O RUCHU RODAKÓW
PRZYSTĄP DO RUCHU RODAKÓW
RODAKpress - head
HOME - button
Nad modrym Dunajem - Marek Baterowicz

 

 

 

 

 

 

 


Nad modrym Dunajem


Dźwięk telefonu przebił się przez muzykę płynącą z radia, ale Helena jeszcze go nie usłyszała. Trwała pogrążona w rozmarzeniu, zasłuchana w melodię walca Straussa. Telefon dzwonił nadal. Kiedy podeszła do aparatu, sygnał urwał się nagle, a w słuchawce rozległo się buczenie.

- A któż to dzwoni? - zastanowiła się Helena, po czym wróciła na swój fotel. Była jeszcze w szlafroku, choć dochodziło południe. Zbierała się też do palenia w piecu, ostatecznie była zima, a luty zawsze miesiącem szczególnie mroźnym. I dalej słuchała radia, walce często przerywały wojenne komunikaty. Nie przeszkadzało jej to rozmyślać nad resztą dnia. Po obiedzie miała zrobić małe zakupy w sklepiku przy swojej ulicy. Trochę masła, mleka, chleba. - O, przydałby się jeszcze biały ser... - zanotowała wszystko na karteluszku. Nie traciła bynajmniej pamięci, ale dla porządku i wygody wolała sporządzić listę.

Telefon odezwał się ponownie. Tym razem Helena zdążyła w porę podnieść słuchawkę. I usłyszała głos swojej kuzynki Franciszki.
- Heleno, co z tobą? Nie było cię w domu?
- Ależ jestem, po prostu nie zdążyłam... A muzyka w radiu tłumiła trochę dźwięk telefonu... Co powiesz?
- Ty sobie słuchasz walców, a oni znowu nadlatują! Nic nie wiesz? Podobno katedra św. Stefana jeszcze dymi po tamtym nalocie, a tu się szykuje nowe bombardowanie! Nadają komunikaty...
- Wiem, wiem... Ale doprowadza mnie to do szału! Znowu będą rzucać bomby na nasze domy, zamiast bombardować dywizje czołgów na froncie! Po prostu tchórze... - uniosła się Helena - czekaj, właśnie przerwali muzykę... O, jest nowy komunikat!

Od jesieni 1943 amerykańskie i angielskie bombowce nękały Wiedeń, terroryzując mieszkańców miasta, choć niewątpliwie stolica Austrii nie była jakimś celem militarnym, co by usprawiedliwiało te barbarzyńskie naloty. Cierpiała tylko ludność cywilna, a także zabytki architektury. Samoloty aliantów nadlatywały z baz we Włoszech, zrzucając bomby nad modrym Dunajem tak jakby tu przebiegała linia frontu, albo toczyła się jakaś bitwa. W tej strategii terroru pomijano zupełnie udrękę wiedeńczyków, którzy tej wojny nie wywołali, ani jej nie chcieli, poza fanatykami uwiedzionymi wizją Trzeciej Rzeszy.

Zabrzmiał alarm przeciwlotniczy. Syrena wzywała ludzi do chronienia się w piwnicach.

- Czas kończyć i biegiem do schronu! - zawołała Franciszka, rzucając słuchawkę.

Helena odłożyła swoją powoli, jak zwykle ogłuszona syreną. I nie miała tym razem ochoty schodzić do piwnicy. Rozglądała się po pokoju, długo zatrzymując wzrok na tylu pamiątkach i bibelotach, poustawianych na etażerkach czy za szybami kredensu. Patrzyła na obrazy rodziny. I choć lęk przepełniał jej duszę, stała niezdecydowana. - A może nie dolecą? - pomyślała. Wyłączyła radio. Wróciła do sypialni, modliła się tam pod wizerunkiem Matki Boskiej. Syrena wyła nieprzerwanie, ale Helena nie opuszczała mieszkania. Coś buntowało się w niej, miała dość tych upokorzeń, na które nie zasłużyła sobie ani ona, ani pozostali mieszkańcy Wiednia. Austrię wcielono do Rzeszy siłą, dopiero po zamordowaniu Dolfusa, a zwłaszcza wtedy namnożyło się tutejszych zwolenników kanclerza, zresztą ich zapał wynikał z czystej koniunktury. Powietrzny terror był więc wobec Wiednia niesprawiedliwością, a także krzywdą w stosunku do zwykłych ludzi, osiadłych nad modrym Dunajem.

