kilka wersji to zupełnie inne światy i nastroje. Jak znaleźć najodpowiedniejszą? Jeszcze nie wiem, ale wiedząc o sobie tak wiele, pewnie znajdę ją niedługo. Zawodowe aktorstwo to ten sam poziom na wszystkich przedstawieniach niezależnie od nastroju, w którym się jest. Mój radiowy profesjonalizm to nagranie przynajmniej trzech zbliżonych wersji. Będę próbował, czasu mam tak wiele, a i moje oczy odpoczną choć trochę od komputera. Jednak potrafię wytłumaczyć sobie wszystko .

To bardzo dziwne; ale siedząc dzisiaj przed mikrofonem, przypomniałem sobie moje pierwsze przedstawienie: Ostatnią taśmę Krappa Samuela Becketta. Zrobiłem spektakl o prawie niewidomym alkoholiku, który umiera na jego końcu. Felek Szajnert, wspaniały, ale nieużywany należycie aktor Teatru Słowackiego na każdą próbę przynosił pół litra starki, byśmy lepiej mogli próbować, ale kiedy nagraliśmy już taśmę do przedstawienia, przyniósł niestety litr. Spiłem się oczywiście i na jego pytanie: jak ona ci się podoba zacząłem rozpinać spodnie. Patrzył na mnie oniemiały i w końcu wyksztusił : co robisz? - Chcę na nią zrobić kupę - odpowiedziałem. Wyszedł bez słowa zabierając magnetofon. Myślałem, że już nigdy nie wróci, ale za dwa dni przyszedł ponownie, tym razem bez starki . Znowu włączyliśmy magnetofon, byłem zachwycony podobnie jak później widzowie. Dla moich przyszłych taśm nikt tego nie zrobi, przynajmniej przed ich premierą.

Altenkunstadt, 17.03.1999 r

Nie można mieć wszystkiego - mawiał Jesionka. Dzisiaj cały dzień nagrywałem Dziennik na taśmę. To naprawdę robi wrażenie, o dziwo nawet na mnie, mimo, że nie mam najlepszego stosunku do mojego pisania. Pracowałem bardzo skutecznie - magnetofon jak komputer odmówił posłuszeństwa.

Znajomy, który miał przyjść i pomóc mi zrobić porządek z moim przyjacielem, oczywiście zapomniał o naszym spotkaniu. Poradziłem sobie sam. Na magnetofonach zupełnie się nie znam, ale skoro chcę dalej nagrywać, zreperować go muszę. Zawsze gdy powtarzam za Göthem: chwilo trwaj wszystko zaczyna się knocić. Ma to również swoje zalety. Sam zreperowałem mój komputer, co prawda drukarki nie zamontowałem, ale jeszcze wszystko przede mną. Niemiec na moim miejscu już dawno by się poddał i nie naprawiał rzeczy do tego się nie nadających, a ja nie. Jak mówił do mnie Jesionka ostatniego wieczoru po kilku piwach: ty Wojtek chyba naprawdę wiele możesz, bo jak mi opowiadała Zmora nawet z polską koleją wygrałeś, a to przecież niemożliwe . Może rzeczywiście bardziej powinienem wierzyć w siebie.

Nie dziw mi się, Janusz - za mną wiele lat życia w obronnej pozycji, nie rezygnowałem z niej nawet w nocy. Teraz już wiem, dlaczego artyści potrzebują sukcesu. Może nawet ja nie jestem na to za stary? Wstaje świt. Naprawiałem magnetofon i tak jakoś zeszło . Dla chcącego nie ma nic trudnego , jak mówi przysłowie. Nagrywa i to jest najważniejsze.

Jutro rozpoczynam wszystko od nowa. Jeżeli będę miał szczęście i jakaś angielska radiostacja nie będzie nadawała na falach łapanych przez mój magnetofon, to wszystko pójdzie dość sprawnie, a jeżeli nie, to będę miał po prostu więcej prób. Nagrałem kilkakrotnie te same teksty i są one na mniej więcej tym samym poziomie. Boże, w jak krótkim czasie do tego doszedłem. To naprawdę jest nie do uwierzenia. Czyżbym był naturszczikiem jak Himilsbach? Poznałem go w Krakowie. Siedział pijany przy stoliku w SPATiF-ie, a kelner spokojnie prosił go by trochę odpoczął przed wejściem. Odmówił mówiąc: nie będę siedział na ławce zdrowia . Zamówiłem dużą wódkę i mu ją zaniosłem. Wyrzucono nas razem. Zaprosiłem go do akademika na Warszawską. Szedł trochę się zataczając obok mnie, nie mówiąc prawie nic. Przed Starym Teatrem zatrzymał się i zapytał: skąd jesteś? - Z Częstochowy - odpowiedziałem. Kazał mi się odwrócić i po chwili poczułem bardzo silnego kopniaka. Rzuciłem się niego z pięściami, a on wyciągnął do mnie dłoń i szepnął: daj grabę, jestem z Kłomnic, mów mi Janek . Kupiłem pół litra. Kiedy właśnie je kończyliśmy do pokoju wszedł mój współlokator, zobaczył Jasia, podszedł do niego i wyciągając dłoń rzekł bardzo zadowolony. Hutek jestem . Janek skwitował : nie Hutek ale chuj jesteś, chuj jesteś . Zamarłem, w końcu był to kolega ze starszego rocznika. Hutek wyszedł, a Janek zaczął mi opowiadać anegdotki o jego żonie Basi. Bawiliśmy się świetnie, gdy do pokoju ponownie wszedł Hutek z litrem wódki. Jasiu przyjrzał mu się bardzo uważnie i rzucił : teraz jesteś człowiek . Himilsbach też mylił się czasami.

