Żołnierze Zamilczeni, zepchnięci przez tutejszych w odchłań niepamięci
Odwet i Jędrusie - fragmenty książki Włodzimierza Gruszczyńskiego
Ze straszliwym zgrzytem i hurkotem ruszyło nagle w 1939 roku i popędziło na oślep koło historii, niosąc śmierć i zniszczenie. Ludzkość zarzuciła na czas szaleństwa, jako nieprzydatne, cywilizowane obyczaje i poczęła się wzajemnie kąsać, wierzgać i przeklinać, posługując się w obłędnym dziele tym co zdołała dotychczas osiągnąć na niwie pokojowego bytu.
Za przyczyną jednego narodu - zaczynu zła - narodu niemieckiego.
Każdy czas i obszar ma swoich orłów - ludzi o wybitnych umysłach i wielkich sercach. Oni to skupiają wokół siebie w poważnych chwilach innych i porywają do wielkich czynów. Do grona takich wybitnych działaczy należy bez wątpienia zaliczyć Władysława Jasińskiego.
Gwiazda Władysława, Jana zabłysła nad domem nauczyciela wiejskiego, Piotra Jasińskiego i żony Marii z domu Halardzińskiej, we wsi Sadkowa Góra w powiecie mieleckim w dniu 18 sierpnia 1909 roku. Władysław powiększył rodzinę jako trzecie w niej dziecko po Bronisławie i Kazimierzu, po nim zaś 12 miało przyjść na świat jeszcze dwoje: Elżbieta Anna i Stanisław. Władysław miał cztery miesiące, kiedy ojciec został przeniesiony do Mielca, gdzie otrzymał stanowisko nauczyciela Szkoły Pięcioklasowej Męskiej, a kiedy syn osiągnął wiek lat dwunastu pan Piotr awansował na nauczyciela gimnazjalnego.
Naukę rozpoczął Władysław w Szkole Ludowej Męskiej w Mielcu w roku szkolnym 1915/16. Pierwsze lata nauki przynosiły oceny na średnim poziomie. Doszło w tym czasie także do pierwszego potknięcia, kiedy wypadło mu w IV oddziale szkoły powszechnej przeżyć pierwszą gorzką nauczkę życiową - powtarzać rok. Poprawa nastąpiła dopiero w ostatnim roku nauczania powszechnego 1919/20. Zaznaczona na świadectwie szkolnym pokaźna ilość opuszczonych a usprawiedliwionych godzin nasuwa przypuszczenie, że zdrowie ucznia nie należało do najtęższych. Nauka w szkole średniej rozpoczęła się w tym samym roku w Państwowym Gimnazjum im. Stanisława Konarskiego w Mielcu; w tym też czasie wstąpił Władysław do Związku Harcerstwa Polskiego. W szkole średniej uczył się na podobnym jak dotychczas poziomie. I tutaj przytrafiła mu się repetycja - w IV klasie. Pan Piotr doszukiwał się przyczyn słabych postępów syna w jego miłości do uczennicy Seminarium Nauczycielskiego, harcerki Stefanii Antoszówny. Ojciec czynił synowi poważne raczej wyrzuty, skoro ten targnął się na swoje życie, strzelił do siebie z pistoletu mierząc w serce; chybił jednak i został odratowany w klinice w Krakowie. Kuli nie usunięto ale wysięk płucny zaleczono. Świadectwo maturalne uzyskał Jasiński w 1929 roku. Przy ocenie dotyczącej przedmiotu gimnastyki w klasach VI - VIII zamieszczono zapis: "Z ćwiczeń cielesnych - uwolniony (świadectwa lekarskie)". Zauważyć trzeba, że zdrowie nie dopisywało młodemu Jasińskiemu od dzieciństwa do wieku dojrzałego.
Pomaturalne koleje życia Jasińskiego należą do niełatwych. Zdany teraz na samego siebie radzi sobie z trudnościami samodzielnie, po męsku. Z jego podania o przyjęcie na studia, na wydział humanistyczny Uniwersytetu Warszawskiego wynika jasno, że przez rok czasu od uzyskania świadectwa dojrzałości nie podjął studiów z powodu ubóstwa. [...]
Miłość Jasińskiego spełniła się na przekór przeciwnościom. Pan Władysław Jasiński, student prawa i panna Stefania Antoszówna, nauczycielka zawarli związek małżeński 19 lutego 1936 roku w miejscowości Dalekie, w powiecie brasławskim (blisko granicy łotewskiej). Pewnie nie za sprawą dziwnego trafu znalazł się w tym samym powiecie, w zagubionej na krańcach kraju miejscowości Albinówka, przyszły oblubieniec; gdzie pracował, przerwawszy studia, jako nauczyciel kontraktowy. Młodość i miłość uskrzydlają i pozwalają urzeczywistniać szalone nieraz zamiary.
