Chaos w Davos - Marek Jan Chodakiewicz

 


Wygląda to jak spęd komunistycznej generalicji Paktu Warszawskiego ca. 1986 roku
Chaos w Davos

Znajomy Szwed, nie lewak, wolnościowiec, konserwatysta, właśnie wrócił z Davos, ze szczytu tolerancjonistycznych "władców świata," załamał ręce, zresztą bez zdziwienia żadnego. Co za idioci, przecież to, co oni wymyślają, to kompletny debilizm, napisał w prywatnej korespondencji. I gospodarka, i migracje z Trzeciego Świata, i wrogość wobec wszystkich, którzy się z tym nie godzą. Znajomy jest zamożnym bywalcem konferencji międzynarodowych - od filantropii do przedsiębiorczości. O obecnej napisał: "to jest bezwzględnie najgorsza ze wszystkich na jakich kiedykolwiek w życiu byłem... Wygląda to jak spęd komunistycznej generalicji Paktu Warszawskiego ca. 1986 roku".

W ogóle śmierdziało wszystko Sowietami. Na zewnątrz wozy pancerne z działkami 25 mm. Tysiące ochroniarzy, wojskowych i policjantów. Na niebie szwajcarskie F18 - w razie czego. Bariery wszędzie, odpychające ciekawskich od ekskluzywnych hoteli i centrów konferencyjnych. Śnieg uprzątnięto z ulic, a nie z chodników. "Władycy świata" przylecieli helikopterami, ale wożono ich czarnymi limuzynami Mercedesa i Audi, wiele ściągnięto z Niemiec z przyciemnianymi oknami, bo szwajcarskich zabrakło. Ponieważ było zimno szoferzy kilka godzin grzali silniki (niewątpliwie dodając do globalnego ocieplenia) w oczekiwaniu na kacyków tolerancjonizmu, którzy zwalczają globalne ocieplenie.

Wewnątrz atmosfera oblężonej twierdzy. "Głównie zgryzota z powodu nowych sił politycznych, które są poza kontrolą zgromadzonych". W związku z tym zabawa jak w komunistycznej psychuszce. "Wyimaginowani wrogowie polityczni, których naturalnie nie było na konferencji, tacy jak Trump, Le Pen, Kaczyński i Putin byli potępiani jako szaleńcy czy chorzy psychicznie - jak w podręczniku KGB-isty Jurija Andropowa" - dopisał znajomy. Jest charakterystyczne, że powszechne podejście do osób wyklętych przez tolerancjonistów jest nieracjonalne. Wystarczy podpaść tolerancjonistom, aby znaleźć się na liście osób, których poglądy nie podlegają racjonalnej analizie, a po prostu natychmiast poddane są obróbce mowy nienawiści. Co więcej, nie rozróżnia się między rozmaitymi postawami (no, bo gdzie Putin, a gdzie Kaczyński?), a wrzuca się niemiłych sobie do jednego worka. Ponadto potępia się ich "moralnie", chociaż trudno powiedzieć na podstawie jakiej moralności skoro tolerancjonizm oparty jest przecież na relatywizmie, wszystkie systemy etyczne i religie mają być perfekcyjnie równe i synkretycznie zgrane w rytm laickiej zgnilizny relatywnej.

Delegaci przerażeni są "niespodziewaną" niestabilnością geopolityczną: w Azji południowo-wschodniej, na Bliskim Wschodzie i w Europie środkowo-wschodniej. Narzekali, że hołubiony przez nich chiński dyktator Xi Jinping tyle wydaje na wojsko i policję, że zwolnił się wzrost gospodarczy.

Ponadto martwiono się o gospodarkę. Świat ogarnia kryzys, jego powodem są wysokie ceny ropy, tak jak w 1986 r., gdy Reagan starał się podciąć potęgę Sowietów. Władcy świata - w obronie swych apanaży - myślą, że najlepiej pospekulować stopami procentowymi i dodrukować pieniędzy, stąd umizgi do amerykańskiego Federal Reserve (banku federalnego). Gadano (szczególnie Christine Lagarde) o konieczności zlikwidowania gotówki. Lud ma trzymać pieniądze w banku, aby Unia Europejska mogła w razie czego skonfiskować gotówkę jak w Grecji oraz aby mieć zasoby na kolejne bail out - wyciąganie z szamba chwiejących się gospodarek Francji, Włoch czy Hiszpanii.