Myśli Heleny przerwał huk wybuchu gdzieś w pobliżu. Nad dachami unosił się warkot samolotów, całe ich ławice przesuwały się po niebie bezkarnie w biały dzień. A obrona przeciwlotnicza prawie nie istniała. Niemcom widocznie nie zależało na obronie austriackiej stolicy, a może nie brano pod uwagę nalotów na na gniazdo Habsburgów. A jednak ławice bombowców krążyły często nad miastem, siejąc grozę i zrzucając swe śmiercionośne ładunki. Fosforowe bomby nieraz powodowały też pożary w wiedeńskich kamienicach, tradycyjnie mających drewniane klatki schodowe. Kolejny wybuch zagrzmiał za oknami. Dzwoniły szyby.

Helenę nagle ogarnął strach. I jakiś głos nakazał jej opuścić mieszkanie. Narzuciła na siebie futro, był przecież luty i mroźna pogoda. Chwyciła jeszcze teczkę z dokumentami. Zbiegła po schodach z szybkością gazeli, a kiedy dotarła do drzwi wiodących do piwnicy, usłyszała nad sobą huk eksplozji. Bomba musiała trafić ich kamienicę, a nagły podmuch powietrza rzucił ją w głąb piwnicy. Przefrunęła jakby nad schodkami i wylądowała na ziemi. Grube futro zamortyzowało trochę upadek, ale kiedy przyszła do siebie czuła się jak potłuczona. Pochylały się nad nią twarze sąsiadów, zaniepokojonych o jej życie.

- Co z panią? Potłukła się tylko pani? Nic nie złamane? - pytali.

Helena nie mogła wydobyć z siebie ani słowa. W odpowiedzi jedynie uśmiechała się, była przecież żywa, a w rękach trzymała kurczowo teczkę z rodzinnym archiwum. Nie mogła podnieść się o własnych siłach. Podniesiono ją i posadzono ostrożnie na drewnianej skrzyni. Oddychała niepewnie, czując lekkie ukłucia pod żebrami. Miała w sumie dużo szczęścia, umknęła w ostatniej chwili. Dokoła rozpaczali ludzie, ich twarze w półmroku roświetlonym świecami, wyrażały ból i niepokój. Nie znali jeszcze stopnia zniszczeń ich mieszkań, wiedzieli już jednak, że trafiono ich dom. Detonacje słychać było dalej, bomby spadały chyba wzdłuż całej ulicy Weissgerberstrasse. Wybuchy oddalały się w stronę innych dzielnic. Sąsiadka pytała znowu o stan jej kości. Helena nie miała ochoty na rozmowę, drażniła ją też piwniczna woń wilgoci i ziemniaków, przechowywanych tam przez zimę. Podniosła zatem kołnierz futra, by jego zapachem stłumić odór piwniczny.

Po kilku minutach ciszy ludzie zaczęli wychodzić ze schronu. Na górze szalały płomienie, paliła się klatka schodowa. A kamienica - jakby rozcięta tasakiem - unosiła połowę swoich mieszkań, obnażając ich wnętrza. Ich lokatorzy, zastygli w bólu, patrzyli na resztkę tego, co niedawno było ich domem, ich miejscem na ziemi. Nagle stali się bezdomnymi, nie mieli dokąd wracać, a spędzenie nocy pod gołym niebem, w mroźnym powietrzu lutego, było perspektywą bardziej niż przerażającą.

Prawie natychmiast zjawili się strażacy i ugasili palące się schody, co graniczyło z cudem. Ocalały dwa mieszaknia na parterze, jakoś ominięte przez bomby. Większość lokatorów nie miała gdzie wracać, płacz kobiet i złorzeczenia mężczyzn rozlegały się przed bramą, która nie wiodła już do przytulnych kątów, wygodnych foteli czy gościnnych łóżek.