Upłynął rok a do pełni szczęścia brakowało teraz tylko, aby młody małżonek ukończył studia. Inny bowiem i jakże istotny element małżeńskiej szczęśliwości został już spełniony, bo 15 lipca 1937 roku przyszedł w Wilnie na świat syn Andrzej, nazywany w domu Jędrusiem. W założeniu domu na umiłowanej przez oboje Wileńszczyźnie stanęła jednak niespodziewanie dramatyczna przeszkoda. Żona Stefania zaczęła bowiem tracić władzę w nogach, a lekarze nie robili nadziei na odzyskanie zdrowia przygotowując na pogłębianie się raczej choroby. Wrócił więc pan Władysław wraz ze swoją rodziną do Tarnobrzegu dokąd wcześniej przeniósł się pan Piotr po przejściu na emeryturę w 1933 roku i zamieszkał przy ulicy Nadole 64. Władysławostwo Jasińscy z synkiem zamieszkali po sąsiedzku. [...]
Wybuch II wojny światowej zastał Władysława Jasińskiego - trzydziestoletniego świeżo upieczonego magistra praw, aplikanta adwokackiego, zatrudnionego od czerwca 1939 roku w Państwowym Gimnazjum i Liceum hetmana Jana Tarnowskiego w Tarnobrzegu w charakterze nauczyciela. Można się pokusić o przyjęcie za wiarygodną wiadomość, że należał on jeszcze przed wybuchem wojny do organizacji typu wojskowego o charakterze dywersji pozafrontowej na wypadek wojny. To powiązanie Jasińskiego sprawiło, że wstąpił on do powstałej po wybuchu wojny na tym gruncie Organizacji Orła Białego (OOB). Z chwilą zaś przystąpienia OOB w 1940 roku do Związku Walki Zbrojnej (ZWZ), Władysław Jasiński stał się siłą tego faktu członkiem ZWZ i utworzonego w jego ramach w kwietniu 1940 roku Związku Odwetu. Ta właśnie przynależność pozostawiła niewątpliwie ślad w postaci nadania wydawanemu przez Jasińskiego biuletynu nazwy "Odwet" - o czym będzie jeszcze mowa szerzej.[...]
Jasiński oparł się w swojej organizacji głównie na młodzieży. Utrzymywał też bliskie stosunki z ludźmi cieszącymi się na tym terenie autorytetem, korzystając z ich rad, opinii i współudziału. Organizacja krzepła w świadomości czekających ją niebezpiecznych zadań.
Na duchu podtrzymywały konspiratorów napływające z Kielecczyzny wieści, że major Henryk Dobrzański - "Hubal" walczy nieustępliwie i szarpie Niemców. W związku z tym powziął Jasiński początkowo zamiary, przygotowywał się nawet do dołączenia do "Hubala"; nie mógł on sobie wówczas wyobrazić, że to czego on dokona postawi go w historii zmagań z niemieckim najeźdźcą w tym samym poczcie bohaterów.[...]
Tajna organizacja tworzyła biuletyny, biuletyny zaś pobudzały tworzenie się co raz to nowych komórek organizacyjnych. Żar powszechnej walki konspiracyjnej obejmował coraz to szersze obszary ziemi tarnobrzeskiej i sandomierskiej, kontrolowanej wszakże przez wszędzie obecnego i trzymającego rękę na pulsie Jasińskiego. Wobec przedłużania się wojny i w związku z zachodzeniem na jej arenie coraz to nowych wstrząsających wydarzeń Jasiński zdawał sobie sprawę z trafności wyboru formy walki, polegającej na organizowaniu poprzez prasę szerokich mas społeczeństwa, postrzegał rzucającą się teraz w oczy moc słowa pisanego. Postanowił więc udoskonalić stronę techniczną wydawnictwa oraz podnieść poziom publikacji. W tym celu nawiązywał wielorakie znajomości.
W miarę upływu czasu organizacyjne związki Jasińskiego z OOB - ZWZ rozluźniały się i w krótkim okresie zanikły w ogóle, przeradzając się w stosunki partnerskie. Różnice, jakkolwiek wzniosłych programów po obu stronach, okazały się nie do pogodzenia. Od samego początku Jasiński odżegnywał się od działalności wojskowej i zajął się wydawniczą a po głowie chodziła mu działalność charytatywna. Trwała koegzystencja z tymi organizacjami na zasadach dobrego sąsiedztwa z organizacjami o programach wojskowych i nieszkodzenia sobie nawzajem.