Altenkunstadt, 18.03.1999 r

Musiałem przerwać nagrywanie Dziennika . Zaczyna się wiosna i niemieccy chłopi zaczęli orać ziemię traktorami co czyni zbyt duży hałas.

Wczoraj znalazłem przypadkowo tekst, którym chcę podzielić się z Tobą Januszu.

DESIDERATA

Krocz spokojnie wśród zgiełku i pośpiechu - pamiętaj jaki pokój może być w ciszy. Tak dalece jak to możliwe, nie wyrzekając się siebie, bądź w dobrych stosunkach z innymi ludźmi. Prawdę swoją głoś spokojnie i jasno, słuchaj też tego co mówią inni, nawet głupcy i ignoranci, oni też mają swoją opowieść. Jeśli porównujesz się z innymi możesz stać się próżny i zgorzkniały, albowiem zawsze będą lepsi i gorsi od ciebie. Ciesz się zarówno swoimi osiągnięciami jak i planami. Wykonuj z sercem swą pracę, jakakolwiek by była skromna. Jest ona trwałą wartością w zmiennych kolejach losu. Zachowaj ostrożność w swych przedsięwzięciach - świat bowiem pełen jest oszustwa. Lecz niech ci to nie przesłania prawdziwej cnoty, wielu ludzi dąży do wyniosłych ideałów i wszędzie życie pełne jest heroizmu. Bądź sobą, a zwłaszcza nie zwalczaj uczuć: nie bądź cyniczny wobec miłości, albowiem w obliczu wszelkiej oschłości i rozczarowań jest ona wieczna i trwała. Przyjmuj pogodnie to co lata niosą, bez goryczy wyrzekając się przymiotów młodości. Rozwijaj siłę ducha by w nagłym nieszczęściu mogła być tarczą dla ciebie. Lecz nie dręcz się tworami twojej wyobraźni. Wiele obaw rodzi się ze znużenia i samotności. Obok zdrowej dyscypliny bądź łagodny dla siebie. Jesteś dzieckiem wszechświata, nie mniej niż gwiazdy i drzewa masz prawo być tutaj i czy to jest dla ciebie jasne czy nie, nie wątp, że wszechświat jest taki jaki być powinien. Tak więc bądź w pokoju z Bogiem cokolwiek myślisz o jego istnieniu i czymkolwiek się zajmujesz i jakiekolwiek są twe pragnienia: w zgiełku ulicznym, zamęcie życia zachowaj pokój ze swą duszą. Z całym swym zakłamaniem, znojem i rozwianymi marzeniami ciągle jeszcze ten świat jest piękny. Bądź uważny, staraj się być szczęśliwy.

Max Ehrmann, Die Lebensregel von Baltimore

Nagrałem i przesłuchałem pierwsze osiem stron. Dziennik razem z moim głosem zrobił na mnie ogromne wrażenie. Bardzo długo po jego wysłuchaniu zastanawiałem się, czy nagrywać dalej, bo na tych rolkach przewija się życie, które być może za bardzo wzrusza, ale taka jest prawda o mnie. Przecież w każdej chwili można przestać czytać, lub wyłączyć magnetofon. To drugie jest raczej niemożliwe. Moje dni, dni, które tak dobrze znam nawet mnie wciągnęły nieznaną mi dotąd opowieścią. Mam wreszcie swoją niezależność. Nie muszę już prosić polskich dyrektorów teatrów o pracę, bo dzisiaj dla samego siebie założyłem Jednoosobowy Domowy Teatr Magnetofonowy , w skrócie też nieźle brzmi: JDTM . Nawet Mira przy swoich setkach obowiązków po raz pierwszy zainteresowała się moją pracą. To naprawdę rokuje nadzieje. W moim teatrze będę miał przynajmniej czterech słuchaczy Ciebie, Mirę, Klaudiusza i samego siebie. Jednak najtrudniej jest znaleźć to co leży na wierzchu. Janusz, jeszcze raz dziękuję Ci za naszą noworoczną, telefoniczną rozmowę. To co się teraz dzieje w moim życiu, jest jej konsekwencją.