Z pomocą sąsiadów Helena wyszła z piwnicy, na szczęście nie miała połamanych nóg ani rąk. Mogła poruszać się dość swobodnie, lekkie kłucia w piersi nie przeszkadzały jej ani oddychać, ani chodzić. Idąc śladem innych, odważyła się nawet wspiąć, wśród osmalonych ścian, na trzecie piętro, by sprawdzić , co stało się z jej mieszkaniem. Drzwi, wybite podmuchem, chwiały się w zawiasach. Przekroczyła ostrożnie próg. W przedpokoju unosił się pył. Doszła do kuchni, która ocalała. Tylko zimeniaki, obrane już ze skórki, leżały porozrzucane na podłodze i na stole. Ujrzała pokoje rozcięte prawie na pół, odsłaniały swoje wnętrzności pod zimnym niebem. Panował kilkustopniowy mróz. Helena w futrze nie czuła zimna, ale w pośpiechu wybiegła w pantoflach i teraz mróz szczypał jej nogi.

W salonie szkło z rozbitych kieliszków błyszczało na dywanie. Z rozbitego kredensu zabrała pudełko z kosztownościami, odnalazła portmonetkę na stoliku. Zajrzała do sypialni - połowa jej ocalała, jak też pół łazienki. Na jej łóżku piętrzył się gruz, co było znakiem, że głos wzywający ją do zejścia na dół, zdążył w samą porę. Przez wyłomy w murach wpadał lodowaty wiatr. Drugi pokój był jedynie pustą dziurą. Helena patrzyła na to ze skurczonym sercem. Była bezdomna.

- Koszmar! Bez dachu nad głową... Gdzie pójść? - myślała Helena - chyba do Franciszki, jeśli jej nie zbombardowali... Jak to dobrze, że dzieci są akurat poza Wiedniem... Ale kiedy je ujrzę?

Spojrzała w stronę telefonu, podniosła słuchawkę. Panowała w niej głucha cisza. Połączenia były zerwane.

- I po co te naloty na miasta? - krzyknęła sama do siebie - cierpią niewinni, a żołnierze na froncie śmieją się w kułak... Chyba sam diabeł stoi za tą strategią terroru wobec cywili... Ulice Wiednia nie są przecież linią frontu! To zatem nie zmieni losu wojny. Niech bombardują lepiej kwaterę Hitlera! To przyśpieszy koniec... I rozpłakała się oglądając spustoszone mieszkanie. Ale należało się śpieszyć, przebrała się szybko. Ubrała buty, szalik. Po chwili wahania pozbierała ziemniaki, nie z oszczędności, lecz po prostu dlatego, że były już obrane, a ona bardzo nie lubiła ich obierać. Wrzuciła je do torby. - Ugotuję je może u Franciszki - pomyślała. Włożyła znowu futro i - z małą walizeczką na najbardziej nieodzowne przedmioty - schodziła powoli po szczerniałych schodach. Strażacy powitali ją z ulgą, a nawet z uznaniem. Helena z bólem serca przekroczyła po raz ostatni bramę swojej kamienicy. Szła teraz przed siebie ulicą Białych Gerberów, szukając telefonu, by zadzwonić do kuzynki. Ale restauracja na rogu była oczywiście zamknięta. Nie miało to w końcu wielkiego znaczenia, dom Franciszki przy Landstrasse znajdował się niedaleko, można tam było dotrzeć po dzieisięciu minutach spaceru. Helena szła więc dalej przed siebie, z tłumioną w sercu rozpaczą. I tak wiedziała, że nie ma już przed nią odwrotu. Musiała iść bez przewry dalej i dalej przed siebie, z odkrytym boleśnie przekonaniem, że ziemia jest naprawdę okrągła, a jej prawa ciążenia dotyczą nas wszystkich w sposób nieprzewidziany. I ciągną nas w inne strony, prowadzą nieodwołalnie po nowych drogach i równoleżnikach.

Marek Baterowicz

28. 12. 2006r.
RODAKpress


 
RUCH RODAKÓW : O Ruchu Dolacz i Ty
RODAKpress : Aktualnosci w RR Nasze drogi
COPYRIGHT: RODAKnet
NASZE DROGI - button AKTUALNOŒCI W RR NAPISZ DO NAS