Z początkiem kwietnia 1940 roku nastąpiło wyraźne ożywienie prowadzonej przez Jasińskiego działalności wydawniczej i dostrzegalny rozmach, a biuletyn otrzymał stały tytuł "Odwet". Pismo było powielane na powielaczu wałkowym. Jedną z jego winiet stanowił rysunek zegara ze wskazówkami w pozycji za kwadrans dwunasta na tle mapki rozległego terytorium Polski sięgającej na zachodzie po Lubekę. W ten obraz wkomponowany został oddział wojska polskiego przedstawiony w pogotowiu bojowym oraz napis: "Czas do boju, czas - Polska wzywa nas!". Pismo ukazywało się w soboty, w odstępach tygodniowych z datą niedzielną; a każdy kolejny numer oczekiwany był przez ludność z niecierpliwością. Jako miejsce wydawania podawano w stopce pisma: Kraków - Wawel (w tym czasie siedziba gubernatora Franka) i telefon Franka 326 24.
W pomyśle tym dawały znać o sobie poczucie humoru i kawalerska fantazja, tak właściwe Jasińskiemu cechy.[...]
Jednemu z kolporterów, Mieczysławowi Koziarze - "Mały Mietek", utkwił w pamięci obrazek jak Jasiński wyjął z kieszeni 20 złotych, dał je drobnemu chłopczynie o zapalczywym spojrzeniu bystrych oczu, trzymającemu obdrapany i powiązany sznurkami rower, mówiąc - "Bracie, więcej nie mam. Radź sobie jak umiesz".
Chłopiec wsiadał na rower z chwacką miną, jakby chciał powiedzieć:
"Się da radę, Szefie!" i ruszył w swoją 100-kilometrową trasę. Z takich podróży wracało się ledwie powłócząc nogami do załamującej ręce matki, ale w duszy grało dumą i radością z dobrze spełnionego ważnego obowiązku.
I nie straszna wydawała się karząca ręka ojca, gotowa karcić za opuszczenie domu bez opowiedzenia się. Ręka najczęściej opadała kiedy syn powiedział:
- Tato zabij mnie, ale ja naprawdę nie mogę powiedzieć gdzie byłem i co robiłem - ojciec najczęściej rozumiał co oznaczała tak ujęta odpowiedź.
Nie poszło na marne patriotyczne wychowanie w polskiej rodzinie, szkole i harcerstwie. W opisach tego rodzaju tułaczek, rzecz charakterystyczna i istotna, przewijają się dość często księża, niższy kler, aby tak lapidarnie nazwać tę grupę patriotów tamtego czasu, którzy w dużym stopniu i z wielkim pożytkiem uczestniczyli we wspólnej walce z własnej woli. Ta grupa kapłanów dobrze wiedziała skąd jej ród. Obok bardzo wielu rodzin oni, księża, udzielali strawy i schronienia młodocianym wędrowcom domyślając się ich autoramentu.[...]
Nie jest możliwe opisanie wszystkich przygód Jasińskiego, a to ze względu na charakter tej pracy. Jedną wszakże przedstawić trzeba, gdyż w jej następstwie doszło do zasadniczej zmiany w organizacji wydawania "Odwetu".
Był szary jesienny dzień 2 października 1940 roku. Władysław Jasiński, jego młodszy brat Stanisław oraz Tadeusz Dąbrowski załadowali prasę do plecaków i w teczki a następnie udali się na dworzec kolejowy w Tarnobrzegu aby przewieźć ją do Mielca. Czujność jest drugą naturą konspiratora; rozglądając się dyskretnie podczas oczekiwania na przyjazd pociągu zauważyli, że są obserwowani przez dwóch osobników w tyrolskich kapeluszach, jakie obok skórzanych płaszczy często nosili funkcjonariusze cywilnej służby policyjnej. Po wejściu do wagonu Władysław schował pistolet w ustępie a obu towarzyszom polecił przejść na drugi koniec pociągu i następnie wysiąść i wrócić do domu.
- Ja będę ryzykował - dodał.
Wszedł do przedziału, w którym siedziała tylko jedna starsza pani, a teczkę wsunął pod ławkę. Sam usiadł na drugim jej końcu.
Z chwilą kiedy pociąg ruszył, do przedziału weszli owi dwaj tajniacy zaobserwowani na peronie. Jeden z nich okazał Jasińskiemu legitymację służbową a następnie spytał o pozostałych jego towarzyszy podróży.
- Poszli gdzieś dalej - padła odpowiedź.
- Co wieziecie?
- Słoninę
- Gdzie masz teczkę?
- Zabrali tamci.
- Poszukam.
