"O co tu idzie?" - Łukasz Kołak


 

 

 

 

 

 

 


POkłosie ewolucji z homo sovieticusa do homo globalicusa - nadesłane do red. Rp
"O co tu idzie?"

Największym problemem społeczeństw tzw. wolnego świata w relacjach z blokiem komunistycznym była mentalność sklepikarska. Ludzie o takim podejściu do rzeczywistości świetnie sprawdzają się w kwestiach polityki wewnętrznej (szczególnie w finansach) i są tam niezbędni. Niestety w momencie kiedy zajmują się polityką zagraniczną swego kraju, mogą wyrządzić mu olbrzymie szkody. Zwłaszcza kiedy podejmują rozmowy z tak bezwzględnymi graczami, jakimi w przeszłości byli sowieccy dyplomaci a dzisiaj ich następcy, wywodzący się z tych samych szkół i służb. Wtedy handlowe podejście do polityki zawodzi. Zachodnim "sklepikarzom" wydaje się, że z ludźmi, z którymi rozmawiają można zawrzeć jakieś trwałe układy. Że umów tych, raz zawartych, będą solennie przestrzegać. Tymczasem strona sowiecka w przeszłości i postsowiecka dzisiaj, nie zawiera układów w celu dotrzymania ich postanowień, tylko w celu manipulowania Zachodem. Pokazania mu, że jest tak samo cywilizowana. Zawierając dany układ strona (post)sowiecka wie, że już niedługo (za godzinę, dzień, tydzień, miesiąc, rok) zerwie go bez mrugnięcia okiem. I tak ta swoista zabawa Zachodu z blokiem komunistycznym trwała sobie w najlepsze i nie widać, żeby coś miało się zmienić w przyszłości. Tzn. do władzy w świecie zachodnim dochodziły w międzyczasie osoby, które odrzucały mentalność sklepikarską, ale nie zdobyły jej (tzn. władzy) na trwałe, niestety. W ten sposób, niedługo po rewolucji, bolszewicy awansowali na dżentelmenów, zrzucając walonki i wkładając najlepsze fraki. Zachodnim geszefciarzom to wystarczyło, aby uznać ich za pełnoprawnych partnerów do rozmów. Geszefciarz wszak marzy o dwóch rzeczach: zysku i świętym spokoju. Dlatego będzie handlował nawet z ludożercami, sprzedając im mięso z własnych braci. Cytując Lenina: sprzeda bolszewikom sznur, na którym oni go powieszą.

Nie wiem czy ta mentalność sklepikarska w uprawianiu nowoczesnej polityki to spuścizna rewolucji francuskiej. Przewrót ten jak wiemy odsunął od władzy i częściowo zlikwidował reprezentantów starego ładu, czyli arystokrację wywodzącą się z rycerstwa. A zatem tę grupę społeczną, dla której liczył się nie tyle zysk ile ideały, które wyznawała. Dla których gotowa byłą ponosić ofiary. Burzyć "święty spokój". Lecz rewolucja, której ton nadawał stan trzeci (więc m.in. sklepikarze), także wydobyła z ludzi niskiej konduity największe poświęcenie dla "sprawy". Wszak marszałkami Napoleona byli właśnie tacy biedni, drobni geszefciarze, kombinatorzy, którzy rzucili "swój życia los na stos". Więc to chyba nie jest wina rewolucji. W każdym czasie i w każdej grupie społecznej znajdą się ludzie "czynu" i ludzie "geszeftu".

W Polsce sytuacja jest jeszcze bardziej skomplikowana albowiem dochodzi tu jeszcze czynnik strachu. Rządząca obecnie kasta polityczna (nie elita a właśnie kasta) boi się wschodniego sąsiada. Po 10 kwietnia jest to całkiem zrozumiałe. Niestety strach jest złym doradcą i kierujący się nim politycy obecnego układu dalej będą szkodzić sprawie polskiej. Ten strach emanujący z przedstawiciela obozu władzy, szczególnie było widać podczas programu "Bronisław Wildstein Przedstawia" z 2 maja br. Eurodeputowany Jacek Sariusz - Wolski w taki oto sposób argumentował dlaczego strona polska nie domaga się przejęcia śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej (cytat niedosłowny, ale oddający treść): "lepiej by było aby to strona polska prowadziła śledztwo, ale skoro istnieje podejrzenie, że Rosjanie się na to nie zgodzą, to nie ma co ich naciskać bo będzie to źle odebrane". Podobnie źle odebrana przez Rosjan byłaby prośba o międzynarodowy arbitraż. Bez komentarza.