Jutro muszę podzielić dzień zgodnie z pracą rolników, kiedy będą orać niemiecką ziemię, będę pisał, kiedy będą jedli, lub pili piwo, będę nagrywał. To będzie rytm moich powszednich dni aż do naszego wyjazdu. Za chwilę przyjdzie Mira i pójdziemy sobie na kolację do Greków, by uczcić powstanie drugiego teatru prowadzonego przez Polaków w Altenkunstadt.

Altenkunstadt, 19.03.1999 r

Kolacja była wspaniała. Siedząc na niej i patrząc na koleżanki Miry ze Szkoły Muzycznej z Burgunstadtu przypomniałem sobie premierę Dziadka do orzechów w naszym Instrumentalnym Teatrze Tritonus . Zainteresowanie tym przedstawieniem było ogromne, bo wszyscy jeszcze pamiętali sukces Czarodziejskiego fletu , a my przeczuwając tłumy na premierze, daliśmy z siebie wszystko, co w nas najwartościowsze i najpiękniejsze. Mira uszyła ponad 30 kostiumów, ja zrobiłem plakaty, programy i zaproszenia. Załatwiłem nawet samochód u burmistrza Altenkunstadtu, by przywieźć osiem teatralnych reflektorów ze statywami i urządzeniami sterowniczymi z Kulmbachu. To niewiarygodne, ale była to w pełni profesjonalna premiera w naszym teatrze. Inscenizację zrobiłem wspólnie z Mirą, ale idea przedstawienia należy wyłącznie do niej. Dzięki Bogu, może ona wreszcie realizować pomysły, które od tak dawna się w niej gromadziły. W ensemblach występowało dziesięciu grających na różnych instrumentach uczniów, a mimo to wszystko brzmiało naprawdę wspaniale. Kiedy widziałem ją dyrygującą tymi młodymi muzykami, byłem z niej ogromnie dumny. Przed laty oglądałem młodzieżowe ensemble Leszka Kułakowskiego i wydawało mi się, że to co on zrobił, jest niemożliwe do powtórzenia, a jednak potrafi też to Mira.

Oczywiście wykorzystaliśmy ten wieczór do omówienia następnej premiery naszego teatru. Widziałem w Niemcach ogromny szacunek dla naszych teatralnych działań i upewniłem się, że droga, którą idziemy razem z Mirą, w tym kraju jest właściwa.

Altenkunstadt, 21.03.1999 r

Wczoraj jakoś nie miałem czasu by napisać choć cokolwiek. Wieczorem przyjechał Grzesiu, właściciel firmy przewozowej, który woził obrazy na wystawy organizowane przeze mnie i przywiózł mi trochę polskich gazet. W nocy przeczytałem je do deski do deski. Bełkot, nic tylko bełkot. Każdy z dziennikarzy wciska po chamsku swój pogląd w biedną głowę swojego czytelnika. Płacić i być ogłupianym. Kto to wymyślił? Może to i lepiej, że nie czytam ich regularnie, pewnie zagubiłbym się do reszty. Byli komuniści, albo ich dzieci robią co mogą, by człowiek zapomniał o tym, co naprawdę jest najistotniejsze w jego życiu, wyśmiewając wszystko co ma naprawdę wartość. Polska prasa ma już ogromne sukcesy, doprowadziła do wywiadu z Kazimierzem Kutzem, w którym ten uznany reżyser mówi z rozbrajająca szczerością o tym, że chce się spotkać za życia z Chrystusem. Jezu, proszę wybacz mu, bo pewnie nie wie co czyni.

