Państwo polskie wyrzekło się Polonii - Michał Kuź
 


Państwo polskie wyrzekło się Polonii
Z dr. Robertem Wyszyńskim, doktorem socjologii na Uniwersytecie Warszawskim, specjalistą ds. repatriacji rozmawia Michał Kuź

Nie mamy żadnej polityki wobec 20-milionowej diaspory rozsianej po całym świecie. Najgorzej jest na Wschodzie. Bycie Polakiem na Białorusi czy Ukrainie nic nie daje i do niczego nie prowadzi.

Jaki jest stan polskiej polityki wobec Polonii i Polaków w byłych krajach ZSRR?

Sytuacja jest tragiczna. Kresowianami nie zajmuje się żadna opcja polityczna, a państwo polskie nie pomaga repatriantom niemal w niczym, wręcz przeszkadza. Karta Polaka daje tylko darmową wizę i prawo do studiowania, ale bez stypendium. Nie jest podstawą do repatriacji ani do osiedlenia się w Polsce.

Państwo polskie rocznie sprowadza z Kazachstanu zaledwie kilka rodzin z długiej, wielotysięcznej kolejki w ramach tzw. Bazy Rodak, inni wracają na własny koszt. Gmina użycza mieszkania komunalnego jedynie na dwa lata, a potem z reguły ten okres przedłuża. Sam znam natomiast dwie rodziny, które otrzymały na własność mieszkania w Warszawie w darze od dewelopera. Repatriantów nikt nie zwolnił jednak od podatku od darowizny, zalegają oni więc obecnie fiskusowi na 180 tys. zł. Przecież to absurd.

Nie bierzemy też przykładu z naszych sąsiadów, którzy robią wszystko, aby zachęcić swoich krajan do powrotów. Niemcy sprowadzali z terenów byłego ZSRR na przełomie lat 80. i 90. 225 tys. osób rocznie, potem zeszli do rocznego kontyngentu ok. 100 tys., aż do "wyczerpania zasobów" etnicznych Niemców.

W obecnej chwili z republik azjatyckich sprowadza "ludność słowiańską" wymierająca Federacja Rosyjska - około kilkudziesięciu tysięcy osób rocznie, a w tym i tysiące Polaków przesiedlonych przez Stalina do Kazachstanu. Polska nie prowadzi natomiast żadnej przemyślanej polityki wobec 20-milionowej diaspory rozsianej po całym świecie. Nie ma też polskiego instytutu, który by koordynował działania organizacji polonijnych. Nie ma programów stypendialnych dla młodych ludzi. Na terenie byłego ZSRR wciąż żyje nawet do 2,5 mln Polaków, bycie Polakiem na Białorusi czy Ukrainie do niczego jednak nie prowadzi.

Narodowość to jednak chyba nie tylko kwestia interesów. Do czego mogłoby i powinno bycie Polakiem prowadzić?

No cóż, mamy doskonale rozbudowany system stypendiów dla Białorusinów i Ukraińców w Polsce, a dla Polaków z Białorusi i Ukrainy już nie. Skończenie polskiej szkoły to droga donikąd. Najsmutniej było chyba w 2004 r., kiedy nasz rząd odmówił stypendiów pierwszemu rocznikowi absolwentów Polskiej Szkoły w Grodnie. To znaczy, że trzeba być skończonym frajerem, by na łukaszenkowskiej Białorusi posłać dziecko do takiej polskiej szkoły.

Dla porównania dzieciom posiadającym Kartę Węgra automatycznie przyznawana jest coroczna wyprawka szkolna, mają również zapewnioną szansę na studia i stypendium. A u nas? My wprowadzamy obostrzenia przy wydawaniu Karty Polaka, m.in. egzamin ze współczesnego polskiego na poziomie A1, egzamin ze znajomości polskiej historii i literatury, a nie dajemy starającym się o kartę prawie nic w zamian.

Zachodnia emigracja zaś wcale nie jest w lepszej sytuacji. W 2012 r. podczas Trzeciego Zjazdu Polonii polskie nauczycielki mieszkające na Wyspach Brytyjskich zapytały np., co MEN robi w sprawie kursów z języka polskiego dla polskich dzieci. Strona brytyjska sama okazała bowiem zainteresowanie takimi rozwiązaniami, chcąc zachować szansę na pozbycie się rodzin imigrantów w obliczu pogłębiającego się kryzysu. Okazało się, że MEN w ogóle nie podejmuje w tym kierunku żadnych działań. Obecny podczas zjazdu Mirosław Sielatycki, wiceminister edukacji, dosłownie uciekał przed pytaniami.

Czy naprawdę nikt tego nie próbuje zmienić? Poza tym nawet przy obostrzeniach dotyczących Karty Polaka nie można chyba powiedzieć, że polskie obywatelstwo jest przesadnie trudno dostać. Niektórzy, tak jak piszący o przyznawaniu polskich paszportów młodym Izraelczykom Gabriel Kayzer, twierdzą wręcz, że obywatelstwo dostaje się dziś zbyt łatwo.