W kuluarach martwiono się o reakcję ludu europejskiego na migrantów z Trzeciego Świata, chociaż nie kwestionowano słuszności dalszego ich ściągania. W tolerancjonistycznej dyktaturze przyjemności nie chce się nikomu mieć dzieci. Bowiem dzieci to obciążenie dla luzactwa i bariera dla "róbta co chceta". W związku z tym w Unii Europejskiej katastrofa demograficzna. I brak rąk do pracy. Trzeba ciemnych, którymi można manipulować i którzy za każdą robotę się wezmą. A jak ciemni się samooświecą, tak jak to zrobił tubylczy lud, to należy ich zastąpić następnymi ciemnymi z Trzeciego Świata. To jest niezbędne, aby funkcjonował tolerancjonistyczny system socjalliberalny i dobrze mieli się władcy świata. Stąd zresztą ideologia tolerancjonizmu. Trzeba nowych niewolników, a więc trzeba być rzekomo otwartym na inne kultury. "Otwartość" tworzy milszą atmosferę dla niewolnych przybyszy.

Tutaj refleksja o Polsce, którą wysnuł Steve Sailer w konserwatywnym Taki's Magazine. Polskę się nienawidzi w Brukseli (i na salonach tolerancjonistycznych Nowego Jorku i Hollywood), bowiem Polska jest homogeniczna kulturowo i narodowo. A naród daje sobie radę najlepiej, gdy ludzie są sobie podobni i współgrający. Stąd w Polsce nie trzeba dywersyfikacji ("diversity") a solidarności. Ponieważ Polacy w ostatnich wyborach postawili na solidarność, tolerancjoniści chcą z powrotem dywersyfikację. Sailer ma rację, a ja dodaję: w Europie nie było chyba bardziej różnorodnego etnicznie państwa niż nasza I Rzeczpospolita. Kultura obowiązująca była polska, łacińska, chrześcijańska. To było spoiwo, które trzymało polskość nie tylko u szczytu potęgi państwa, ale nawet po jego upadku. I postępowcy wytykali nam, że Polska upadła, bowiem nie była jednorodna, a była tyglem narodów. Kluczem do sukcesu miała być jednolitość, państwo narodowe - rozumiane jako etno-nacjonalistyczne. Tak jak Niemcy, Francja, Wielka Brytania. I przez cały XIX i XX w. suszono nam głowę, aby upodabniać się do innych. Teraz się zmieniło o 180 stopni. Możni tego świata, przez swoją brukselską tubę nawołują, aby wszystko od nowa się mieszało. Ma być dywersyfikacja i już. Bo nacjonalizm to wojny, przemoc, nietolerancja.

Ale w Rzeczypospolitej nacjonalizm to przecież solidarność narodowa. Nie wszędzie jest tak jak w Berlinie, Paryżu czy Londynie. Po co zmieniać to, co stanowi o wielkiej, niezrealizowanej sile Polski. A chcą zmieniać tubylczy zwolennicy rewolucji i tolerancjonizmu. Stąd po 1989 r. stałe upokarzanie polskości, stąd patologie, którym naród się sprzeciwił w ostatnim głosowaniu. Stąd wściekłość na Polskę w Davos.

Szwedzki znajomy podsumował, że "władcy świata" w ogóle nie rozumieją co się dzieje. Ależ rozumieją doskonale - ja na to. Tylko analizują rzeczywistość inaczej niż my. Ale o tym następnym razem.

Marek Jan Chodakiewicz
www.iwp.edu

11.02.2016r.
Tygodnik Solidarność

 
RUCH RODAKÓW: O Ruchu - Dołącz do nas - Aktualności RR - Nasze drogi - Czytelnia RR
RODAKpress: W skrócie - RODAKvision - Rodakwave - Galeria - Animacje - Linki - Kontakt
COPYRIGHT: RODAKnet