Mój rektor Jerzy Krasowski powiedział kiedyś: mnie właściwie interesuje już tylko prezydentura Stanów Zjednoczonych . Kogo dzisiaj stać na takie powiedzenie? Pedagodzy krakowskiej PWST chcą, by nikt już nie pamiętał tego nazwiska, a przecież to jeden z najwybitniejszych teatralnych pedagogów, o nim jako o reżyserze pisać nie mogę, widziałem tylko jego kilka ostatnich przedstawień i nie były one najlepsze, ale to on zbudował Wydział krakowskiej Reżyserii i wielu jego studentów to dzisiaj wielkie nazwiska w polskich teatrach. Jakże to znajome: wymaż to co dobrego stworzyli inni i samemu spijaj miód, pyszniąc się naokoło, a będzie ci dobrze . Rektor miał bardzo niekonwencjonalne metody nauczania, na drugim roku kazał napisać nam adaptację jednej z części Braci Kramazow . Przeczytał bardzo dokładnie wszystkie nasze prace i oddając je nam wraz z zaliczeniem, komentował jednym zdaniem. Zapamiętałem dwie jego wypowiedzi. Mnie zapytał: panie Wojtku sam pan to pisał na maszynie? Tak - odpowiedziałem. A on: ale się pan namęczył . Nie wiedziałem gdzie schować oczy, ale usłyszałem: panie Tosza, pan to jest taki najmądrzejszy chłopiec z całej wsi i zaraz poczułem się lepiej. No cóż, jestem tylko człowiekiem i wypierać się tego nie będę.

Włączając komputer za każdym razem próbuję bezskutecznie uruchomić drukarkę. Wszystko co było wydrukowane już nagrałem, pozostaje mi tylko moja pisanina. Dam Ci w Poznaniu kasetę z nagranymi pierwszymi dziewięcioma dniami, niestety nie jest ona najlepsza technicznie, ale jeśli to co mam do powiedzenia jest istotne, to mimo wszystko będziesz tego słuchał z przyjemnością. Kończę na dzisiaj, trzeba iść z żoną i Astorem na popołudniowy spacer i odpocząć dać trochę oczom.

Całą drogę myślałem o poprawieniu jakości technicznej nagrywanych taśm, bo czuję coraz bardziej wartość i sens mojej pracy. Taki klimat, jaki na nich proponuję jest możliwy do osiągnięcia tylko tu, w Niemczech. W Polsce jest za dużo fałszywych podpowiadaczy, a po za tym w ojczyźnie żyje mi się o wiele lepiej niż tutaj, a to z pewnością jest przeciwko temu co robię. Artysta musi być cały czas dokładnie rozwalony, by móc stworzyć coś naprawdę istotnego. Tak długo szukałem swojej najprościej wypowiedzianej prawdy i wreszcie nadszedł ten dzień. Moje nienajlepsze pisanie na taśmie razem z moim głosem nabiera niesłychanie mocnej wymowy. To czyni sensownym dalszy pobyt w Niemczech i oddala strach przed codzienną samotnością w naszym mieszkaniu. Mam sprzęt jaki mam i wystarczyć mi to musi. Moje taśmy nie będą leżały w ukryciu i czekały na mój koniec. Dziennik powinien się ukazać po mojej śmierci, ale słuchać go będzie można jeszcze za mojego życia. Chcę wiedzieć, jak słuchacze przyjmą moją opowieść, czy ona ich wzruszy i czy choć przez chwilę zastanowią się nad własnym życiem. Idę zupełnie nową drogą, ale już bez tak wszechobecnego strachu o sens moich działań.

Altenkunstadt, 22.03.1999 r

Podgrzewam obiad przygotowany przez Mirę i niecierpliwie czekam na możliwość jego spożycia. Jestem żarłokiem! Zapytano kiedyś Niemca: co wolisz, seks czy swoje urodziny , a on odpowiedział: seks, ale moje urodziny są częściej . Gdyby dzisiaj ktoś mnie zapytał: Wojtku co wolisz , dobre jedzenie czy seks, odpowiedziałbym: dobre jedzenie a potem jeszcze lepsze jedzenie . W moim wieku to już nie jest sprawa lat, ale smaku.

Pisząc słucham swoich CD i wybieram utwory do następnych dni. Muzyka w tych nagraniach jest o wiele lepszym aktorem niż ja, to ona buduje nastrój, któremu muszę się podporządkować. Przed nagraniem każdego z poszczególnych dni czytam ponownie to, co mam zakodować, ilość czytań zależy od otwartości mojego mózgu w danej chwili, a potem wybieram z reguły te utwory muzyczne, które już znam prawie na pamięć i nagrywać zaczynam. Przeszkadza mi wtedy prawie wszystko: odgłosy z mieszkania sąsiadów, bąki, które w swoim podeszłym wieku tak często puszcza Astor i moja niemożność dotknięcia w całym nagraniu ideału. Wiem, słuchacz i tak będzie się musiał zadowolić tym, co proponuję zupełnie nie wiedząc o moich wpadkach, ale zawodowa uczciwość pozostaje i kiedy znowu rozpoczynam pracę, pytam siebie: ile razy znowu oszukałeś innych? Nie wszystko jest doskonałe, powinieneś dać sobie z tym wszystkim radę, ale nie chcesz nie szukasz perfekcji ty nierobie, ty leniu, stać cię na wypowiedzenie tylko części prawdy o sobie a to za mało, za mało by kogokolwiek naprawdę wzruszyć , ale i tak pewnie kiedyś będzie ci to wybaczone . W końcu nie proponuję nic innego jak własne widzenie świata i mój egoizm. Jeśli słuchacz w tym wszystkim znajdzie miejsce dla siebie i bez zahamowań wejdzie w świat, który przedstawiam, będzie to mój największy sukces, jeśli nie, powinienem znaleźć nową drogę, ale na jej szukanie nie mam już czasu, więc tak czy siak wszystko pozostanie tak jak jest.