Tak, paradoksalnie łatwiej jest dziś dostać obywatelstwo RP, będąc osobą polskiego pochodzenia niż etnicznym Polakiem. I w tym właśnie kierunku mają iść dalsze zmiany prawne. Obrady podkomisji ds. Ustawy o Repatriacji zostały kilka miesięcy temu przerwane. Rząd reprezentowany głównie przez urzędników MSW jednoznacznie dał bowiem do zrozumienia, że żadnej repatriacji "etnicznych Polaków" nie chce. Odrzucono obywatelski projekt ustawy repatriacyjnej, który miał zaradzić kuriozalnej sytuacji, w której np. więcej Polaków wyjeżdża z Kazachstanu do Niemiec i Rosji w ramach ich akcji repatriacyjnych, niż wraca do Polski.

Strona rządowa chce natomiast wprowadzenia nowej ustawy o stwierdzaniu polskiego pochodzenia. Chodzi o to, aby osoby, które w przeszłości posiadały choćby jednego pradziadka z polskim obywatelstwem, a następnie wyemigrowały lub wyjechały w ramach repatriacji do, w ich odczuciu, kraju macierzystego, miały prawo uzyskać obywatelstwo polskie.

W myśl ustawy, nad którą prace trwają już od 2011 r., takie osoby, niekoniecznie będące przecież polskiej narodowości, będą miały większe prawo do obywatelstwa niż repatriant ze wschodu czy posiadacz Karty Polaka. Zresztą w przypadku naszych rodaków na Wschodzie nie można mówić o prawdziwej repatriacji. Repatriant to uchodźca, który został siłą przesiedlony i powraca w rodzinne strony. Natomiast Polacy na Litwie, Ukrainie i Białorusi nigdzie nie wyjeżdżali, zostali tam, gdzie kiedyś była Polska. Ci z kolei, których siłą przesiedlono z Kresów do Kazachstanu, nie wracają już przecież do swoich dawnych domów.

No tak, ale czy kresowiaków także nie objęłyby zmiany prawne, na którymi obecnie pracują komisje?

Projekt ustawy jasno stwierdza, że absolutnie nie dotyczy ona obywateli, którzy znaleźli się poza krajem na mocy umów pomiędzy Polską a ZSRR.

Projekt obejmie za to osoby, które dobrowolnie z Polski emigrowały po 1945 r., np. na zachód lub południe, lub wyemigrowały w okresie międzywojennym. Osoby, o których mówi ustawa, po przyznaniu przez konsula "polskiego pochodzenia" mogą osiedlić się w Polsce w dowolnym momencie i będzie im przysługiwał cały pakiet praw socjalnych, o których nawet nie może marzyć posiadacz Karty Polaka (chodzi np. o zasiłki, dostęp do służby zdrowia, zapomogi, stypendia naukowe). Natomiast jeśli zostaną w swoim macierzystym kraju, do którego wyjechały, to państwo polskie będzie nadal im pomagać i przyznawać im i ich dzieciom np. stypendia edukacyjne.

Musimy też pamiętać, że przewidziany w projekcie ustawy powrót osób polskiego pochodzenia związany jest z otrzymaniem w dwa lata obywatelstwa, co daje natychmiast prawo do ubiegania się o zwrot utraconego mienia. A przecież obywatele niemieccy, którzy wyjechali po wojnie, także przez pewien okres posiadali obywatelstwo polskie. Warto może tu nadmienić, że okres oczekiwania na repatriację etnicznych Polaków z Kazachstanu to 9-10 lat.

Jest pan autorem wielu publikacji na temat przemian społecznych i demograficznych. Jakie widzi pan rozwiązania polskiego kryzysu demograficznego? Czy przyjmowanie repatriantów może pomóc?

Cóż, w stworzonych obecnie w Polsce realiach ekonomicznych nie ma cudownych leków na starzenie się naszego społeczeństwa. Coraz więcej młodych ludzi z Polski wyjeżdża, szukając lepszych zarobków, szansy na założenie rodziny, lepszych warunków socjalnych i większego poszanowania dla swojej pracy. Wielu nigdy nie wróci. Te dziury demograficzne można zaś wypełniać repatriantami lub imigrantami. Ja osobiście uważam to pierwsze rozwiązanie za znacznie lepsze.

Dlaczego repatriacje są lepszym rozwiązaniem niż przyjmowanie imigrantów?