Podczas kiedy jeden z nich rozpoczął poszukiwania, drugi usiadł naprzeciw Jasińskiego. W pewnej chwili szukający zawołał, że znalazł teczkę. W tym momencie Jasiński wyrżnął zamaszystym ciosem siedzącego przed nim szpicla i ten zwalił się na ławkę. Po chwilowym zamroczeniu policjanta Jasiński otworzył drzwi zewnętrzne, lecz w trakcie ucieczki obaj Niemcy chwycili go za kołnierz prochowca. Wówczas Jasiński rozpiął płaszcz jednym szarpnięciem, a stojąc już na zewnątrz na stopniu skurczył się i wysunął z płaszcza a następnie odpadł od wagonu. Zdarzenie miało miejsce na wysokości wsi Ocice. Jasińskiemu na szczęście nic się nie stało poza potłuczeniem. Usiadł na ziemi aby przez chwilę ochłonąć z wrażenia, gdy usłyszał zgrzyt hamulców pociągu. Obaj Niemcy wyskoczyli z niego i rozpoczęli pościg strzelając. Wtedy Jasiński zerwał się i pobiegł w stronę Tarnobrzegu. Od pościgu dzieliła go odległość około 100 metrów. Po drodze wypadło mu przebiec przez szosę, przy której akurat żołnierze łączności naprawiali przewody telefoniczne. Jeden z nich zorientowawszy się w sytuacji wsiadł na rower i pojechał tak, aby przeciąć Jasińskiemu drogę i coś tam krzyczał. W pewnym momencie strzały pościgu umilkły, ponieważ rowerzysta znalazł się na linii ostrzału. Jasiński, aby pozbyć się natręta, wykonał ruch jakby sięgał ręką do kabury (której nie miał). Na ten widok żołnierz porzucił rower i schował się do przydrożnego rowu. Jasiński pobiegł teraz przez pola, a odległość od pościgu stale się zwiększała. Kiedy biegnąc dopadł do zabudowań wsi Miechocin wbiegł na podwórze pierwszego napotkanego gospodarstwa. Nie miał już sił biec dalej. Na podwórzu gospodarstwa należącego do Ludwika Bąka stała kobieta. Jasiński, nie opowiadając się, skrył się do chlewa. Tam wszedł do grodzi, w której znajdowała się jedna świnia i nakrył się słomiastym gnojem. Świnia pochrumkała i też się położyła. Po pewnej chwili do chlewa wkroczył pościg, lecz zaraz pośpiesznie go opuścił. Po dłuższym czasie Jasiński wyszedł ostrożnie, zdając sobie sprawę, że kryjówka ta mogła mu dać tylko chwilowe schronienie.
Na podwórzu stała w tym samym miejscu ta sama kobieta, która nie zdołała jeszcze ochłonąć ze zdumienia wywołanego przebiegiem nagłych zdarzeń. Znając Jasińskiego można sobie wyobrazić, że jakimś żartobliwym i ciepłym zwrotem pozdrowił ją, podziękował za zachowanie tajemnicy i zaraz poszedł swoją drogą. Postanowił uciekać w nadwiślańskie łozy, gdzie łatwo się ukryć i kluczyć pod osłoną wysokich krzewów. Trzeba było jednak przedtem przejść przez sad, potem przez szosę a następnie przez wał wiślany - w polu obserwacji Niemców, którzy straciwszy ślad stali i rozglądali się uważnie po okolicy. Wtedy Jasiński wpadł na pomysł aby zmienić wygląd i wyprowadzić Niemców w pole. Zdjął więc marynarkę i czapkę, i tak odmieniony, pozostawszy tylko w swetrze, szedł przez ogród powolnym, spokojnym, ociężałym krokiem spracowanego chłopa. Podchodząc po kolei do drzewek pozorował gospodarski przegląd sadu. Tym sposobem doszedł do szosy, na której w odległości około 150 metrów stali Niemcy ze ściągniętego już pościgu. W pobliżu wózkowego motocykla kręcili się z karabinami pod pachami. Patrzyli w stronę Jasińskiego, ale on spokojnie oglądał z wielką uwagą drzewka. W tym trakcie, kiedy znalazł się już blisko szosy nadjechała jakaś furmanka i podczas gdy Niemcy zajęci byli jej rewidowaniem, on spokojnym krokiem przeszedł na drugą stronę szosy a następnie przez wał przeciwpowodziowy i znalazł się wśród zbawczych krzaków.
Gra o życie została doraźnie zakończona.
Włodzimierz Gruszczyński
"Kto widział śmiertelnie ugodzonego orła, lub wykuty przed wiekami w kamieniu wizerunek rannej lwicy, albo posąg umierającego wojownika galijskiego ten zrozumie głębię dramatyzmu śmiertelnych zmagań w chwi - li kiedy było jeszcze do zrobienia wiele rzeczy ważnych a siły przedwcze - śnie opuszczają po ciosach. Ale zrozumie także, że w niebo wzlecą inne orły, w pole wyjdą liczne lwy a za broń chwycą nowi wojownicy. Bo duchy poległych powołują do czynu nowe rzesze mścicieli".
I tego boją się tutejsi.
Czytaj całość
04.09.2016r.
RODAKpress