Altenkunstadt, 23.03.1999 r

Oglądałem wczoraj w nocy wręczenie Oskarów, potem prawie do rana nie mogłem zasnąć. Po tylu latach znowu zacząłem marzyć. O nagrodzie wprawdzie jeszcze nie myślałem, ale o swoich dwóch scenariuszach: Azylant i Brama , o które wreszcie powinienem zacząć walczyć. Sił i wiary w samego siebie mam coraz więcej, a i Dziennik otworzył nieskończenie wiele dróg wejścia na rynek. Znowu nie dotrzymam danego sobie słowa, bo postanowiłem sprzedać radiu wszystko to, co nagram, by w ten sposób uzyskać pieniądze na realizacje swoich filmowych marzeń. Pozostaje jeszcze Internet z moim Dziennikiem a wraz z nim dodatkowe, nieograniczone możliwości jego sprzedaży. Marzenia już działają i mimo mojego wapniactwa, zaczynam znowu myśleć jak młodzieniec. Nagrywanie do szuflady zupełnie nie ma sensu. Nie powinienem się tak bać publicznego mówienia o współczesnych za ich i mojego życia, bo prawda zawsze się obroni, choć to kogoś czasami i zaboleć może. Potrzebuję jednak trochę pieniędzy na zbudowanie w naszym mieszkaniu studia nagrań. Muszę mieć tylko mózg komputera z olbrzymią pojemnością, dwa bardzo dobre mikrofony kierunkowe, dojście do Internetu no i oczywiście menażera, by sprzedał w miarę korzystnie moją pracę. Wierzę, że znajdziesz mi wspólnika, bo w końcu nie chodzi tu o wielkie pieniądze, ale o sens mojego życia.

Rok temu poprosiłem znajomego Niemca, by dał mi adresy szkół teatralnych, gdzie mógłbym prowadzić zajęcia z aktorami. Po kilku tygodniach otrzymałem od niego numer informacji telefonicznej. Wyobrażasz sobie, Janusz, mnie spisującego dziesiątki adresów przez telefon i to bez błędów. Wczoraj rozmawiałem z Klaudiuszem i dzisiaj zadzwonił powiadamiając mnie, że adresy już zdobył. To są właśnie salezjanie. Zawsze działają szybko i bezbłędnie. Klaudiusz wie o mnie prawie wszystko i tak bardzo chce mi pomóc, że czasami mnie to zawstydza. Jestem przecież starszy od niego o ponad dwadzieścia lat i to ja zawsze powinienem służyć pomocą młodszym przyjaciołom. No cóż, tak Bóg ułożył moje życie i na razie nic nie jestem w stanie w nim zmienić, ale jak czytasz, każdy nowy dzień przynosi olbrzymie zmiany w mojej psychice. Niemieccy psychologowie określili kiedyś nasze cechy: azylant to narkoman, alkoholik, lub człowiek wyjątkowo agresywny . Zrozumieli dokładnie, że my podlegamy największym stresom i to musi zostawić ślady w naszych mózgach i osłabić siłę woli. Pomyśl sobie teraz o tych milionach polskich emigrantów i odpowiedzialnym za to rządzie PRL-u. Oni i ich wykształcone w ekskluzywnych, europejskich uczelniach dzieci dzisiaj mają czelność współrządzić krajem i mówić o tym, że też budowali Polskę.