Bo tania imigracja to często po jednym pokoleniu płonące przedmieścia. Ludzie zadowoleni ze swojego życia dość rzadko wyjeżdżają. Dziś imigranci przyjeżdżają do Europy raczej z krajów, które są biedne i wyniszczone. Następuje więc eksport "anomii", czyli postawy negującej wartości danego społeczeństwa. Proszę pamiętać, że imigranci często pochodzą ze społeczeństw, gdzie grabież jest permanentną cechą władzy. W sprzyjających warunkach owa anomia zaczyna się zaś rozprzestrzeniać. To ciekawe, że w Londynie do zamieszek sprowokowanych przez imigrantów przyłączyli się w końcu również przedstawiciele lokalnego marginesu.

Czy z repatriantami jest inaczej?

Repatrianci mają szansę na znacznie łatwiejszą adaptację i jednopokoleniową akulturację, czyli powrót do kultury macierzystej jej historii i wartości. Proszę tylko spojrzeć na Niemcy. Próby budowania społeczeństwa multikulturalnego z Turkami spełzły na niczym. Tymczasem programy repatriacyjne zakończyły się sukcesem. Niemal każda kropla zagranicznej niemieckości została zresztą już skrupulatnie przez rząd federalny "wyssana" i spożytkowana dla dobra kraju. Po pierwszej fali repatriacji powojennej - 12,5 mln osób - w latach 1950-1986 sprowadzono 1,35 mln etnicznych Niemców głównie ze Śląska (2/3) i z Rumunii. W tym ostatnim przypadku na łono ojczyzny przywracano zaś ludzi, którzy na teren obecnej Rumunii przybyli jeszcze w średniowieczu!

Tak czasowo odległy związek z niemieckością nie przeszkodził jednak Hercie Müller, pisarce urodzonej w Rumunii, osiedlić się Niemczech i tworzyć niemiecką literaturę na tak wysokim poziomie, że zostało to wyróżnione Nagrodą Nobla.

Ostatnią dużą akcją rządu RFN było zaś sprowadzenie po upadku ZSRS ponad 2 mln Niemców, głównie z terenów Syberii i Kazachstanu.

Niemcy prowadzili więc niesłychanie efektywną politykę repatriacyjną i koordynowali ją na szczeblu centralnym. W myśl ich prawa każdy land musiał dostarczyć pewnej liczby mieszkań komunalnych, zapewnić miejsca pracy, urzędników pomagających w osiedleniu. To było ogromne i przemyślane przedsięwzięcie.

Kto jeszcze z naszych sąsiadów podejmuje działania repatriacyjne na dużą skalę?

Premier Węgier Viktor Orbán świętował niedawno wydanie półmilionowego obywatelstwa dla rodziny węgierskiej w granicach tzw. Wielkich Węgier. Politykę repatriacyjną wobec własnej diaspory mają nawet Mołdawia i Białoruś. Na naprawdę dużą skalę działania repatriacyjne prowadzą zaś Rosjanie. Jest to zresztą u nich połączone z bardzo przemyślaną i stosunkowo "tanią" polityką wobec rosyjskiej diaspory.

Na terenach szczególnie "muzułmańskich republik" byłego ZSRS, w niemal każdym ośrodku ze znaczniejszą liczbą Rosjan działa punkt repatriacyjny np. przy klubie słowiańskim czy szkole rosyjskojęzycznej. Rosjanie nie mogą wprawdzie być tak hojni jak Niemcy i dawać repatriantom pełnej ochrony socjalnej. Mogą natomiast opłacić transport mienia w specjalnych kontenerach i wyznaczyć miejsce osiedlenia na terenach, gdzie potrzeba rąk do pracy. Osiedlający otrzymuje obywatelstwo w kilka miesięcy, dzieci mają prawo do bezpłatnej nauki i, co szczególnie ważne, osoby starsze pomimo braku okresu składkowego otrzymują najniższe emerytury. Rosjanie nie rozbiją w ten sposób wielopokoleniowych rodzin, tak jak ma to często miejsce w przypadku Polski.

Powołano też do życia fundację Ruskij Mir. Wspiera ona wszelkie działania na rzecz Rosjan żyjących poza granicami. Na prośbę diaspory Ruskij Mir może również do każdego niemal miejsca wysłać nauczyciela języka rosyjskiego lub egzaminatora. Zdanie matury rosyjskiej z dobrymi wynikami uprawnia zaś do darmowych studiów w Rosji na dającym duże szanse zawodowe dobrym kierunku. W tym momencie opłaca się dziecko kształcić tak, aby było Rosjaninem.

Michał Kuź

23.03.2014r.
Nowa Konfederacja

*********************************************************************************************
Komunikat ekspertów współpracujących z Zespołem Parlamentarnym
**********************************************************************************************

 
RUCH RODAKÓW: O Ruchu - Docz do nas - Aktualnoi RR - Nasze drogi - Czytelnia RR
RODAKpress: W skrocie - RODAKvision - Rodakwave - Galeria - Animacje - Linki - Kontakt
COPYRIGHT: RODAKnet