Dzieje strachu w Polsce wchodzą w nową fazę i żeby zrozumieć ten fenomen należy chyba zaprosić do nas "światowej sławy historyka" Jana Tomasza Grossa aby kontynuował swoje badania w tym temacie.

Opadł już kurz "dyskusji" jaka przetoczyła się w mediach na temat spoczynku na Wawelu Tego, który w polityce nie kierował się strachem i mentalnością sklepikarską. Pochówek ten nie podobał się ciekawej koalicji medialno - politycznej, podobnej w swym składzie do koalicji obrońców dobrego imienia Towarzysza Generała po wyświetleniu pamiętnego filmu. Obecności śp. Prezydenta wraz z Małżonką w Krakowie sprzeciwiali się funkcjonariusze Ministerstwa Prawdy ustanowionego po Okrągłym Stole i ich satelici, drobni i średni geszefciarze. To jasne. Ale do grona krytyków dołączyli ludzie, którzy z tym obozem nie mieli raczej do czynienia. Często ludzie zacni i z dorobkiem naukowym. Nie będę wymieniać nazwisk aby nikogo nie pominąć. Dla niektórych z nich Wawel to coś w rodzaju mitycznego Olimpu, na który ludziom współczesnym nie wypada nawet zerkać. Nie chcą oni dostrzec, że życie polityczne toczy się tu i teraz i nawet Opatrzność Boża w naszych porewolucyjnych, "jakobińskich" czasach coś nam chce powiedzieć. Skoro już jesteśmy przy Opatrzności. Cześć z krytyków zarówno pochówku Prezydenta na Wawelu jak i jego polityki, wyciągała i wyciąga nadal kwestie katolickie na pierwszy plan, robiąc ze Zmarłego i jego Małżonki aborcjonistów. Przypomnijmy sobie znanego podróżnika "nakładającego" swego czasu na Prezydenta ekskomunikę. Do owego znanego podróżnika dołączają inni "zawodowcy" ("zawodowi" katolicy), którzy postanowili chyba utworzyć coś na kształt papieskiego ORMO. Co ciekawe, niektórzy z nich jako zwolennicy tradycji katolickiej krytykują papieża i hierarchię za tolerowanie modernizmu w Kościele czy wręcz nazywają Kościół Katolicki sektą "wojtylian". Ci ludzie (gdyby mieli realny wpływ na politykę) nie tylko odmówiliby katolickiego pogrzebu Lechowi Kaczyńskiemu, ale nawet nie daliby tego prawa Janowi Pawłowi II. Sięgając dalej w naszą przeszłość, nie uhonorowaliby takiego np. gen. Józefa Bema, bohatera powstania listopadowego, który przeszedł na islam. Być może zakwestionowaliby katolicyzm Cypriana Kamila Norwida za to, że napisał "Bema Pamięci Żałobny Rapsod". Skoro tak, to może również dostałoby się Czesławowi Niemenowi za skomponowanie muzyki do tego poematu. Przesadzam? Znając katolickie "zawodowstwo" tych publicystów nie wydaje mi się. Wszak ludzie ci odrzucają naszą romantyczną przeszłość, walkę "za naszą i waszą wolność", na rzecz spokojnego handlu z ludożercami i kultu "świętego spokoju". Dla nich Adam Mickiewicz podnoszący głos na papieża, aby pamiętał o cierpieniach Polaków to świętokradca. "O co tu idzie Panowie?" - pytał się kiedyś legionistów Józef Piłsudski. I odpowiadał: "Otóż tu idzie o plucie!".

Kilkadziesiąt lat temu poprzednicy naszych "zawodowców" atakowali Józefa Piłsudskiego za jego osobiste grzeszki i omawiali mu prawa do wiary. Papieskie ORMO czuwało i czuwa nad tymi, którzy swoim życiem dowiedli tego, że zasada Dulce et decorum est pro Patria Mori jest dla nich świętą maksymą. Ludzie czynu nie mieli w Polsce łatwego życia i wygląda na to, że chyba nic się nie zmieni.

Łukasz Kołak
Powiernictwo Polskie

03.05.2010r.
RODAKpress

 
RUCH RODAKÓW : O Ruchu Dolacz i Ty
RODAKpress : Aktualnosci w RR Nasze drogi
COPYRIGHT: RODAKnet