Komunizm najprościej wytłumaczył mi Hindus Charli, który był synem bramina. Wieczorami po skończeniu wyjątkowo ciężkiej i mało płatnej pracy w browarze przychodził do naszego pokoju z butelką najlepszej whisky, kupioną na pobliskiej stacji benzynowej, w laczkach na nogach bez względu na porę roku, za duże pieniądze, by snuć swoje rozważania o życiu i jego sensie. Znał wspaniale angielski i słabo niemiecki, a my z Mirą zaledwie kilkanaście niemieckich słów, mimo to rozumieliśmy się doskonale i nie było dla nas żadnych spraw niemożliwych do pojęcia. Jak mówił Charli, najniższą kastą w Indiach są rybacy i to właśnie oni najbardziej lgnęli do komunizmu, który dawał im nieprawdopodobne w ich mniemaniu szansę awansu społecznego. Dla partyjnych Polaków i partyjnych łobuzów przywiezionych z Moskwy komunizm dawał o wiele większe szansę, oni otrzymywali nie tylko awans, ale i również w darze władzę nad polskim narodem, a szczególnie nad polską inteligencją. Myślałem o tych parweniuszach szczególnie wtedy, gdy przychodzili indyjscy komuniści do Charliego. Nie mieli prawa wstępu do jego pokoju. On leżał wyciągnięty na łóżku, a oni stojąc spłoszeni za progiem, pokornie z nim rozmawiali. Czasami Charli zapraszał, któregoś z nich do pokoju i pozwalał usiąść mu w nogach na swoim łóżku, co było dla siadającego najwyższym zaszczytem. Cóż z tego , mawiał Charli , że harridżen zmieni nazwisko, kiedy i tak wszyscy wiemy, jak się poprzednio nazywał. Bez pozwolenia żaden z nich nie ma prawa siąść obok mnie . Wszystko zrozumiałem. Po latach demokratyczne, niemieckie państwo też stosuje kastowość dla przefarbowanych na socjaldemokratów komunistów i osób posiadających inne niż niemieckie pochodzenie, by dla przyszłych pokoleń ocalić podstawy bytu narodowego. W Polsce jest to oczywiście niemożliwe, bo wmawia nam się demokrację, która z zachodnią demokracją nie ma nic wspólnego.

Znowu zadzwonił Grzesiu, nocleg, który obiecał mu znajomy Polak był nieaktualny, musiał spać na tym zimnie w swoim samochodzie. Oczywiście zaprosiłem go, by odpoczął u nas. Od bardzo dawna nie łączy nas już wspólna praca, ale przecież Polak w obcym kraju podlega szczególnej opiece. Dlaczego tak nie jest? Czyżbyśmy przez tych czterdzieści parę lat stracili wszystkie nasze ludzkie uczucia i nie odnajdziemy już ich nigdy? Pewnie ja też nie jestem bez winy, po wódce zachowuje się czasami nieodpowiednio, ale przecież wszyscy mądrzy nie traktują tego poważnie, a jeśli to robią, to są głupcami jak mąż jednej z malarek, której tu w Niemczech zrobiłem wystawę.

Nie ma przypadków w życiu człowieka, wszystko jest w rękach Boga i wystarczy tylko nie bać się wierzyć w Jego nieskończoną dobroć. Przed chwilą zadzwonił ks. Jacek Ryłko, były rektor krakowskiego seminarium i poprosiłem go o wydanie po niemiecku opinii o mojej pracy na Scenie Salezjańskiej. Wyślę ją razem z listami do niemieckich szkół teatralnych i jestem przekonany, że wreszcie otrzymam pracę w Niemczech, bo pomoc dostałem z rąk salezjanów.

Być może piszę zbyt dużo o swoich codziennych sprawach i planach, ale utrwalam je wszystkie wyłącznie po to, by kiedyś sprawdzić, co życie z nich dla mnie pozostawi, a poza tym chcę sprawdzić, czy nagrywając tak prozaiczne teksty jestem w stanie uczynić z nich c o ś, co bez reszty wciągnie słuchacza. Dam dzisiaj do posłuchania moje nagrania Grzesiowi, będzie on ich pierwszym odbiorcą, Dodatkowym walorem tego mojego dzisiejszego egzaminu jest to, że on nie czytał moich Dzienników i zupełnie nic nie wie o ich istnieniu.

Altenkunstadt, 24.03.1999 r

Od kilku godzin bawię się komputerem, tzn. psuje go ciągle na skutek mojej niewiedzy. Chcę w końcu nad nim zapanować, poznać jak najwięcej programów, ale jego pamięć jest za mała. Błąd powoduje następny błąd i tak w kółko, Macieju.

Wczoraj napiłem się z Grzesiem troszeczkę i dzisiaj zupełnie nie mam kaca, to naprawdę jest nie do uwierzenia. Czyżbym był już wyleczony? Grzesiu o wysłuchanej taśmie powiedział tylko: dobre, dobre i nawet w wielu momentach przestawał jeść, by lepiej wszystko słyszeć. Nie patrzyłem na niego, bo nie chciałem go peszyć, był przecież moim gościem i nie mogłem być niegrzeczny, jednak to co było do zauważenia, dostrzegłem i pracować nad nagraniami będę dalej, nie szukając już potwierdzenia u nikogo. Nie wiem, czy będę nagrywał wszystkie dni, bo przecież książka musi się różnić od taśmy, ale teraz o tym decydować jeszcze nie chcę.

Mira poszła do pracy pełna strachu. Wiele razy zastawała mnie wieczorami pijanego, więc dziwić się jej nie mogę. Najniebezpieczniejsze dla mnie chwile, to chwile na kacu, tylko w czasie ich nieskończenie długiego trwania z alkoholem walczyć nie umiem i myśleć wtedy o niczym nie potrafię, jak tylko o nim. Nie wiem jakie są kace po narkotykach, ale w Hamburgu widziałem wiele ludzi przez niego wykańczanych i dziękowałem Bogu, że jestem tylko alkoholikiem. Narkoman na kacu umie nawet samochód przynieść na plecach, byle tylko dostać następną dawkę. Alkoholik taki jak ja ma jeszcze trochę mocy i ludzką godność prawie zawsze umie zachować. Mirę znam na tyle, że jej obawy zauważę zawsze. Pewnie po przyjściu do domu będzie mile zaskoczona, ale i tak nie da tego poznać po sobie. Ona już jest taka od swojego urodzenia i nie zmieni jej nigdy nic. Starość atakuje nie tylko mnie. Mężczyzna potrafi przyjąć ją godnie, ale wszystkie kobiety zaczynają z nią walczyć, oczywiście bezskutecznie, a to przecież musi mieć wpływ na spokój w domu. Może znowu ją źle oceniam i nie widzę jej przepracowania. My Polacy nigdy tak nie harowaliśmy jak Niemcy, oni urodzili się wyłącznie po to, by pracować i tak wiele przegapić z tego życia. Mieszkając tu, w Niemczech, musimy się do tego przyzwyczaić, ale to naprawdę nie jest łatwe. Nie chcę wartościować, by zrozumieć Niemca, trzeba się nim urodzić. Pewnie dlatego jest nam tak tu trudno, a im w Polsce tak łatwo. My jesteśmy narodem improwizacji, oni prawie wszystko mają matematycznie przemyślane i działają jak maszyny bez uczuć. By wyrzucić tych, którzy nie otrzymali azylu, wysyłali nakazy wyjazdu podpisane z najserdeczniejszym pozdrowieniem. Nie oskarżam ich, bo pewnie nie mieli czasu zastanowić się nad czarnym humorem takich listów. Cóż jednak ma myśleć emigrant? Wielu z nich, by jakoś to wszystko znieść, uciekało w marzenia o lepszych państwach. Rajem były dla nas Stany i Kanada. Robili wszystko, by móc się tam znaleźć i stwierdzić, że to nie to. Dopiero zza Atlantyku Niemcy okazywały się dla nich wspaniałym krajem i najczęściej wracali, jeżeli znaleźli jakimś cudem pieniądze na bilet lotniczy, albo nie zapili się na śmierć pracując przy wyrębie lasu. Znajomi z Hamburga po dużej wódce też postanowili swój wymarzony raj odwiedzić i pomieszkać tam choć trochę. Nie mieli ani grosza, bo socjal w Niemczech wystarcza tylko na bardzo skromne życie i ledwie na papierosy. Obowiązuje tu zasada: jeżeli pijesz nie jesz, albo zacząć musisz kraść . Poszli w nocy do portu i weszli do komina statku, który podobno płynął do Kanady. Po trzech dniach z zabranego z Niemiec alkoholu nic już nie zostało, musieli więc powiedzieć kapitanowi o swoich planach. Mieli szczęście bo trafili na Francuza i jego nieprawdopodobną miłość do wina. Po wyleczeniu kaca zapytali o dzień przybycia do Kanady, kapitan spokojnie wytłumaczył im, że płyną tylko do Singapuru. Pili więc dalej francuskie wina i pomagali marynarzom w robieniu porządków na pokładzie. Kiedy wreszcie dopłynęli, ze statku zabrała ich miejscowa policja. Zaproponowano im azyl, nie przyjęli go, bo jak twierdzili, nie było tam klimatu dla alkoholików. Zostali więc odesłani ponownie statkiem do jakiego portu we Francji, a stamtąd helikopterem zabrała ich niemiecka

policja, oczywiście wszystko odbyło się na koszt podatnika. I jak tu się dziwić Niemcom, że mówili o nas wtedy to, co mówili. Teraz wszystko się zmieniło. Po uznaniu Polski przez świat za państwo demokratyczne w Niemczech wszyscy muszą być uczciwi, bo jeśli coś przeskrobią, mogą być odesłani do kraju. Niemcy już dawno zapomnieli o naszych azylanckich wybrykach. Przyjechało bardzo dużo Rosjan i swoim zachowaniem przeszli już do legendy. Część z nich, trzeba przyznać, zachowuje się tu nienagannie, ale jak już pisałem to czarne owce tworzą wyobrażenie o narodzie. Niedaleko nas jest heim dla Rosjan. Któregoś dnia przyjechała tam policja na kontrolę i w jakimś pokoju zobaczyła kilku wstawionych rosyjskich azylantów przy stole pełnym butelek najdroższych koniaków. Jak wiesz, w naszym landzie dostaje się parę groszy kieszonkowego miesięcznie, co starcza tylko na kręcone papierosy. Podobno policjanci zaniemówili i wyszli po wylegitymowaniu biesiadników bez słowa. Rozmawiałem niedawno o zachowaniu Rosjan z Rolandem, Miry kolegą z pracy, ale on najbardziej był oburzony swoją przygodą we Włoszech. Wieczorem poszedł z przyjacielem do knajpy. Kiedy usiadł przy barze i zamówił sobie swoją ulubioną lampkę wina, jego sąsiad, lekko wstawiony Rosjanin wyciągnął z kieszeni gruby plik dolarów, a z niego dziesięciodolarówkę i dał mu ją, by przyniósł mu papierosy. Wyobrażasz to sobie. Wiele bym dał, by móc to zobaczyć. Ja też mam słowiańska duszę i już.

Altenkunstadt, 26.03.1999 r

Jutro wyjeżdżamy do Poznania, a ja wciąż nie mogę oderwać się od pisania i wszystko zawalam. Powinienem dzisiaj posprzątać mieszkanie, spakować swoje rzeczy i załatwić kogoś do podlewania kwiatków, a ja ciągle siedzę razem z moim przyjacielem. Cieszę się bardzo tym wyjazdem do Polski, ale tam będę musiał wszystko zapisywać w zeszycie, a to będzie zupełnie inna pisanina. Wykorzystamy ten czas na obejrzenie czego się da w teatrach, kinach i operze. Odwiedzimy też znajomych i pewnie będziemy wieczorami popijali piwo w knajpkach, których namnożyło się teraz tak wiele.

Dzisiaj rano zacząłem się zastanawiać, gdzie podział się mój strach. Od wielu lat nie było przebudzenia bez obezwładniającego mnie strachu przed tym, co złego spotkać mnie jeszcze może. To chyba już minęło. Zaczynam cieszyć się każdą chwilą życia i chyba nawet wróciło mi tak bardzo oczekiwane przez Elizę poczucie humoru. Pewnie każdy człowiek odżywa, gdy widzi sens swojego życia, nawet w nie najważniejszych sprawach. Chce mi się nawet pomalować mieszkanie, nie zrobiłem tego od pięciu lat. W ogóle chce mi się żyć i walczyć o prawo do publicznych swoich wypowiedzi. Najlepiej udaje mi się to w teatrze, ale nagrywanie taśm też daje mi ogromną satysfakcję. Pewnie masz rację, Janusz, to właśnie dzięki Dziennikowi będę mógł wrócić do państwowego teatru. Oby tak się stało.

Poznań, 28.03.1999 r

Jesteśmy już drugi dzień u mojej teściowej. Mira z mamą oglądają telewizję, a ja w pokoju nieżyjącego od wielu lat jej wujka, aktora Okszy, piszę po raz pierwszy Dziennik w zeszycie. Nie wiem dlaczego, Janusz, ale jeszcze nie zadzwoniłeś. Tak bardzo chciałbym się z Tobą spotkać. Dzisiaj znowu wróciły poznańskie wspomnienia. Jeszcze nie tak dawno chodziłem ulicami tego miasta bez grosza w kieszeni, a teraz mogę wchodzić do wszystkich sklepów i kupować sobie małe prezenty. Piwo stoi w lodówce, Mira ma wspaniały humor i nawet Astor przestał być zmęczony po podróży. Upłynęło jednak zbyt mało czasu, bym o wszystkim zapomniał. Jutro Mira idzie do dentystyki właśnie na Półwiejską i znowu we wspomnieniach wróci kac, głód i strach. Zobaczę lombard, gdzie zastawiłem wszystko, co miałem, by jakoś przeżyć, zobaczę podwórka, na których z penerami piłem tanie wino i bramę prowadzącą do kafkowskich schodów. Wtedy myślałem, że nikt na świecie nie jest bardziej opuszczony przez wszystkich niż ja, a teraz jestem przekonany, że Jezus zawsze był ze mną, a w tamtym czasie najbardziej ze wszystkich chwil mojego życia. Muszę jutro spojrzeć na tamte miesiące na tyle odważnie, by nie wróciły one już nigdy sennymi koszmarami.

...>>>czytaj dalej

 
RUCH RODAKÓW : O Ruchu Dolacz i Ty
RODAKpress : Aktualnosci w RR Nasze drogi
COPYRIGHT: RODAKnet
NASZE DROGI - button AKTUALNOŒCI W RR NAPISZ DO NAS